Przeglądam Focha od czasu do czasu i dziękuję losowi, że większość jeśli nie wszystkie poruszane problemy mnie nie dotyczą. W skrócie, *not applicable* .
Nie mam dużo pieniędzy, nie mam mieszkania/domu, nie mam kredytu, nie mam samochodu, nie miałam "okazałego" wesela na 100 osób chociaż "nie tego chcieliśmy, ale przecież to tylko raz w życiu" lub bo "tego oczekiwała rodzina", nie mam plazmy ani nawet telewizora, z którego codziennie słucham jak powinnam żyć i co jeszcze kupić, żeby być szczęśliwszą. Nie mam zwierząt, które by mnie mogły ograniczać w realizacji planów wyjazdowych, nie mam dzieci, praktycznie nie mam biżuterii, bo tej którą mam czyli obrączki i tak nie noszę, nie mam szafy wypchanej nadal drogimi szmatami, butami, torebkami, chociaż przecież były z wyprzedaży. Nie mam zmywarki, sokowirówki, horrendalnie drogiego ekspresu do kawy, nie mam żadnych technologicznych gadżetów "nowinek", których nazw nawet nie umiem wymienić, ale które TRZEBA MIEĆ, bo WSZYSCY JE MAJĄ i przede wszystkim nie mam 3 etatów w pracach, których nienawidzę, ale dzięki którym mogłabym zarobić na wszystko wyżej wymienione i jest mi z tym cholernie dobrze, bo sama to wybrałam. Gdybym "zachciała" mieć cokolwiek z wyżej wymienionych, to spróbowałabym to sobie zorganizować.
Co mam? Wspaniałego, niezastąpionego męża-przyjaciela-kochanka, który kocha swoją pracę i uwielbia do niej chodzić (tak, są tacy ludzie), mam laptopa z limitowanym internetem, jak również pasję, która daje mi satysfakcje i spełnienie, mam zdrowie i święty spokój. I z ręką na sercu nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne.
Czytając Wasze listy mam wrażenie, że życie to długie, ciężkie pasmo niekończących się porażek, po przeżyciu których się umiera. List "Dzieckiem być! (A nie "smutnym, przeżartym smutkiem cieniem człowieka") podobał mi się do połowy, bo mnie rozbawił - dopóki nie uświadomiłam sobie, że przecież autorka to pisze na poważnie. Teraz tylko co zrobić i jak żyć, żeby nie stać się tym cieniem człowieka, żeby pewnego dnia nie obudzić się i nie uświadomić, że młodość minęła i zresztą po co komu marzenia, ta "dziecięca fanaberia"?
Uświadomcie sobie proszę, że Wasze życie to przecież konsekwencja Waszych indywidualnych wyborów. Czy ktoś Cię zmusił do wzięcia kredytu na 30 lat? Jeśli tak, to faktycznie nie bądź frajer i idź z tym do sądu, ale jeśli zrobiłeś to świadomie i dobrowolnie proszę - nie narzekaj na własną decyzję. To dotyczy większości sfer w życiu. Mąż/żona to już nie ta sama osoba w której się zakochałeś, zawiodła, zdradziła? Oboje się zmieniliście na przestrzeni lat, to nie jest żadne odkrycie. Z problemów opisywanych odkryciem jest natomiast, że można to zmienić zamiast tylko zrzędzić na własny los. Wolałabym być szczęśliwszą rozwódką niż nieszczęśliwą małżonką.
Zmiany są dobre, nawet jeśli trzeba się przez nie na chwilę cofnąć, zdegradować, bo w perspektywie czasu wychodzą na dobre. Pracujesz jak maszyna, tydzień roboczy mija Ci w mgnieniu oka a wieczorami "padasz na ryj" tak zmęczony, że nie masz czasu ani siły ugotować posiłek, nie mówiąc o seksie? W takim razie zmień coś lub ogranicz swoje niezbędności (na które pieniędzy w teorii brak ) w postaci trzeciego laptopa i drugiego samochodu "bo obydwoje chcemy być mobilni". Takie harowanie nie jest normalne i nie nazwałabym tego "życiem". Jeśli dla Ciebie nim jest - znowu proszę, nie narzekaj na swój własny wybór, przecież nie podpisałeś umowy o pracę w tej firmie z rewolwerem przyłożonym do skroni.
Praca Cię dobija, wkurwia, nie satysfakcjonuje, otumania? Poczułam na własnej skórze wszystkie wyżej wymienione. Zmieniłam więc miasto rodzinne na inne, większe, "lepsze"? Okazało się, że jednak nie "lepsze", bo siedząc za tym biurkiem do dziś stałabym się właśnie takim cieniem człowieka-zombie, więc znowu zmieniłam, ale tym razem kraj. Po dwóch latach to nadal nie było "to", więc znowu zmieniłam kraj.
Nie zabronię Wam nadal wierzyć, że "się nie da", że "nie mogę", że "nie umiem", że "nie znam języka". Mój mąż umiał się co najwyżej się przedstawić, jak tu przyjechaliśmy. Bariery/przeszkody tworzymy sobie w głowie sami, jeśli ich sam nie przeskoczysz nikt Ci w tym nie pomoże.
Druga część listu "Dzieckiem być! (A nie "smutnym, przeżartym smutkiem cieniem człowieka") jak również przesłanie "a może by coś zmienić"? trafiła do mnie idealnie. Czułam się czasem, jakby autorka śledziła mnie z mężem i notowała wygłupy jakie nam przychodzą do głowy - jak regularnie chodzimy wieczorami na lody, kupujemy w markecie litr i wyjadamy łyżeczkami zabranymi z domu siedząc na ławce; albo jak fajnie umieć się cieszyć drobnostkami typu wspólne wyjście do kawiarni w sobotę rano, (w końcu ekspresu brak), żeby popatrzeć sobie w oczy, albo popatrzeć jak świat biegnie dookoła, ewentualnie nadrobić tygodniową prasę - w końcu telewizora brak.
Na koniec niebanalny banał. Może jak będę setną osobą, która o tym napisze, to trafi to do kogoś. Zapytaj siebie, co lubisz i staraj się to robić . Jeśli "nie da" się codziennie to choćby czasami. Spełniaj swoje marzenia - nie cudze. Albo zacznij od tego, żeby w ogóle zacząć realizować marzenia, żeby nie kończyło się tylko na naszym sporcie narodowym - na pier***eniu.
Pozdrawiam z kraju, gdzie żyje 4 milionów ludzi i 30 milionów owiec.
Natalia
[Od Redakcji: list nagradzamy 30-dniowym kodem do Kinoplex.pl]