Ta filozofia polega na bardzo świadomej konsumpcji. Takiej, która pozwoli na maksymalne przetwarzanie produktów spożywczych i produkowanie jak najmniejszej ilości śmieci. Jej skrajnym odłamem jest Zero Waste, czyli idea, wedle której w ogóle nie produkujemy odpadków. Twarzą Zero Waste jest Francuzka, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych - Bea Johnson.
Johnson zasłynęła tym, że roczny zbiór śmieci, których nie udało jej się ponownie użyć, przetworzyć lub zkompostować, zmieściła w jednym słoiku.
Nikt oczywiście nie oczekuje od was aż tak ekstremalnego zachowania - zwłaszcza na początek. Ale już picie wody z kranu, branie kawy na wynos w sieciowej kawiarni do wielorazowego kubka, pamiętanie o płóciennej torbie na zakupy, żeby uniknąć foliowych reklamówek - te drobne zmiany mogą pomóc środowisku.
W niemarnowaniu jedzenia, czyli idei Less Waste chodzi o planowanie zakupów, kupowanie dokładnie tyle, ile jest nam potrzeba. W ten sposób nie marnujemy żywności, nie wyrzucamy przeterminowanych i zepsutych pokarmów. Kolejną sprawą jest przetwarzanie jedzenia - zwiędłe papryki można wykorzystać do ugotowania leczo, z przejrzałych bananów upiec bananowca lub zrobić koktajl - drugiej świeżości warzyw i owoców nie trzeba wcale wyrzucać.
Jednym z bardziej znanych propagatorów filozofii Less Waste jest Massimo Bottura, uznany szef kuchni, który oprócz mającej trzy gwiazdki Michelin restauracji Osteria Francescana w Mediolanie, prowadzi także fundację Soul Food for Soul. I właśnie w należących do niej jadłodajniach można zjeść makaron carbonara z wędzonych skórek od bananów!
Konsumpcja mięsa jest czynnikiem, który w największym stopniu przyczynia się do emisji gazów cieplarnianych, czyli w ogromnym stopniu ma wpływ na ogrzewanie się klimatu. Regularne jedzenie masowo produkowanego mięsa, ze wszystkimi konserwantami i solą w jego składzie, to także zwiększenie ryzyka zachorowań na choroby nowotworowe.
Z perspektywy flory jelitowej odpowiedź brzmi: nie, nie musisz zostać wegetarianinem. Jeśli jednak większość z nas drastycznie nie obniży spożycia mięsa, świat się zawali, a flora jelitowa przepadnie razem z nim. Coraz częściej mówi się o tym, że warto ograniczać jedzenie mięsa - najpierw nie jeść go raz w tygodniu, potem dołączać kolejne dni.
Taki okazjonalny wegetarianizm nazywa się flexitarianizmem i spodoba się wszystkim, którzy mają ochotę raz na jakiś czas zjeść mięso. Ale mięso, które okazjonalnie wybierają flexitarianie jest z certyfikowanych, ekologicznych hodowli, bardzo dobrej jakości. Odstawienie mięsa pomoże i zdrowiu i planecie.
Dzisiaj zrobione, dzisiaj zjedzone
Ta zasada gwarantuje, że dostarczamy organizmowi świeżych produktów, które nie stracą wartości odżywczych podczas kolejnych odgrzewań. Produkty potrzebne na obiad lub kolację można na dodatek kupować tego samego dnia - po drodze z pracy do domu, skracając czas, który produkty spożywcze spędzają w lodówce, czekając na swoją kolej. Jeśli potrzebujecie jeszcze jednego argumentu na tak, to może przekona was, że świeżo zrobione jedzenie jest po prostu smaczniejsze. Wyjątek mogą stanowić potrawy, które potrzebują czasu, żeby się przegryźć - jak bigos, lub są po prostu dobre odsmażane - np. pierogi.
Zdrowe nawyki Fot. Shutterstock
Zgodnie z wytycznymi prawa unijnego produkt jest „eko” lub „bio”, kiedy w co najmniej 95 proc. wyprodukuje się go metodami ekologicznymi. W przypadku upraw rolnych ziemia, na której stoi gospodarstwo, musi być czysta. Produkt „eko” ma krótszą datę ważności, wygląda mniej apetycznie - owoce i warzywa ekologiczne są niepryskane - rosną więc mniejsze, bardziej nieforemne. Dodatkowo Unia Europejska zezwala bioproducentom na wybór spośród 48 sztucznych barwników, wzmacniaczy smaku i zapachu. Producenci konwencjonalni mogą korzystać aż z 316 dodatków do żywności.
O przyznanie certyfikatu uprawniającego do napisania „bio” i „eko” na metce producenci ubiegają się u jednej z dziesięciu jednostek certyfikujących, nad którymi kontrolę sprawuje Główny Inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. To chyba wystarczająca rekomendacja, żeby kupować tak oznaczone produkty?
Warzywa i owoce pojawiają się sezonowo i warto wtedy właśnie je jeść do woli i najadać się nimi na zapas. Nie ma sensu jeść truskawek i arbuzów w środku zimy - nie mają smaku, ani zapachu, bo wyrosły w szklarniach, nie dojrzewały na słońcu.
Dzięki stosowaniu zasady lokalności przy kupowaniu warzyw i owoców, tracimy mniej witamin i składników mineralnych, w porównaniu z tymi transportowanymi z odległych miejsc i przechowywanymi po drodze w chłodniach. Produkty spożywcze eksportowane należy poddać zabiegom konserwującym, które zapewnią im atrakcyjny wygląd oraz smak. Lokalnych warzyw i owoców nie trzeba w ten sposób zabezpieczać. Warzywa i owoce sezonowe rosnące lokalnie, są dobrym wyborem także ze względu na ich cenę. W czasie gdy przypada na nie sezon, są po prostu tańsze.
"Przetwarzenie" można rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy - jako jedzenie bogate w konserwanty, sztuczne barwniki i dodatki: słodkie napoje, słodycze, chipsy, słone przekąski, kiełbasy, produkty wędzone. Mają one niewiele wartości odżywczych, a zaburzają prawidłowe funkcjonowanie organizmu. Dobra jest moda na ich niejedzenie.
Drugi rodzaj przetwarzania, to poddawanie jedzenia obróbce termicznej. Żeby warzywa i owoce nie traciły swoich wartości odżywczych należy w jak najmniejszym stopniu ingerować w ich obróbkę termiczną. Warzywa gotowane tradycyjnie w wodzie, mogą utracić 20 do 50 procent witamin, minerałów i innych substancji odżywczych. Najlepiej gotować je na parze, tak, żeby warzywa pozostały al dente - czyli jak makaron - lekko twarde. Grillowanie i pieczenie warzyw skróci wcześniejsze podgotowanie ich na parze. Pamiętajcie także, żeby warzywa gotowane w wodzie wrzucać zawsze na wrzątek.
Ważne, żeby nie działać ekstremalnie, a z zalecenia każdej z propozycji wziąć to co najbardziej wam odpowiada i uda wam się bez większych obciążeń wprowadzić w życie.