Mam 26 lat, jestem względnie atrakcyjna, mam stałą pracę. Na pozór jestem normalną dziewczyną, taką, co to i do tańca, i do różańca. A jednak mam problem. Mimo że chodzę na randki, dość regularnie umawiam się z chłopakami, wiem, że się podobam, już dwa moje związki rozpadły się, nie ukrywajmy, przez głupotę. Przez drobiazg. Sprawę kompletnie nie istotną. Nie śmiejcie się, proszę, potraktujcie mój problem poważnie.
Moje dwa ostatnie związki rozpadły się przez… prasowanie. Tak, wiem, jak bardzo absurdalnie to brzmi. Ale po kolei.
Z Karolem byliśmy razem rok. Rok wzlotów i upadków. Na początku sielanka, motyle w brzuchu, później coraz więcej kłótni, aż w końcu usłyszałam, że powinniśmy się rozstać, bo za bardzo się różnimy. Ową „różnicę charakterów” wywołało moje drobne natręctwo. Lubię prasować. Nie wyjdę z domu w nieuprasowanych ubraniach, prasuję pościel, prasuję skarpetki, prasuję majtki. Prasuję nawet ścierki kuchenne. Lubię. Relaksuje mnie to.
Nie mam problemu z tym, żeby prasować komuś. Potrafiłam wstawać o 5 rano tylko po to, żeby uprasować jego koszulę do pracy. Komu to przeszkadzało? Jemu. Okazywało się nagle, że grzebię w jego rzeczach, że się wtrącam, że decyduje za niego, w czym danego dnia powinien iść do biura. A skoro rządzę się w takich drobnostkach, to na pewno dążę do tego, żeby przejąć całkowitą kontrolę nad jego życiem. A on, jak mi kiedyś wykrzyczał w twarz, typem pantoflarza nie jest.
Z Michałem spotykałam się prawie pół roku. Bardzo szybko razem zamieszkaliśmy. W zasadzie on wprowadził się do mnie, bo nie miał gdzie się podziać. Właściciel mieszkania wymówił mu nagle mieszkanie. Wprowadził się na chwilę, został na kilka miesięcy. Na początku śmiał się z mojej obsesji prasowania. Jeszcze bardziej śmiał się, kiedy opowiedziałam mu, że mój poprzedni związek przez nią się rozpadł. Nie tykał żelazka, ja królowałam przy desce do prasowania. Mieliśmy podział obowiązków – on ogarniał wszystko, co związane z kuchnią, ja wszystko, co związane z łazienką. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Zaczęło mu przeszkadzać, że nie gotuję, nie zmywam. Tylko piorę i prasuję na okrągło. Zaczęliśmy się o to kłócić. Drobiazg, a wywołał lawinę.
Mój problem brzmi tak absurdalnie, że aż nieprawdopodobnie. Sama bym nie uwierzyła, gdyby ktoś mi się żalił na taką błahostkę. Więcej, uważałabym, że to z tą dziewczyną jest coś nie tak i jedynie próbuje wszystko zrzucić na obsesję prasowania. Bo skoro ma jedną obsesję, ma ich pewnie więcej. Ale prawda jest, jaka jest. Wszystkie kłótnie z partnerami zawsze zaczynały się od prasowania. Że spóźniamy się, bo ja muszę wyprasować wszystko, co mam na sobie, że zamiast zrobić coś pożytecznego dla siebie – pójść na fitness, poczytać książkę… - ja zasiadam przy desce do prasowania.
A ludzie przecież mają gorsze nawyki! Szperają w rzeczach partnerów, odkładają skarpetki gdzie popadnie… Wymieniać można długo. A ja po prostu lubię prasować. Czy wasze związki też rozpadały się przez takie drobiazgi?
Marlena
***
Czekamy na Wasze historie, którymi chcecie się podzielić. Wybrane teksty, za Waszą zgodą oczywiście, będą opublikowane na kobieta.gazeta.pl. Autorom opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Piszcie: kobieta@agora.pl.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Materiały partnera