Wyprowadzka pod miasto - klasa w górę, czy w dół?

Zastanawiamy się nad tym od dawna, najintensywniej od czasu, gdy życie zmusiło nas do zakupu mieszkania. Jak to jest z tą wyprowadzką pod miasto - czy te tak zwane plusy dodatnie są w stanie przyćmić wszystkie "plusy ujemne"?

Pytanie być może niektórym wyda się absurdalne. Dla rodziny z małymi dziećmi, dwójką lub więcej, życie pod miastem ma do zaoferowania wiele. Zacznijmy od historii, którą jeszcze na studiach opowiedział mi kolega, na zajęcia w Warszawie dojeżdżający spod Częstochowy. Cóż, kiedyś mieszkał niedaleko mnie, na osiedlu z wielkiej płyty, ale na wysokości czwartego dziecka poczuli z żoną, że im ciasno i drogo, sprzedali swoje trzypokojowe mieszkanie w kilkudziesięcioletnim betonowym klocku i za te pieniądze kupili solidny, duży murowany dom i kilka hektarów pola. Zostało jeszcze na wykończenie tego gospodarstwa i odłożenie na lokatę.

Wieś spokojna, wieś leniwa, wieś... przestań

Bajka, przyznajcie mieszczuchy. Każdy z Was słyszał o kimś, kto zna kogoś, kto zrobił kiedyś coś takiego. Co może być lepszego dla dzieci niż świeże powietrze, możliwość codziennego kontaktu z przyrodą, przestrzeń? Sama marzę często o tym, by tak sobie rano wybiec na bosaka na trawę pokrytą rosą, a potem się  w niej wytarzać.  No ale nie będę tego robić u siebie pod blokiem, bo choć mamy trawniczek, to służy do innych celów.

Migrację podmiejska obserwowałam już wcześniej, dzieciaki z mojej klasy w liceum co chwila anonsowały na przerwie papierosowej, mówiąc że już za dwa miesiące trzeba będzie do nich jeździć dalej, że parapetówka. Był efekt WOW, były kilkupiętrowe domy, trawniki jak na Wembley, podjazdy, garaże, trzy toalety (przydatne, zwłaszcza, gdy zmelanżowane nastolatki rzygają non stop). Czasem jeszcze dodatkowe bajery, domofon z kamerą, światło na pilota, kominek. No tym to się powodziło, bez dwóch zdań. Czad!

Rok, czy dwa lata później, ci sami ludzie, którzy tak ochoczo spraszali na weekendy bez rodziców wszystkich chętnych do imprezowania w iście amerykańskim, filmowym stylu, sarkali. To, co dla mnie było normą, jak spontaniczny wyskok na koncert czy do kina, dla nich było wielką wyprawą. Impreza na mieście, dwa piwka strzelone w dobrym towarzystwie? Sorki, ale nie, problem z powrotem do domu - albo ryzykujesz jazdę po pijanemu, albo zostawiasz auto i wracasz z trzema przesiadkami i z narażeniem swego pięknego, wypachnionego ryja na obicie. A dodam, że nie mówimy o Warszawie.

W Warszawie migrują rodzice dzieciaków z naszej szkoły. I znów, super, własny dom, zdrowe materiały, świeże powietrze, przestrzeń oraz godzina-półtorej dojazdu co rano, by dostarczyć dziecko do szkoły a potem popędzić samemu do pracy. Świetny awans społeczny, harujesz po kilkanaście godzin jak wół, żeby wstawać potem wcześniej, wracać do domu dłużej i dobrowolnie rezygnować z dobrodziejstw kultury, które przecież są, na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko w sobotę, czy niedzielę wsiąść w samochód i przejechać znów te kilkadziesiąt kilometrów (dojazd spod Warszawy do Zachęty czy Muzeum Narodowego i powrót daje często sumę około 30 km lub więcej). Można też dojechać autobusem, dwoma. Albo autobusem i kolejką podmiejską. O to walczyliście?

Trochę tu ciasno, ale za to do centrum stolicy tylko 17 minut metrem.

A może lepiej posłać te dzieci do szkoły jednak tam, na miejscu, przecież wraz z majętnymi mieszcanami wyprowadzającymi się ze swoim kapitałem poza miasto, wyprowadza się też zapotrzebowanie na żłobki, przedszkola, podstawówki, gimnazja. Powoli budowane są równie wymagające, a może nawet bardziej śrubujące poziom szkoły prywatne, społeczne, państwowe . Pod miastami. I super.

Miałeś na egzaminie gimnazjalnym maksimum punktów, chociaż wraz z rodzicami od dawna mieszkasz w Bdździągiewicach Podmiejskich? Ekstra! Brawo! Zdajesz z palcem w nosie do najlepszego zdaniem rodziców liceum w Dużym Mieście, meldunek u babci czy cioci pomaga. A potem... Cóż, co z tego, że kiedyś tam, urodziłeś się w tym mieście, dla twoich ograniczonych mentalnie kolegów i koleżanek z Dużego Miasta będziesz tym wsiurem z Bdździągiewic Podmiejskich. Choćbyś miał tam dom zaprojektowany przez najlepszych polskich architektów inspirowany modernizmem z elementami nowej szwedzkiej szkoły, a w środku designerskie meble...  Może nawet zdasz na prestiżową uczelnię, znajdziesz super pracę i w tej pracy wyda Ci się, że już jesteś swój, że znów jesteś z miasta, ale gdzieś tam na jakiejś imprezie, wiele miesięcy po tym, jak włączysz do grona facebookowych znajomych kilka koleżanek i kolegów z roboty, usłyszysz żarcik, niewinny cos w stylu "Nie przejmujcie się, on po prostu jest z Bździągiewic! AHAHAHAHA OHOHOHOHOHHO".

No dobra, a teraz już abstrahując od tego, co napisałam, jak wy czujecie, jak to jest z tymi wyprowadzkami na tereny podmiejskie?

Więcej o: