Pobudka - najbardziej męczący element dnia

Zrywacie się rano świeżutcy i rześcy? Nie musicie nawet nastawiać budzika, by zawsze wraz z pierwszymi promieniami słońca (a w zimie i przed ich pojawieniem się!) otwierać szeroko oczy i wyskakiwać z łóżka? No to nie zrozumiecie takich jak ja...

Dzwoni budzik. W moim śnie dzwoni telefon (albo jakaś kosmiczna maszyna, zależy od snu). Ja go nie odbieram, liczę, że zrobi to ktoś inny. Przestaje dzwonić. Widać ktoś się rozmyślił. Siła wyższa pozwala mi przekręcić się na drugi bok i spać dalej. Po dwóch minutach znów ten dźwięk, który świdruje mózg. Celne uderzenie w komórkę powoduje włączenie drzemki. Zły moment odwleka się o klika minut. Po minucie - kolejny dźwięk. Bardziej intensywny. (Tak, mam system kilku dzwonków co kilka minut, inaczej nie ma siły, bym się przebudziła...). Dobra, nie można walczyć z przeznaczeniem. Trzeba wstać i z godnością zacząć nowy dzień.

Nie ma co się oszukiwać, nie jestem rannym ptaszkiem. Nie jestem jednak wcale taką do końca sową - bo nie umiem pracować do późnej nocy. Moja wytrzymałość wyczerpuje się przed północą i potem, jeśli nawet zdarzy mi się nie paść plackiem i zasnąć - mogę się jedynie oddawać niewymagającym zadaniom. Może to być oglądanie seriali czy filmów, książki - jeśli po północy czytane, to tylko z wartką akcją, bo ambitne i mądre lektury niestety późną porą pełnią funkcję tabletek nasennych.

Ranny ptaszek się dziwi, że nie wszyscy mają jak on... / fot. CC0 / fot. www.pexels.comRanny ptaszek się dziwi, że nie wszyscy mają jak on... / fot. CC0 / fot. www.pexels.com Ranny ptaszek się dziwi, że nie wszyscy mają jak on... / fot. CC0 / fot. www.pexels.com Ranny ptaszek się dziwi, że nie wszyscy mają jak on... / fot. CC0 / fot. www.pexels.com

Nieważne, czy położę się spać o 22 czy po północy. Rano jest ten sam dramat - pełen powtarzających się elementów.

Śni mi się, że wstałam i poranek toczy się tak, jak powinien . Idę do łazienki, myję żeby, biorę prysznic, suszę włosy, wychodzę do piekarni obok domu po bułki, nieraz nawet idę na przebieżkę po parku. Gdybym miała psa, pewnie bym go w tym moim sennym majaku wyprowadziła, posprzątała po nim kupy, pogłaskała po łbie i po powrocie ze spaceru dosypała karmy do miski. Makijaż, fryzura, śniadanie. Jestem już w drodze do pracy, gdy słyszę ten dziwny, intensywny dźwięk... Toż to budzik i jego kolejna odsłona, po drzemce, którą mu włączyłam kilka minut temu.

Gdy budzikowi się już uda i przedrze się do mojej świadomości, wydrze mnie ze snu - leżę przez chwilę i czuję się jak ryba wyjęta z wody . Łapię oddech, przecieram oczy i próbuję sobie przypomnieć, jaki to dzień . Skoro dzwoniło, to raczej jesteśmy gdzieś między poniedziałkiem a piątkiem. W weekendy staram się budzić metodami naturalnymi (w tym miejscu pragnę gorąco pozdrowić moich sąsiadów zza ściany, którzy są miłośnikami mocnego beatu o poranku). Parę głębszych wdechów i ustalam, co to za dzień tygodnia. Staram się przy tym nie jęczeć boleśnie. Wytrzeszczam oczy, bo mam wrażenie, że dzięki temu szybciej się obudzę.

Tu łatwo o kolejny (po wyłączeniu budzika na amen, zamiast włączenia mu drzemki) błąd - jeśli po prostu się nie podniosę, istnieje duże ryzyko, że poddam się myśli , która kusicielsko szemrze w mojej głowie: zamknij oczy, tylko na chwilkę . Nic się przecież nie stanie, jeśli pozwolisz oczom jeszcze chwilę odpocząć, prawda? Parę razy nacięłam się na tę metodę. Fakt - gdy po godzinie czy dwóch otwieram oczy i patrzę na zegarek - wyskakuję z łóżka prędko jak nigdy!

Wydaje mi się zawsze, że te kilka czy kilkanaście minut skradzionego snu , które spływa na mnie pomiędzy kolejnym brzęczeniem budzika - to mój magiczny eliksir, dzięki któremu mogę w ogóle przeżyć dzień. Jest to oczywiście głupie i złudne, ale przecież nikt by mi tego nie przetłumaczył o siódmej rano (ha, niech ktoś spróbuje!).

Zwlekam się z łóżka zdolnościami ruchowymi przypominając skazańca, który chce jeszcze moment życia ukraść, nim mu ostatecznie obetną głowę. Kolejne moje czynności są wyuczone i wykonuję je po omacku : łazienka, kuchnia, szafa... Oby wszystko było na swoim miejscu. Gdyby mi ktoś podmienił miejscami krem do twarzy z pastą do butów, efekt byłby zaiste komiczny. Czy muszę dodawać, że przygotowując śniadanie staram się nie używać noża?

Daj się porwać porankowi... / fot. CC0 / www.pexels.comDaj się porwać porankowi... / fot. CC0 / www.pexels.com Daj się porwać porankowi... / fot. CC0 / www.pexels.com Daj się porwać porankowi... / fot. CC0 / www.pexels.com

W wersji "lepsza ja" mój poranek wygląda następująco: po pierwszym dzwonku budzika przeciągam się i wyskakuje spod kołdry, robię skłony, wymachy, pompki, brzuszki - wszystko, co pobudzi krążenie krwi, a i mięśnie wzmocni, ciało ulepszy. Włączam radio, by być na bieżąco, wiedzieć co się dzieje na świecie. Szybki prysznic - najlepiej taki na przemian ciepły-zimny, by ciało poczuło się totalnie obudzone. Włosy suszę, układając je ładnie. Popijam pyszną kawę ze spienionym mlekiem, a między jednym łykiem a drugim robię sobie delikatny makijaż. Wskakuję w idealnie pasujące do wszelkich czekających mnie okazji ciuszki - i z uśmiechem na ustach biegnę w świat. Celem podbicia go, OCZYWIŚCIE.

Do tego scenariusza mi daleko, ale ostatnio ćwiczę silną wolę i zrywam się po trzecim "drzemkowym" brzęczeniu. To mój mały powód do dumy. Dam znać, jak zejdę do dwóch, będzie co świętować!

A Wy? Jesteście rannymi ptaszkami z pełnią sił witalnych? Czy poranki to zło w najczystszej postaci?

Więcej o: