Nie patrzyłam, bo nie musiałam. Zaburzenia odżywiania nie dotknęły mnie nigdy, a kogoś z mojego bliższego otoczenia - dopiero wtedy, gdy dzieciństwo dawno zostawiłam za sobą. Bywałam niejadkiem, bywałam żarłokiem, zdarzało mi się ubolewać, że jestem gruba, kiedy byłam cieniutka, jak patyczek albo ignorować fakt, że przytyłam. Na głodzenie się, kompulsywne jedzenie, prowokowanie wymiotów, jakiekolwiek problemy z łaknieniem - nie przełożyło się to nigdy. Oczywiście jeżeli nie liczyć zwykłych spazmów: nie mogę jeść, taka jestem zakochana, nic nie przełknę. Ale to przecież nie zaburzenie. A może? Może tu też się myliłam?
Będę szczera - ten temat zaczął mnie obchodzić dopiero od kiedy mam własne dzieci. Odkąd dla parolatków zaczęło być istotne co mają na sobie i jak wyglądają. Odkąd widzę i rozumiem, że to dla nich ważne. Jak dla każdego - prawie - człowieka. Odkąd moja córeczka zaczęła stawać przed lustrem i przyglądać się sobie uważnie. Odkąd mój synek niebieskie koszulki przedkłada zdecydowanie nad te w kolorowe paski i prosi, żeby mu przyciąć włosy, kiedy są - według niego - zbyt długie. Po raz kolejny w moim życiu - przejmuję się czymś, co kiedyś dla mnie nie istniało. Przejmuję się, bo teraz są one.
I kiedy czytam takie rzeczy - robi mi się autentycznie słabo. Pojawia się paląca potrzeba zrozumienia, poznania, rozgryzienia problemu. Po to, żeby w odpowiednim momencie - zauważyć, rozpoznać, zareagować. Zapobiec.
Sala Motylków
Nie, nie zacznę od jechania po przemyśle filmowym i reklamowym, które to brzydko i podstępnie promują model chudej jak szczapa dziewczynki, przekonując, że to ideał kobiety. Taka jest ich rzeczywistość i szczerze mówiąc - kompletnie nie interesuje mnie, że dziś są modne wychudzone, a pojutrze - jeszcze bardziej wynędzniałe. Nic z tym nie mogę zrobić, nie mam na to wpływu - żadnego! - a z wiatrakami walczyć nie będę. Interesuje mnie jedno - jak zadbać, jak się upewnić, że nie dotknie to tych, których instynkt nakazuje mi chronić. Za których odpowiadam. Dla których powinnam być oparciem i ochroną. We wszystkim i przed wszystkim.
Więc kto jest winien? Jasne, manekiny, okładki i Google. Podwórko, szkoła, sąsiedzi, ten młody łobuz, którego przyprowadziła, ta mała zdzira, za którą się ogląda. Ewentualnie - ona, on, ono. Dziewczynka, chłopak. Dziecko. Ta wariatka, ten świr. Po co cuduje, wydziwia, głodzi się, żre. Zamiast normalnie, zamiast jak inni. Po co się waży, mierzy, rzyga, chowa jedzenie. Inne dzieci byłyby szczęśliwe, ręce sobie po łokcie urabiam, dla niego, dla niej, a ona, on - co?
Anoreksja
Wiem, oczywiście, moje lęki i nadzieje, że wszystko da się wypracować - to mrzonka. Nie uchronię, nie upilnuję, nie osłonię ich przed całym światem. Ale gdzieś pod skórą - bo przecież nie w głowie, to nie jest rozumowe - czuję, że źródło takich problemów leży u podstaw. Leży w tym, jak dziecko od malucha nauczyło się myśleć o sobie i jak - oraz czy w ogóle - siebie akceptuje.
Lecz, na litość wszystkich byłych i obecnych bogów - musi być coś, co mogę zrobić. Musi.
Nie wiem. Powtarzać od małego, że są piękne? Ja uważam, że są najpiękniejsze, ale czy o tym mówić? A może nie podkreślać znaczenia urody? Przecież świat im podkreśli, spokojna głowa.
Jak pomóc dziecku nakreślić cienką granicę między oczywistością - otyłość jest niezdrowa , a drugą oczywistością - jak się będziesz głodzić, to umrzesz ?
Jak nauczyć dziecko wiary w siebie, takiej wiary, której nie podkopie mu żadna okładka, żadna piękna koleżanka, żaden fotoszop? Jak sprawić, żeby wpajana pewność siebie nie zaprowadziła go na manowce? Jak wypośrodkować między: jesteś mądra, wiesz, co robisz , a: robisz sobie krzywdę, nie pozwolę ? Jak wytłumaczyć, że kontrola nad talerzem, to nie kontrola nad życiem i światem? Jak powiedzieć, że karanie samego siebie - na przykład odmawianiem sobie jedzenia - jest złe i szkodliwe?
Motylek
Gdzie zaczyna się błąd? Kiedy pilnujesz, czy kiedy dajesz swobodę? Kiedy podkreślasz znaczenie inteligencji, czy kiedy kupujesz córce kiecki, jakich sama mieć nie mogłaś? Kiedy szczuplutka, patykowata, koścista nastolatka staje się chorobliwie chuda? Kiedy tłumaczyć, przekonywać, rozmawiać, a kiedy zwyczajnie zamknąć na leczeniu i karmić jak gęś, przez sondę?
Jak zrobić, żeby nie w jedzeniu widziało problem, żeby nie rozwiązywało problemów jedzeniem?
Dziś to wydaje się proste i jasne. Trzeba kochać, wspierać i tłumaczyć. Ostrzegać, pokazywać, wyjaśniać. Och, oczywiście, ja im wszystko powiem, że to choroba, śmiertelna lub ze skutkami na całe życie, że nie chodzi o wystające kości biodrowe i słynny prześwit między udami. Ja im wytłumaczę, że piękno jest w oku patrzącego, że liczy się wnętrze, a w ogóle to są ósmymi cudami świata, tylko żeby im się w głowie nie przewróciło i żeby były pewne siebie.
To takie proste. Prawda?