Milczący Anioł - Ewa Demarczyk pozostanie tajemnicą

O jej życiu prywatnym wiemy niewiele. Jeszcze mniej o tym, dlaczego postanowiła zejść ze sceny. ?Jest tajemnicą, a my potrzebujemy tajemnic? - mówi Ewelina Karpacz-Oboładze, współautorka książki o Ewie Demarczyk

Pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy usłyszała o Ewie Demarczyk?

EWELINA KARPACZ-OBOŁADZE: W połowie lat 80., pod koniec podstawówki, dostałam od kolegi przegraną kasetę Ewy Demarczyk z piosenkami Zygmunta Koniecznego. Sam nawet przerysował okładkę! Ewa nie była moją ulubioną piosenkarką, to była raczej muzyka pokolenia mojej mamy. Retro, ale nie trąciła myszką. Wtedy na szkolnych dyskotekach można było usłyszeć Limahla i Modern Talking, w domu słuchało się punka. Ale mocna w wyrazie Demarczyk pasowała do młodzieńczej ekspresji, silnego, nadmiernego przeżywania emocji.

Ewa z Piotrem Skrzyneckim, założycielem Piwnicy pod Baranami, Kraków, 1966 r.Ewa z Piotrem Skrzyneckim, założycielem Piwnicy pod Baranami, Kraków, 1966 r. TADEUSZ ROLKE TADEUSZ ROLKE

Fascynował Panią głos Ewy czy jej wizerunek?

- Emocje, muzyka, temperament. Wtedy nie interesowałam się Demarczyk jako osobą, słuchałam muzyki. Teraz wydaje mi się, że z lat 60. mocno pozostał nam wizerunek: ascetyczny, kobiecy, wyrazisty. Wizerunek Ewy nie był maską czy mistyfikacją tylko sposobem autoekspresji. Kiedyś na festiwalu w Opolu śpiewała nieruchoma Ewa w czarnej sukience. Teraz piosenkarki mają bogatą choreografię, a w tle wirują różnokolorowe reflektory. To wszystko odwraca uwagę od głosu.

A Ewa zawsze ubrana na czarno?

- To, jak ubierała się Ewa Demarczyk, wynikało raczej z tego, że nie było wielkiego wyboru ciuchów. Nie od początku występowała w czarnych sukienkach. Po prostu materiały zdjęciowe, które się zachowały, są czarno-białe. Po Sopocie, gdy Kydryński nazwał ją Czarnym Aniołem, uznała, że to zobowiązuje. Sukienki szyła jej ukochana mama.

I niewiele więcej o niej wiadomo.

- Historię rodzinną spisał kuzyn Ewy z Opola, ale większość rodziny już nie żyje. Tego, co między słowami, moglibyśmy się dowiedzieć od niej. Ale ona sama o tym nie mówi. Wiemy, że miała szczęśliwe dzieciństwo. Kochający się rodzice, dom wypełniony muzyką. Biedny, bo powojenny, ale rodzinny. Z matką była bardzo silnie związana.

Demoniczna, niebezpieczna osobowość Ewy działała na mężczyzn?

- Ewa nie jest klasyczną pięknością, ale nie miała problemu z mężczyznami. Aura tajemniczości na pewno odgrywała w tym swoją rolę.

A bezkompromisowość?

- Jak się wie, co się chce robić, kompromisy mijają się z celem, bo zawsze wiążą się ze stratą. Ewa mogłaby zrobić większą karierę albo zarobić więcej pieniędzy. Ale wtedy nie byłaby sobą. Nie chciała przenieść się do Paryża, zmieniać repertuaru, do końca śpiewała te same piosenki. Wydała mało płyt, ale zawsze śpiewała tak jak w danej chwili czuła i chciała. Mówiła, że nigdy nie będzie na sprzedaż. I nie była.

Czy istniałaby Ewa Demarczyk bez Piwnicy pod Baranami?

- Nie byłoby jej bez poezji, bez Piotra Skrzyneckiego i muzyki Koniecznego, bez Piwnicy. Ale najważniejsze było to, jak interpretowała swoje utwory. Wiele osób próbowało śpiewać to samo. Justyna Steczkowska "Karuzelę z Madonnami", Anna Czartoryska-Niemczycka "Grande Valse Brilliante". Ale te piosenki chyba powinno pozostawić się Ewie.

 

Czy styl Ewy nie wydaje się dziś nadmiernie koturnowy i manieryczny? Ona bardziej gra spektakl niż śpiewa.

- Dla niej muzyka to był właśnie teatr. Nie dawała bisów, bo dla niej występ to był zamknięty spektakl. Najlepiej czuła się w bezpośrednim kontakcie z publicznością, nad którą miała totalną władzę. Jeden z naszych rozmówców powiedział, że była jak kapłanka, która na scenie odprawia swoje misterium. Jej koncerty były magiczne - ludzie płakali, wzruszali się.

A ona czerpała energię z publiczności?

- Dawała z siebie wszystko, tysiąc procent. Po zejściu ze sceny była dwa kilogramy lżejsza, miała zimne dłonie, czasem mdlała. To działało jak wymiana energii. Izabella Cywińska i kilka innych osób mówiło, że słyszało ją pod koniec lat 90. To już nie była ta sama Demarczyk. Ale ludzie wciąż się wzruszali. Ona mogłaby śpiewać nie wyciągając najwyższych nut. Magia działałby nadal.

Jak wyglądała praca nad książką o niej?

- To moja pierwsza książka, do pracy nad nią zaprosiła mnie Angelika Kuźniak, znakomita reporterka, autorka "Marleny" i bestselerowej "Papuszy". Angelika wiedziała o Ewie więcej. Na początku na spotkania z ludźmi jeździłyśmy razem. Potem ja zbierałam materiały, a ona czytała i mówiła czego jeszcze brakuje. Żyłam Ewą Demarczyk przez cały czas. Słuchałam jej płyt, ciągle myślałam z kim jeszcze mogłabym porozmawiać, czasem mi się śniła. Do ostatniej chwili uzupełniałyśmy szczegóły, w pewnym momencie stwierdziłyśmy, że można to robić bez końca. A kiedyś trzeba przecież napisać słowo "koniec".

Jak wyglądały Wasze próby dotarcia do Demarczyk?

- Na jej oficjalnej stronie internetowej jest numer telefonu do Pawła Rynkiewicza, menadżera i partnera życiowego Ewy Demarczyk. Nigdy nie udało nam się do niego dodzwonić. Na maila też nie odpowiedział.

Co było najtrudniejsze podczas pracy?

- Szukanie rozmówców i kontaktów do nich. Namawianie ich, żeby znów opowiedzieli o Ewie. Czasem tłumaczyli, że już wszystko powiedzieli, czasem troszkę kokietowali, ale potem opowiadali bardzo chętnie. Nie było rozmów traumatycznych. Z niektórymi, np. Maciejem Jamrogą, rozmawiałam długo, na żywo i przez telefon, mamy kontakt do dzisiaj. Najdłużej, bo prawie rok, szukałam Przemysława Diakowskiego, saksofonisty, który sprowadził Ewę do Piwnicy pod Baranami. Wysyłałam maile do lokali, w których grał. Poddałam się, aż w końcu sam do mnie zadzwonił.

Wspomnienia jej przyjaciół i współpracowników są często niepełne, pokawałkowane.

- Tak, często na początku wspomnienia było przykurzone, odłożone na półkę, pełne rezerwy. Ale z wieloma z naszych rozmówców spotykałyśmy się po kilka razy podczas dwuipółrocznej pracy nad książką. Otwierali się coraz bardziej. Pamięć jest ułomna, każdy ma swoją prawdę, swoją Ewę Demarczyk. Dlatego czasem przedstawiamy kilka wersji jednego wydarzenia.

Jaka Ewa wyłania się ze wspomnień?

- Trudna, wielowymiarowa, bardzo ludzka. Wszystko było w niej silne - przyjaźń, melancholia, złość. Na próbach była równie intensywna jak na spektaklach. Ale żaden z muzyków, z którymi pracowała, dziś nie narzeka. Potrafiła wydobyć z nich to, co najlepsze. Chcieliby znów z nią zagrać.

 

Mało piszecie o jej mężczyznach.

- Ewa Demarczyk żyje i nie współpracowała z nami przy książce. Nie chciałyśmy jej skrzywdzić plotkami. Motto, które wybrałyśmy: "Jestem do dyspozycji publiczności do końca, od kiedy wchodzę na scenę", to założenie tej książki. Chciałyśmy zamknąć ją na scenie. Uszanowałyśmy granice, które sama postawiła. Nie miałyśmy potrzeby rozbijania namiotu pod jej domem i podglądania, co gotuje na obiad. Jeśli zdecydowałyśmy się opisać sprawy prywatne to tylko te, które miały wpływ na życie na scenie. Wiemy znacznie więcej niż jest w książce, ale to nie znaczy, że dowiedzieć się muszą także czytelnicy.

Ale dzisiaj prywatność jest ekscytująca.

- Część osób czuje niedosyt i ma nam za złe, że nie dotknęłyśmy prywatności mocniej. Ale co chcielibyście wiedzieć - jakie czyta gazety, w jakim stroju chodzi po bułki? Nie chciałyśmy odrzeć jej z tajemnicy, tylko zrozumieć, dlaczego tak śpiewała, taka była i dlaczego postanowiła odejść. Książkę pisze się przecież także trochę dla siebie. Potrzebujemy takich legend jak Ewa! I takiego niedopowiedzenia. Jest taka tendencja, żeby wszystko mocno dopowiadać. Jak otwieram kolorowe czasopisma i widzę kolejną parę, która fotografuje się w łóżku i opowiada o nowej miłości tymi samymi słowami co, kilka miesięcy wcześniej, o poprzedniej, mam poczucie, że okrada nas to z tajemnicy. To, że Ewa pozostanie tajemnicą, jest wartością samą w sobie.

Zrezygnowała z kariery w Paryżu, a w końcu całkowicie usunęła się w cień. Czy była szczęśliwa? A może żeby tak śpiewać nie można być do końca spełnioną?

- Nie znam osoby, która byłaby przesiąknięta sztuką i bajecznie szczęśliwa. Ona też szukała ekstremów, bo w życiu była tak emocjonalna jak na scenie. Czy jest szczęśliwa? Na to pytanie tylko ona zna odpowiedź.

Jacy ludzie ją fascynowali?

- Niekoniecznie ze środowiska, choć poruszała się wśród bohemy. Nie byłoby jej bez Piwnicy ani Piwnicy bez niej. Była jej trzonem. W latach 60. żyła w oparach alkoholu, dymu i muzyki. Ale nie zabiegała o bycie w Piwnicy. Na początku wcale nie chciała śpiewać poezji. To był pomysł Zbigniewa Koniecznego i Piotra Skrzyneckiego.

Myśli Pani, że Ewa kiedyś wróci?

- Myślę, że nie. Całe życie nie opowiadała o sobie. Nie lubiła udzielać wywiadów. Unikała mediów, nawet jeśli to miało kosztować ją sławę. Gdy była w Australii, telewizja kręciła o niej film. W ostatniej chwili zabroniła jego dystrybucji.

Ewa DemarczykEwa Demarczyk Fot. Kobieta.gazeta.pl Fot. Kobieta.gazeta.pl

"Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk", Ewelina Karpacz-Oboładze , Angelika Kuźniak, Wydawnictwo Znak

Więcej o: