Nazywam się Burger. Burger Kinga

Jak się żyje dzieląc dane osobowe z fast foodem? Przynajmniej nikt mnie nigdy nie zapomni.

Kusząca propozycja (rys. Magda Danaj)

Gdy zaczęłam moją przygodę z Fochem, redaktor naczelna zadała mi dwa pytania: czy chcę pisać pod własnym nazwiskiem, czy pod pseudonimem? Oraz, które z nich jest to "Kinga Burger". Oczywiście, nie można się dziwić, że ludzie zakładają, że "Kinga Burger" musi być pseudonimem, ale zaręczam, że jeżeli bym wymyślała sobie pseudonim, to zdecydowałabym się na coś bardziej eleganckiego i niekoniecznie wywołującego skojarzenia z fast foodem.

Zatem Kinga Burger to moje prawdziwe dane osobowe. Zanotowane w urzędzie i przyklepane przez księdza proboszcza na chrzcinach, a wszystko to w czasach głębokiego komunizmu, kartek na mięso i godziny milicyjnej. Wielokrotnie przeżywałam chwile sławy, gdy skomentowałam coś na jakichś popularnych stronach jak BuzzFeed lub Humans of New York. Raz nawet wspomniał mnie w artykule Daily Mail w zdaniu: "Kinga Burger zazdrości Beyoncé". Nigdy bym nie pomyślała, że znajdę się kiedyś w tym samym zdaniu co Beyoncé w Daily Mail. Chodziło tu co prawda o zwykłą dziewczynę, której rodzice dali na imię Beyoncé i wydawało jej się, że to straszna tragedia, ale mniejsza o to.

Chciałam więc, korzystając z okazji, wyjaśnić, że moi rodzice mnie nie nienawidzą. Podejrzewam, że nawet mnie kochają i nie nadali mi tego imienia złośliwie. Jak się domyślacie, w tych wcześniej wspomnianych czasach głębokiego komunizmu ludzie o żadnych Burger Kingach nie słyszeli i nie mogli wiedzieć, że imię "Kinga" stworzy taką wybuchową mieszankę z naszym niemieckim nazwiskiem (które samo w sobie już śmieszy tych, co im niewiele potrzeba). W pierwszych latach życia wydawało mi się wręcz, że poszczęściło mi się z imieniem, bo rodzeństwo zostało obdarowane staromodnymi imionami po babci i dziadku, co było wielkim obciachem na podwórku.

Jakoś tuż przed ostatecznym upadkiem komunizmu, mój ojciec wybrał się w delegację do Danii, gdzie zauważył Burger Kinga. Wszedł tam więc, zamówił hamburgera i poprosił o koronę. W tej historii zawsze najtrudniej było mi wyobrazić sobie mojego ojca zamawiającego cokolwiek w Burger Kingu. Po powrocie do Polski ukoronował się tą koroną na króla Burgerów. Ja oczywiście uważałam, że korona należy się mnie, bo jakby nie patrzeć to moje imię (z małą literówką) na niej widniało.

Już niedługo potem i w Polsce pojawił się kapitalizm z całym dobrodziejstwem inwentarza w postaci Burger Kingów i MacDonaldów. W sam raz na pierwsze lata szkoły podstawowej. Tak że jakiego byście żartu na ten temat nie wymyślili w komentarzach, zaręczam wam, że go słyszałam przed ukończeniem jedenastego roku życia. Raz nawet uznałam, że najlepszym rozwiązaniem mojego problemu będzie wyjście mu naprzeciw i zaakceptowanie go, więc poprosiłam mamę o zorganizowanie mi urodzin w Burger Kingu. W końcu na jakiś czas Burger Kingi zniknęły z Polski, ale wtedy ja mieszkałam już w innym kraju, w samej ojczyźnie Burger Kingów.

Wszystko to działo się w czasach przedinternetowych, więc nawet nie zdawałam sobie sprawy jak wiele osób uważało moje imię za przezabawne, bo jednak większość ludzi jest na tyle kulturalnych, żeby chichotać dyskretnie. Czasem poznałam kogoś, kto powiedział, że już o mnie słyszał gdzieś, ale myślał, że jestem miejską legendą. Albo dowiadywałam się, że mam ponoć za darmo hamburgery w Burger Kingu (co na szczęście nie jest prawdą).

Dodatkowym atutem tego imienia jest to, że jest ono śmieszne międzynarodowo. Mogę uciec do Korei Północnej co najwyżej. Gdy czasem "guglam" samą siebie, żeby sprawdzić czy już jestem sławna, to zazwyczaj znajduję siebie na różnych forach w wątkach o śmiesznych imionach lub okrutnych rodzicach. Niedawno znalazłam w internecie pana, który twierdził, że chodził ze mną do liceum w USA i też że udało mu się mnie zaliczyć. Tylko pierwsza część tej wypowiedzi była prawdziwa, ale i tak byłam wzruszona, że tak mnie ciepło wspomina i czuje się zobowiązany opowiadać o mnie w internecie piętnaście lat później.

Po tylu latach żarty z mojego imienia zupełnie mnie nie wzruszają, co najwyżej denerwuje mnie, gdy ludzie mówią obraźliwe rzeczy o moich rodzicach. Poza tym bycie jedyną Kingą Burger na świecie jest całkiem fajne (doniesiono mi, że być może pojawiła się druga, jakaś pani weterynarz w Niemczech, która zdobyła nazwisko wskutek małżeństwa, ale nie są to potwierdzone dane). Jest też niewątpliwą zaletą posiadanie imienia i nazwiska, które większość obcokrajowców jest w stanie wymówić i zapisać, co w przypadku polskich imion jest rzadkie. Nie planuję wychodzić za mąż, ale w razie gdyby partner się uparł i mnie zaciągnął jednak do Urzędu Stanu Cywilnego, to z pewnością mojego cennego nazwiska nie zmienię (szczególnie, że mogłabym się na przykład zakochać w kimś o nazwisku King , co by nieszczególnie poprawiło moją sytuację zostawiając mnie z opcjami: Kinga King, Kinga Burger-King lub Kinga Burger). Nie po to się całą podstawówkę z nim przemęczyłam, żeby je teraz oddać.