Osoby z zewnątrz powiedziałyby o mnie energiczna, czerpiąca z życia pełnymi garściami wesoła trzydziestolatka. Szczęśliwie zakochana, mająca oddaną grupkę przyjaciół i znajomych. Wszystko to jest prawdą, tak jak i to, że choruję na przewlekłą, ciężką chorobę, na którą nie ma pewnego lekarstwa. Musiałam rzucić pracę i wrócić do Polski, aby od nowa poukładać swoje życie. Wszystko zaczęło się w lipcu po telefonie od mamy, która powiedziała, że choruje na boreliozę, właśnie ugryzł ją kolejny kleszcz, a ona jest odsyłana od lekarza do lekarza. Powiedziała, że słabnie i nie ma już siły walczyć. Spakowałam się i przyleciałam pierwszym samolotem do Polski. Nic nie wiedziałam o tej chorobie, oprócz tego co wszyscy, czyli że trzeba przeleczyć chwilę antybiotykiem i po sprawie.
Zastałam mamę wychudzoną do kości, zgiętą wpół z bólu, mającą trudności z wejściem po schodach. Mamę, która z ledwością mówiła. Mamę, która zapominała słów, która miała trudności z czytaniem. Kilka tramali dziennie pomagało jej przetrwać dzień. Lekarze, tzw. zakaźnicy, mówili jej, że jest zdrowa, bo wyniki miała dobre. A ona umierała na moich oczach. Na szczęście w Polsce jest możliwość leczenia tej choroby, trzeba "tylko" wyłożyć odpowiednią ilość gotówki. Znalazłam pomoc dla mamy, w międzyczasie okazało się że i ja choruję na to samo. Przeprowadziłam się do Polski, bo w kraju, z którego wracam, ludzie na boreliozę umierają. Tak jest właściwie w każdym kraju Europy Zachodniej. Nie mogę pojąć jak to możliwe.
Mama nie cierpi już tak bardzo, ale wciąż nie wiadomo czy wygra tę walkę, czy wyszarpie jeszcze trochę życia dla siebie. A ja? Wstydzę się mówić co mi jest. Lekarze mnie wyśmiewają, znajomi traktują jak wariatkę, znikoma ilość osób ma pojęcie o ogromie cierpienia, jaki niesie ze sobą borelioza wraz z współistniejącymi infekcjami. Rodzina bliska i daleka nie daje wiary, obwiniają mamę o to, że mnie "wciągnęła" w to chorowanie. Wszystkie oszczędności, za które miałam pojechać w podróż dookoła świata, wydam na leczenie. Na tę wyimaginowaną chorobę, która nie daje mi żyć od piętnastu lat, która nie istnieje według lekarzy, a która niszczy mi życie. Płaczę, walę pięściami w stół, krzyczę z bezsilności, po czym przecieram oczy i idę walczyć dalej.
Marta
[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to książka "Dom bez mężczyzn" Karine Lambert. Życzymy miłej lektury.]
"Dom bez mężczyzn" "Dom bez mężczyzn"