Świat "korpo-trzydziestki"

Korporacja inna niż w marzeniach. Współpracownicy miłujący podróbki. Samotność, która w wielkim mieście, wcale nie dokucza mniej. Wyjątek czy reguła? Oto punkt widzenia naszej Czytelniczki.

Właściwie każdy pracujący w korporacji osobnik mógłby napisać swoją historię i wierzę, że byłaby na swój sposób ciekawa. Bo korpo to taki mały świat z przekrojem tych wszystkich osobowości, jakie już w swoim życiu spotkaliśmy na różnych etapach. Na niektórych się uodporniliśmy, niektórych zlewamy, niektórzy będą nas wkurwiać tak samo przez cały czas, a z niektórymi się nawet zaprzyjaźnimy. Będą tacy, którzy przyjdą się polansować w nowym dresie (serio - w spodniach czy bluzie z dresowego materiału baj znana firma z ćmą w logo) albo z podróbkami biżuterii z misiem. Skąd wiem, że to podróbki? Bo moje korpo nie płaci tyle, żeby stać cię było na oryginalne misie, na oryginalne charmsy Pandory albo torebeczki LV... Co nie oznacza, że nie możemy udawać przed sobą i przed innymi.

Bo korpo to taki mały świat z przekrojem tych wszystkich osobowości, jakie już w swoim życiu spotkaliśmy na różnych etapach.

Teoretycznie kwestia zarobków to temat tabu, niepominięty w umowie o pracę. W praktyce każdy tu wie kto, ile i czy to jest sprawiedliwe i oczywiście, że nie jest. Ale o tym "ciiiiii"...

Dzień zaczniemy wszyscy naprawdę dobrą kawą z przelewowego ekspresu. Taki plus, taki bonus - należy Ci się ta mała czarna, bo reszta dnia może już nie być taka kolorowa ! Przy ekspresie spotkasz ludzi z piętra, pośmiejesz się chwilę, może jakieś ploteczki - wiadomo. A potem standardowy kołowrotek maili, telefonów, humorów szefa, który dziś nazwie cię swoją asystentką, choć od dłuższego czasu jesteś już koordynatorem. I który poprosi cię o kawę i o wydrukowanie kilku kartek, które ci prześle, choć sam ma bliżej do tej pieprzonej drukarki. Potem może zniknie na jakimś spotkaniu poza firmą i przy odrobinie szczęścia nie zjawi się do siedemnastej.

Będąc w liceum jeszcze (...) marzyłam, że za klika lat to będzie mój świat. Korporacja, stukot moich szpilek na eleganckich posadzkach korytarzy.

Odliczamy godziny do lunchu, od lunchu do wyjścia z firmy aby co? Może skoczyć na siłownię? Jeśli się chce, ale niestety rzadko. Może na małe piwko w fajnym miejscu gdzieś w centrum dużego miasta, którego nie mamy czasu eksplorować, spędzając całe dnie z nosami w monitorach. A może zaszyjemy się w maleńkiej kawalerce z książką i lampką czerwonego wina.

Będąc w liceum jeszcze i dostając w spadku po kuzynce piękne egzemplarze "Twojego Stylu" marzyłam, że za klika lat to będzie mój świat. Korporacja, stukot moich szpilek na eleganckich posadzkach korytarzy. Zadbane dłonie ze świeżym manikiurem wstukują jakieś dane do systemu. Po pracy czas miło spędzany z rówieśnikami z firmy w fajnych barach. No, zdecydowanie coś poszło nie tak. Bo ci rówieśnicy już dawno żonaci/zamężne pędzą szybko do swoich domów i dzieci, do własnego świata. Coś gdzieś po drodze przegapiłam, ewidentnie coś poszło nie tak.

Można by powiedzieć, że single w wielkim mieście wcale źle nie mają. Owszem, przytaknę. Jednak kawa, choćby ona była i najlepszą ze Starbusia, nie smakuje tak dobrze w pojedynkę. Ciekawa jestem, ile jest jeszcze podobnych do mnie "korposingli" w tym mieście, biegających na wernisaże czy koncerty z nadzieją, że spotkają tam kogoś, by fajnie spędzić czas i zagłuszyć ten głos z tyłu głowy mówiący, że do domu znów wracasz sama.

A jutro znów to samo, i tak samo. Dni przetykane małymi radościami lub sporymi atakami depresji.

Taki świat "korpo-trzydziestki"

Gosia

[Od Redakcji: List nagradzamy książką Karine Lambert "Dom bez mężczyzn". ]

'Dom bez mężczyzn'"Dom bez mężczyzn" "Dom bez mężczyzn" "Dom bez mężczyzn"

Więcej o: