Weekendowa przechowalnia dla dzieci?

Kto nigdy nie marzył o oddaniu potomstwa do żłobka z internatem i całodobowej podstawówki? Ale, jak pisze nasza Czytelniczka, trzeba mieć "twarde serce", by skorzystać z realnej oferty jednego z warszawskich przedszkoli...

Żeby nie było wątpliwości: kocham swoje dziecko na zabój i w jedną sekundę dałabym się za jego dobro pokroić na maleńkie kawałeczki. Ale kocham też instytucje gotowe zająć się dzieckiem, na tyle profesjonalnie, że mam święty spokój i mogę swobodnie pracować w domu.

Może jestem wyrodna, ale tak, mam takie przekonanie, że dziecko w wieku lat ponad 5, lepiej będzie odnajdywać się z rówieśnikami, niż w domu: z wyrodną, żonglującą rolami praca-opieka nad dzieckiem, matką. Kiedy pierwszy raz oddałam dziecko do instytucji, młody - zachwycony nowymi możliwościami - miał matkę rodzoną w głębokim poważaniu. Przedszkolanka kazała mi iść do domu, obiecała, że wezwie, jeśli będzie działo się coś złego. Nie działo się. I tak upłynęły dwa lata.

Jesteśmy rodzicami, czymś więcej niż kiedyś. Mamy obowiązki, na które sami sobie zapracowaliśmy.

Dorastałam w tym dziwacznym, podobno utopijnym przekonaniu, że jeśli już robię sobie dziecko (specjalnie czy z wpadki), to dziecko jest moją odpowiedzialnością, nawet kosztem przyjemności duchowych (i innych), do jakich byłam do tej pory przyzwyczajona. I dla jego dobra, muszę pewne rzeczy powiesić na wieszaku. Zawieszamy całonocne imprezy, zawieszamy spontaniczne wyjazdy. Jesteśmy rodzicami, czymś więcej niż kiedyś. Mamy obowiązki, na które sami sobie zapracowaliśmy. Dziecko (zwłaszcza to małe) musi mieć łazienkę, a ja kuchnię, w której podgrzeję butelkę w środku nocy, kiedy bardzo trudno podnieść mi powieki. Ja mam takie przekonanie, a kapitalizm - jak się okazuje - rządzi się innymi prawami.

Ale do rzeczy. Na dyżurnym (odwiedzanym codziennie po przedszkolu) placu zabaw zawisło ogłoszenie, które powieliło coś, co widziałam już dawno, ale wtedy uznałam, za ponury żart, na który nie nabierze się żaden z w miarę sensownych rodziców. Pewne warszawskie przedszkole (z przyzwoitości nie podam nazwy ani adresu, może się jeszcze zastanowią), poza licznymi walorami edukacyjnymi ofiarowuje pewną usługę dodatkową. Otóż, w owym przedszkolu w każdy piątek można zostawić dziecko na noc, tym samym pozwalając rodzicom na zorganizowanie własnego czasu wolnego bez dzieci. Za mizerne 150 zł. Usługa dostępna jest od godziny 19 do 10 rano dnia następnego, kiedy to wybawieni rodzice mogą pociechę odebrać i stać się regularną rodziną, spędzającą czas weekendowy na wycieczkach, placach zabaw czy (nie daj Boże) w centrach handlowych. Dziecko będzie spać i jeść pod opieką przedszkolanek. I budzić się na przedszkolnych polowych łóżkach w ich towarzystwie.

Nie wyobrażam sobie zostawienia dziecka na noc z obcymi ludźmi.

Czytam tę ofertę i aż cierpnie mi skóra. Kocham instytucję przedszkola, uważam jednak, że jej efektywność opiera się nie tylko na dobrze spędzonym przez dziecko czasie, ale też poczuciu bezpieczeństwa, że na koniec tego dnia, będzie ono odebrane przez matkę, ojca czy jakąkolwiek znaną mu osobę, która kojarzy się z własnym domem. Jeśli spędzi noc bez rodziców (w ciągu 5 lat zdarzyło mi się być na jednym weselu i jednym, zamiejscowym koncercie), mam nadzieję, że zrobi to wśród znanych sobie osób, nie tych wynajętych, ale tych, którzy dziecko lubią, kochają, mają jego dobro na uwadze, znacznie większej niż personel wynajęty do opieki za pieniądze. Nie wyobrażam sobie chwili, w której tłumaczę dziecku, że mama czy tata nie przyjdzie w piątek po niego do przedszkola i będzie musiał zostać na noc, nieprzyzwyczajony, wyczekujący końca dnia w znanym mu środowisku kochających osób. Nie wiem jak twarde serce trzeba mieć, żeby poświęcić świadomie dobro dziecka na rzecz zabawy. Jakkolwiek atrakcyjna by ona nie była. Może jestem staroświecka. Ale lubię, jak mój syn zwija się na koniec dnia pod kołdrą, wieszcząc wszem i wobec, że oto jest śpiący. Nigdy, przenigdy nie zostawiłabym po na noc pod opieką obcych ludzi. No może, jeśli miałabym wielki, wielki nóż na gardle. Inaczej za skarby świata. Ale obawiam się niestety, że taka oferta znajdzie wielu chętnych. Szkoda?

Marta Czabała

Więcej o: