Czy inne gatunki robią z powodu macierzyństwa tyle zamieszania? Nie. Samica zachodzi w ciążę, względnie znosi jaja, rodzi lub czeka aż się młode wyklują, taszczy je w pysku, tryka dziobem, uczy podstawowych zasad życia, chroni i w swoim czasie wypuszcza z gniazda, nory czy tam czego. Jak się wkurzy na młode, to warknie, jak trzeba, poliże. Karmi swoim mlekiem ile trzeba, nie dłużej i nie krócej. Do łba żadnej nie przyjdzie, by pożyczać mleko od innych gatunków. I dobrze jest. Bez zbędnych egzaltacji. Ot, normalne życie.
Ludzkie macierzyństwo przez wieki niewiele różniło się od tego zwierzęcego. Nie, nie zrozumcie mnie źle. Chodzi oto, że było tak normalnie, naturalnie - po prostu urodzenie dziecka i opieka nad nim jako etap życia. Ze wszelkimi różnicami wynikającymi ze społecznego usytuowania matki. Chłopka na polu, a szlachcianka w pieleszach i z pomocą służby, rodziły, pielęgnowały, odstawiały, aż dziecko wyszło z domu. Tak normalnie jest jeszcze w wielu miejscach na świecie, nie tylko w uboższych krajach, też w tych wysokorozwiniętych. Choćby w Anglii. Nikt się tam nad ciążą zbytnio nie roztkliwia. Przykład? Księżna Kate, zobaczcie - urodziła i tego samego dnia wyszła ze szpitala. A polski Facebook kilka dni rozważał, jak się księżnej podkłady poporodowe pod sukienką zmieściły?! No jak to jak? NORMALNIE. Ot, poród, normalna sprawa.
KIRSTY WIGGLESWORTH/AP
Mam wrażenie, że zwłaszcza w Polsce od kilku dobrych lat macierzyństwo urasta do poważnego, wręcz mistycznego wydarzenia, do którego trzeba się przygotowywać już nawet nie miesiącami, a latami. Bo przecież zanim zajdziesz, musisz zrobić tysiące niezbędnych rzeczy. Tymczasem, owszem, jest pięknie, mistycznie i te hormony szaleją, ale bez przesady. Nie ty jedna urodzisz i nie ostatnia. Pomijam tu wszystkie nieszczęśliwe kobiety, które chcą, a nie mogą - przepraszam was drogie panie, nie o tym tekst i nie bierzcie do serca tych uwag. Patrzę na macierzyństwo z pewnej perspektywy, wyciągam ogólne wnioski, siłą rzeczy nie będzie tu o wszystkich złożonych wyjątkach. Zresztą ten Wasz - potwierdza regułę. Wasz, czyli kobiet, którym z różnych przyczyn nie dane jest urodzić. Ile razy słyszałyście sakramentalne pytanie: a kiedy dziecko?
Co mnie wkurza w macierzyństwie - w skali makro
I tu jest pierwsza rzecz, która mnie wkurza do granic. Co komu do tego, kiedy i jak zamierzasz zostać matką? Narodowe zaglądanie do majtek idzie coraz dalej. Tym bardziej, że miesza się do tego religię. Nie wiem, jak wy, ale mnie się już od tego słabo robi.
To wiąże się z kolejną kwestią, która mnie osobiście odbiera część radości z macierzyństwa i pewności, że jestem w tym dobra. Czyli ocenianiem wszystkiego: od sposobu spłodzenia, po ubranka i dietę malucha. A przecież to matki wiedzą najlepiej. Dlaczego społecznie zabijamy ich intuicję? Uwagi są powszechne, od innych matek też (już byście naprawdę przestały się wtrącać!), obcych ludzi, rodziny, polityków, księży. I choćbym nie wiem, jak się przed nimi broniła, zawsze jakaś życzliwa dusza wleje do mojej głowy kroplę niepotrzebnego jadu, że coś źle robię.
Na przykład, dwa lata temu, gdy byłam z młodszym synem w szpitalu, ordynator robił mi wykłady, że jak ja mogę pozwolić, by prawie dwuletnie dziecko spało w pieluszce. Podpiętej do dziecka kroplówki nie zauważał, a na wypisie wręcz zalecił, by odpieluchować natychmiast, bo krzywdę synowi robię. Panie Ordynatorze, syn i teraz od czasu do czasu zakłada pieluchę na noc, gdyż regularnie zalewa materac, a mnie się nie chce ciągle prać! Widziałam we Włoszech co najmniej pięciolatki w pieluchach i ze smoczkami w gębach i nikt się z tego powodu nie dziwił i nie komentował. Bo to sprawa tego dziecka i jego rodziców. Tymczasem w Polsce najczęściej milczymy, gdy dzieciom dzieje się krzywda, a wtrącamy się, gdy nikt o zdanie nie pyta. Narodowa przypadłość. Bo macierzyństwo u nas zbyt często wiąże się z fanatyzmem, przymusem, oceną i "dobrymi radami". I to mnie boli w skali makro.
Macierzyństwo w mikro skali - są rzeczy, do których się jeszcze nie przyznałaś
Moje macierzyństwo i opieka nad dwoma synami, to mnóstwo pięknych i wzniosłych chwil, ale też wiele rzeczy, których codziennie nie znoszę. Bo to normalne. Z macierzyństwem jest jak chociażby z pracą - na przykład nie lubisz zebrań, ale lubisz pisanie raportów. Pogodziłam się z tym. Do tego stopnia, że do tej pory o tych drobnych nielubianych kwestiach nie mówiłam. Ale, że Dzień Matki, to wam powiem, a co! Kolejność przypadkowa:
1. Bezgranicznie wkurza mnie, gdy starszy syn przychodzi wieczorem w niedzielę i oznajmia, że na poniedziałek potrzebuje czegoś, czego akurat nie ma w domu , ani w najbliższym czynnym supermarkecie. Odczuwam wówczas niezdrowy i bolesny dysonans między: "trudno, niech się nauczy, mógł pamiętać" a "cholera, szkoda mi go, może powinnam pomóc?". Od 4 lat, od kiedy jest w szkole, nie mogę dojść ze sobą do ładu w tej kwestii.
2. Nie znoszę usypiania . Mam poczucie, że w tym czasie mogłabym robić tysiące rzeczy i że po tym, jak młodszy zaśnie, będzie już za późno albo będę zbyt zmęczona. To nie pozwala mi się odprężyć i z radością czytać po raz pięćdziesiąty o przygodach Pettsona i Findusa. Problem polega na tym, że dzieci nie uwzględniają temperamentu matek. Mają swój i to matki powinny się dostosować. Zaciskam więc zęby, a jak się tylko da, usypia mąż.
Stan pożądany, ale ja nienawidzę usypiania Stan pożądany, ale ja nienawidzę usypiania
Stan pożądany, ale ja nienawidzę usypiania
3. Nie cierpię bawić się klockami. W ogóle nie lubię bawić się ze swoimi dziećmi. Nie jestem typem, który słodkim głosem naśladuje, jak brum-brum. Wolę synów zabrać na spacer, łazić i gadać. Raz próbowałam się do tego przyznać, ale było - patrz wyżej - "Ale jak to? Nie bawisz się z synkiem? To jak on się rozwija ?" - od życzliwej towarzyszki na placu zabaw.
4. No właśnie, plac zabaw. Nie wiem jak wy, ale ja unikam jak ognia . Wiem, że małpi gaj jest przydatny w rozwoju społecznym, ale ja jestem już rozwinięta i nie mogę normalnie zaakceptować wielu niezbyt rozwiniętych rodziców, którzy grzebią w piachu i pomagają pociechom we wszystkim.
5. Nie znoszę dojadać po dzieciach. Ale to robię. I pluję sobie w brodę. Znowu jestem wewnętrzne rozdarta między: "nie wyrzucaj jedzenia, nie marnuj" a "dupa ci rośnie". Poza tym, jak już od wielkiego dzwonu ugotuję, to z reguły dobre mi wychodzi, więc tym bardziej szkoda wyrzucać. No dobra - czuję, że tu mnie obśmiejecie. Bo przecież mogłabym ich pogmerane porcje schować na później albo co. No ale chować jednego młodego ziemniaka lub resztę takiej pysznej surówki?
6. Nie cierpię zebrań w szkole. Ci inni rodzice zachowują się czasem jak kosmici. A ja chyba nie lubię ufoków.
7. Nienawidzę Kotki Pusi.
8. Nienawidzę, gdy nie umiem pomóc synom. Nienawidzę tego strachu, który towarzyszy poważniejszym chorobom i nie znoszę, gdy nie ma ich w pobliżu. Znaczy cholernie nie lubię za nimi tęsknić. Ale to chyba zupełnie normalne, prawda?
A lista rzeczy, które uwielbiam w macierzyństwie, zaczęłaby się tak: uwielbiam do nich wstawać w nocy, nawet jak rzygają i sr...ą, bo jestem po prostu potrzebna i ta potrzeba jest istotą mojego macierzyństwa. Dodaje mi skrzydeł, by znieść więcej i w innych wymiarach życia. Uwielbiam ich całować i tarmosić, kocham się z nimi wygłupiać.
Uwielbiam spacery (nawet jak się tłuką) Uwielbiam spacery (nawet jak się tłuką)
Uwielbiam spacery (nawet jak się tłuką)
Z okazji Dnia Matki spróbujcie stworzyć waszą własną listę. To pomaga spojrzeć na macierzyństwo zupełnie normalnie. Jako na część życia, którą się czasem lubi, a czasem nie. I nikomu nic do tego.
UWAGA, KONKURS!
Przy okazji Dnia Matki - przypominamy Wam o naszym przewspaniałym audiobooku: "Matko, czy możesz mieć wszystko?" - Maria Seweryn czyta 17 najlepszych naszych tekstów o macierzyństwie. Jak świetnie to brzmi, możecie posłuchać: "16 powodów, dla których fajnie być mamą" - autorstwa Magdy Acer.
A my, specjalnie z okazji dzisiejszego święta - mamy dla Was 5 audioboków! Ślijcie nam swoje wspomnienia o maminym gotowaniu. Najfajniejsze opublikujemy i nagrodzimy. Regulamin konkursu TUTAJ . Na maile na adres foch@agora.pl czekamy do 31 maja, wyniki opublikujemy do 4 czerwca!