Noszenie aparatu ortodontycznego to horror albo... niezła komedia

"Będziesz faflunić, stracisz szanse na chłopaka, wszyscy będą się na ciebie gapić, oczywiście z politowaniem" - to tylko wybrane zdania, które usłyszała nasza Czytelniczka, gdy postanowiła założyć aparat ortodontyczny. Może czas przestać zaglądać nie tylko koniom, ale i ludziom w zęby?

Dziś będzie o związku. Ale nie o takim klasycznym: ona + on, ona+ ona, on+ on. Mój związek trwał nieprzerwanie trzy lata i zakończył się po godzinnym spotkaniu z moją ortodontką. Związek z aparatem ortodontycznym!

Pisząc to chcę uprzedzić potencjalne "nosicielki" o ilości bulshitu, jaki je spotka na każdym etapie leczenia. A będzie tego sporo. Ograniczę się może do moich ulubionych.

Etap pierwszy- dojrzewanie do założenia i "ten" moment.

Farciarze, którzy mieli szczęście dorobić się prościutkiego zgryzu już w okresie przedszkolno- podstawówkowym. Ja nie miałam. Zły układ planet czy może jeden przypadek na milion sprawił, że z lewej strony wyrosły mi dwie, pełnoprawne, stałe górne "dwójki". Co zaburzyło szyk i proszę - mamy problem. Mamy problem na krótko, jeśli rodzice ogarną nam druty w miarę szybko. Mamy problem na długo, jeśli jednak mieli ważniejsze wydatki. W moim przypadku, te ponad dwadzieścia lat temu - no miałam pecha.

Czas więc płynął, kompleks był i w zasadzie nic się nie zmieniało przez lata, aż do chwili, kiedy dostałam pracę na stałe, umowę na dobre, warunki finansowe stabilne (na to trzeba zwrócić uwagę, jak się decydujesz) i jakoś nie miałam większych wydatków. Na liczniku 27 lat i wizyta umówiona na czwartek. Zęby wyleczone, środki zgromadzone, gabinet orto wybrany no więc chwalę się kuzynce i tu pada bulshit nr jeden:

- "na stare lata będziesz sobie zakładać aparat" oraz w ślad za nim:

- "nie masz na co wydawać pieniędzy". Ten dwudziesty siódmy krzyżyk nagle wbił mi się mocno w kark! Czy świat widział taką staruchę z jakąś metalową klatką na zębach? Fefluniącą może? W tym wieku? Przecież wszyscy będą się gapić! Co w firmie powiedzą? Ehhhhh, jakie to szczęście, że żadne z powyższych nie padło z moich ust ani nie kołatało się po mojej głowie zabierając sen z powiek czy przyprawiając o pierwsze siwe włosy (hihi)!

Przybyłam, założyłam (technicznie rzecz biorąc - założono mi) i tak o, w zwykły czwartek zaczęło się dziać.

Etap drugi - w trakcie

Nie dało się ukryć, że coś się zmieniło, gdyż z każdym uśmiechem, każdym słowem, każdym kęsem światu ukazywał się mój śliczny szafirowy aparacik. Nie rzucał się w oczy, był sobie zwyczajnie, ale budził zainteresowanie i kolejne teksty. Więc było:

-"nie żal Ci teraz tych wszystkich rzeczy, których musiałaś się wyrzec?"- oj kurde, tych Macków, kebabów, chleba z twardą skórką normalnie najbardziej!

-"Umordujesz się tylko"- no jak cholera się mordowałam.

- "z tylu rzeczy musiałaś zrezygnować, jak dajesz sobie radę?"- no pomyślmy, zastąpiłam czerwone wino białym! NA 3 LATA!!! Wycięte z życiorysu.

- "to ile jeszcze będziesz to nosić"- aż się kurde wyprostują na litość boską, chyba po to go mam??!!!

- "może dlatego nie możesz znaleźć chłopaka?"- metal ich odstrasza- przecież to oczywiste, wszystko się układa wspaniale na randce aż tu nagle postanawiam coś powiedzieć i BAM - widzą druty i koniec wielkiej miłości, uciekają przede mną gdzie pieprz rośnie!!!

I było tego jeszcze trochę. A czas płynął, kły, siekacze, przedtrzonowce i zęby trzonowe układały się w idealne łuki, aż nadszedł ten dzień, kiedy trzeba było już te druty ściągnąć, a zamki odkleić.

Nigdy wcześniej nie czułam tak dużej pewności siebie w żadnej sytuacji życiowej. Jakbym wcześniej trochę chowała się, wstydziła. Nie byłam nigdy szczególnie skryta czy nieśmiała, ale dopiero po zdjęciu aparatu poczułam tę siłę, która we mnie jest, tę odwagę w każdym nowym działaniu. I nie, nie przypisuję jakiejś magicznej mocy aparatowi na zęby. Kto nie doświadczył tego, ten nie zrozumie, a koleżanki aparatki na pewno wiedzą o czym piszę. Cudowne uczucie!

Etap trzeci - Po

Tak, tutaj też jest miejsce na odrobinę bulshitu! Koleżanka z pracy, która też kiedyś podobno nosiła druciki, wypaliła z tekstem:

- "teraz dopiero się zacznie, jeszcze będziesz żałować, że zdjęłaś aparat". No zaskakujące! Zdjęłam go 4 miesiące temu i ten okres żałowania, tęsknoty czy czego tam jeszcze, jeszcze nie nastał. Może jestem nieopierzona i zwyczajnie nie wiem, co nastąpi, co przede mną. No, czekam z niecierpliwością i uśmiechem na twarzy!

I drugi tekst, ostatni. W firmowej kuchni kroiłam sobie bajgla, twardy był skubaniec, a niestety doklejenie retajnera (takiego drucika, który przyklejony jest od wewnętrznej strony na zęby przednie do kłów włącznie) który odskoczy gdy ugryziesz coś bardzo twardego kosztuje 100 zł, wolę więc nie ryzykować tego drugi raz w tym samym miesiącu. Kroję sobie ten posiłek i wchodzi wścibska koleżanka dziwiąc się temu co robię, bo przecież zdjęłam już aparat. Mówię więc jak jest i słyszę: "więc teraz też tak będzie... SKÓRKA NIE WARTA WYPRAWKI".

Ludzie to normalnie głupki, a może zwyczajnie nie potrafią postawić się w czyjejś sytuacji. Odpowiadam - warta tej wyprawki moja droga, warta tych 36 miesięcy noszenia aparatu, unikania barszczu i curry, czerwonego wina i orzechów. Warta każdej chwili, której teraz już nie pamiętam, bo to było i minęło, a tu i teraz mój uśmiech wygląda jak milion dolarów, a ja się tak właśnie czuję. Jeśli ktoś tu zaglądający rozmyśla i kalkuluje wszystkie "za" i "przeciw"- moja jedyna rada - zrób to dla siebie, nigdy nie pożałujesz!

Gosia

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to książka "Dom bez mężczyzn" Karine Lambert. Życzymy miłej lektury.]

'Dom bez mężczyzn'"Dom bez mężczyzn" "Dom bez mężczyzn"

Więcej o: