"To się zupełnie nie opłaca" - demotywacja nasza codzienna

Co? Uczenie się, praca, hobby. Podróże. Kredyty. Obiad na mieście. Życie, życie się kompletnie nie opłaca. I jest już za późno. Zawsze. Na wszystko.

Mam takie marzenie. Banalne, jak to marzenie. Chciałabym mieć duże mieszkanie. Żeby każde dziecko miało swój pokój, żeby ten pokój miał przynajmniej 15 metrów kwadratowych, żebyśmy z mężem mieli sypialnię na wiadomo co, garderobę na te wszystkie rzeczy, które nie wiadomo gdzie i jak upchnąć (deska do prasowania, odkurzacz, zimowe kurtki i płaszcze, buty, nieużywane instrumenty), żeby w łazience mogły się spokojnie zmieścić dwie osoby, dwie kuwety dla kotów, szuflady na ręczniki, wanienka dla dziecka, takie tam. Generalnie moja rodzina potrzebuje stu metrów, żeby się ostatecznie nie pozabijać, ale... No cóż. Nie stać mnie. Jednak to mi kompletnie nie przeszkadza w oglądaniu planów nowych inwestycji i mieszkań (uwielbiam oglądać plany mieszkań. Myślę, że jestem niespełnioną architektką. Oglądam te plany, wyburzam wirtualne ściany, planuję szafy i kuchnie).

Czasem z kimś o tych swoich marzeniach i potrzebach rozmawiam, a wtedy bardzo często słyszę: "Sto metrów? Po co ci tyle? Przecież twój syn zaraz się wyprowadzi? Lepiej mu kawalerkę kup, żeby miał na dobry start, zamiast zupełnie ci niepotrzebne hektary!" . A mi się wtedy robi smutno. Na płacz mi się zbiera. No bo jak to? Po pierwsze - mój syneczek ma dopiero 17 lat, co oznacza, że prawdopodobnie spędzi jeszcze ze mną pod jednym dachem jakieś 10 lat (bo np. pójdzie na studia i nie będzie mnie stać na to, żeby się ode mnie wyprowadzić, chyba że jego będzie stać, ale jakoś nie bardzo w to wierzę). A 10 lat to straszna kupa czasu! To mieszkanie, w którym mieszkam, się nie rozciągnie. Dalej będzie ciasno, wszędzie wszystkiego pełno, łóżko w salonie, zabawki w salonie, pranie w salonie i koty też. Naprawdę mi się "nie opłaca?" (pomijam ten drobny szczegół, że mnie nie stać, teraz dywagujemy nad czymś innym). A nawet jeśli on jakimś zrządzeniem losu wyprowadzi się już za trzy lata, to co? Trzyosobowej rodzinie "nie opłaca się mieć" dużego mieszkania? Tej przestrzeni, tego luzu, tych szuflad i szaf, z których nic nie wypada? Dlaczego?

podróżpodróż pexels To się w ogóle nie opłaca. Deska, ja i świat. (fot. Pexels.com CC0)

Moja matka nie ma prawa jazdy. Odkąd pamiętam zawsze twierdziła, że jej się już "nie opłaca go robić". 40 lat temu miała jakieś 30 lat. Potem wiele razy słyszałam też, że bardzo by się jej przydało, ale niestety zawsze było "już za późno". Zawsze mieliśmy samochód (maluch, a jakże), tata kierował, ale tak się stało, że w końcu, z powodu choroby, już nie może kierować. Matce prawko bardzo by się przydało również dlatego, żeby wozić tatę po lekarzach i móc dojechać na ukochaną działkę podlać grządki, ale niestety. "Nie opłaca się" i "za późno" wygrało.

Moim rodzicom nie opłaca się też już pojechać nigdzie na wakacje, nawet do sanatorium, bo są już "za starzy", czyli jest już "za późno" (do sanatorium to im się nawet czasem opłaca, ale na zagraniczną wycieczkę to już nie). Opowiadałam mamie kiedyś o uniwersytecie trzeciego wieku, ale gdzie tam. Po pierwsze - to się kompletnie nie opłaca, przecież musiałaby dojechać do Warszawy, zmarnować tyle czasu i co z tego by miała (od lat jest na rencie, jej ulubiona rozrywka to telewizor, czasem większe zakupy w sklepie obok), po drugie, ona już przecież jest za stara na takie hocki klocki (jakby nie docierało do niej, że to uniwersytet trzeciego wieku, wymyślony został specjalnie dla takich "za starych").

Ile to już razy słyszałam, że kompletnie "nie opłaca się" wynajmować mieszkań, lepiej wziąć kredyt (najlepiej we frankach buhahaha) na milion lat i płacić, ale przynajmniej za własne (jakoś nie dociera do niektórych, że to "własne", to tak naprawdę banku, przynajmniej do końca kredytu, czyli przynajmniej przez najbliższe trzydzieści lat). Nie opłaca się zmieniać kierunku studiów w trakcie, nawet jeśli kompletnie nam nie pasują i nie znajdujemy w nich nic ciekawego, a nie opłaca się, bo jak to, jesteśmy już na drugim roku (czym są te dwa lata w perspektywie życia, w czasie którego będziemy robić coś, co nas kompletnie nie interesuje?). Nie opłaca się, to jasne, robić nic za darmo, nawet jeśli miałoby to być najciekawsze hobby na świecie, bo przecież wiadomo, za darmo się nie opłaca i już. Nie opłaca się uczyć języków, bo przecież wszędzie dogadamy się po angielsku.

Nie opłaca się wyjść wieczorem z domu, żeby się spotkać z ludźmi , bo już jest późno i ciemno, a kanapa taka wygodna, kocyk ciepły, komputer dodatkowo grzeje na kolanach. Nie opłaca się wyjechać na weekend, bo to przecież tylko dwa dni, właściwie to nic się nie wypocznie, tylko się człowiek podróżą zmęczy, nie opłaca się jechać na wakacje, bo w moim domu i tak jest najfajniej, a nie wiadomo, jak to będzie na kwaterze, może kolor płytek w kiblu mi się nie spodoba? I jeszcze trzeba za to płacić?

Nie opłaca się "przebranżowić" w wieku 40 lat, nawet jeśli nasza branża umiera , bo przecież już jesteśmy za starzy, żeby zaczynać od nowa, nie opłaca się brać rozwodu z debilem, bo "i tak wszyscy są tacy sami, a lepsze zło poznane niż nieznane" , nie opłaca się uczyć jeździć na snowboardzie, skoro już jeździmy na nartach, kto to widział czterdziestolatka na longboardzie, na takie rzeczy jest już za późno. Nie opłaca się wydać kilka stów na skok ze spadochronem, bo to głupota, za późno już, żeby jechać pod namiot, pod namiot tylko młodzi i bez kasy jadą. Kompletnie nie opłaca się mieć dzieci.

Ach nie, przepraszam, to się opłaca, bo "kto nam szklankę wody na starość poda". Wydaje mi się jednak, że na starość bardziej opłaca się opłacić dom opieki.

A wam coś się w życiu opłaca?

Więcej o: