W tym miesiącu po raz pierwszy w życiu miałam okazję usiąść na trybunie olimpijskiej i obserwować profesjonalne zawody pływackie. Byłam otoczona kibicami, którzy znają i rozumieją tę dyscyplinę niemal tak dobrze, jak sami zawodnicy - mamami olimpijczyków, które przyjechały do Rio w ramach kampanii Procter&Gamble "Dziękuję Ci, Mamo". Dzięki nim poznałam ogromne emocje zawodowego sportu, dowiedziałam się co nieco o środowisku pływackim, ale nie straciłam świeżego spojrzenia laika.
To spojrzenie kazało mi zwrócić uwagę na inny aspekt rywalizacji sportowej - sposoby obchodzenia się z ciałem, doskonale naoliwioną maszyną do bicia światowych rekordów. Jedni, jak Michael Phelps, wierzą, że sukces przyniesie im regularne stosowanie zabiegów z bańkami (to dlatego amerykański mistrz ma ramiona pokryte czerwonymi plamami). Inni - że szczęście w konkurencji przyniesie tatuaż z kołami olimpijskimi, a często i z napisem Londyn 2012, Rio 2016.
Ryan Cochrane MARCOS BRINDICCI/REUTERS
Tatuaż kanadyjskiego pływaka, Ryana Cochrane
Oczywiście nie dotyczy to wyłącznie pływaków - cała brać olimpijska specjalizuje się w zdobieniu ciała sportowymi motywami. Na pływalni olimpijskiej zdecydowanym mistrzem tuszu był Brytyjczyk Chris Walker-Hebborn, srebrny medalista w sztafecie 4 x 100 m stylem zmiennym. Pływak zainwestował w tatuaże setki funtów, choć zamiast typowych motywów olimpijskich specjalizuje się w łacińskich sentencjach i czarnych rysunkach.
Większość olimpijczyków jest bardziej dyskretna i wybiera wzory, które są jak dowód triumfu: tak, zakwalifikowałem się na igrzyska. Zostaną z nimi na zawsze, nawet gdy doskonała forma stanie się tylko wspomnieniem.