Po co nam Sienkiewicz, Dumas czy Sapkowski?

W tym tygodniu dużą część moich myśli poświeciłam Henrykowi Sienkiewiczowi, co skończyło się oglądaniem nowej serialowej adaptacji "Trzech muszkieterów". Może z pozoru to nie brzmi logicznie, ale chętnie wytłumaczę się z tej umysłowej woltyżerki. Po prostu lubię dobre historie, które nigdy się nie starzeją.

Niekiedy wykazuję się tzw. refleksem szachisty i nim sformułuję, co właściwie chcę powiedzieć, to nikogo od dawna to już nie obchodzi. Nie żeby obchodziło, jakoś bardzo i w tym stosownym czasie, ale każda okazja by się nad sobą użalić jest dobra. Otóż wzburzył mnie srodze felieton Romana Pawłowskiego , który zadął na alarm, że Sienkiewicz jest pisarzem szkodliwym, bo umacnia mentalnego wąsa u naszych polityków, wbija Polaków w ksenofobiczne postawy, a nawet w jakiś niezbadany sposób ponosi odpowiedzialność za kiczowatą architekturę współczesną.

Nim zdążyłam otrząsnąć się z szoku, na dąs Pawłowskiego już pięknie odpowiedział Andrzej Saramonowicz , wskazując że:

Sprawa z Sienkiewiczem wydaje mi się tymczasem znacznie prostsza. Polacy czytają go od 100 lat nie dlatego, że wbija ich w zaściankową dumę narodową, ale dlatego, że opowiada fascynujące historie. Równie sprawnie i wciągająco, co Aleksander Dumas, Lew Tołstoj czy Umberto Eco.

Moje myśli, dokładnie - szkoda, że nie umiałam ich w porę pozbierać. Okazuje się jednak, że Sienkiewicz rzeczywiście budzi skrajne emocje. Jedni (jak ja) wiążą z nim miłe wspomnienia dziecięcych lektur - tych czytanych z wypiekami na twarzy: hejże, przygodo! Czy będziemy na spienionych dzianetach czmychać przed Bohunem, z Monte Christo skakać z zamku d'If czy z biednym Frodem człapać do Mordoru - jest to ekscytujące, wciągające i na zawsze już niezapomniane. Innym jednak Sienkiewicz kojarzy się źle - z bezbrzeżną nudą, zbyt długimi opisami, szkolnym przymusem.

Doskonale rozumiem znudzenie. Ja mam tak z Georgem R.R. Martinem na przykład, którego notabene Pawłowski stawia jako rozsądną współczesną alternatywę wobec przebrzmiałego i szkodliwego Sienkiewicza. Rozsierdziłam już kiedyś wielbicieli Pieśni Lodu i Ognia , mówiąc że pisarz z Martina pośledni. Mimo lęku o życie tezę tę podtrzymuję - pisarsko kudy mu do Sienkiewicza! Choć przypuszczam, że gdybym sięgnęła po jego książki jako nastolatka, byłabym zachwycona i nie nudziłyby mnie przydługawe wywody, bo opisane historie lubię, a serial oglądam z przyjemnością. Po prostu niektóre książki trafiają do nas tylko w określonym momencie.

Wiem na przykład z całą pewnością, że nikt i nic nie zmusi mnie do ponownego czytania Dumasa, który moim zdaniem literacko zwietrzał (no dobra: Sienkiewicz pewnie też, ale lubię ten bogaty język, nawet jeśli jego stylizacje na staropolską mowę nie zawsze są historycznie akuratne). Natomiast mam wielką słabość do historii o muszkieterach. Pół młodości kochałam się w tym głupku D'Artagnanie, potem (na krótko) przerzuciłam się na czarusia Aramisa, by wreszcie docenić inteligencję i głębię Atosa (Portos - no cóż: nie). Dziś kocham ich wszystkich miłością, która nie przeminie i żadne knowania kardynała zmienić tego nie są w mocy! Ekranizacji tej opowieści widziałam w ciągu mojego dość już długiego życia sporo, ale zawsze mogę łyknąć kolejną - zwłaszcza jeśli za produkcją stoi BBC. Jakość, której ufam!

 

Nie oparłam się tym bawidamkom i tym razem. Zwłaszcza, że ta najnowsza wersja ma w sobie dużo humoru, a oprócz zabawnych dialogów (patetyczni muszkieterowie - a bywały i takie wersje - są absolutnie niestrawni) przykleja do ekranu za pomocą przystojnych chłopaków (odrażający muszkieterowie - niestety też bywali - lepiej zapomnieć, brrr). Polecam, by wyrobić sobie własne zdanie na temat tego, czy to ekranizacja lepsza/gorsza od poprzednich i czy w ogóle jest sens do starego dziada Dumasa jeszcze wracać. Serial "Muszkieterowie" ma dziś polską premierę na antenie Stopklatka.tv , a ja sobie cichcem fantazjuję, że bardzo bym chciała zobaczyć zrobioną na taki poziomie serialową adaptację (a nie, wcale nie Sienkiewicza!) "Wiedźmina". Bo Sapkowski to kolejny z tych "pierwszorzędnych pisarzy drugorzędnych", jak to mówią z przekąsem wybitni literaci, którego ja akurat darzę estymą. I kocham za wszystkie językowe rozkosze, których dostarczył mi swoimi książkami. Wiadomości o ponownej ekranizacji kinowej z Tomaszem Bagińskim jako reżyserem nie zaspokajają mojej potrzeby ujrzenia Geralta w godnej go oprawie.

Zaczęłam od Sienkiewicza i na nim skończę, bo tak się składa, że zaproszono mnie do kapituły Nagrody Literackiej im. Henryka Sienkiewicza , którą przyznawać będziemy najlepszej polskiej popowej powieści. Patron dla pop-literatury idealny, zaś idea wyróżniania pisarzy parających się tą wiecznie u nas pogardzaną "gorszą" literaturą gatunkową, jest mi bliska. Oczywiście jestem gotowa kłócić się na śmierć i życie o to, kto stoi literacko wyżej, a kto dostarcza tylko dobrej fabułki - ale to się będzie działo za szczelnie zamkniętymi drzwiami sali obrad (rannych zaś będą wynosić na noszach). Jednak na pewno będę donosić na Fochu, co tam u współczesnych następców Sienkiewicza. Na pohybel nadąsanym panom!

Więcej o: