Pięć kosmetyków, bez których nie dałabym rady
Przemysł kosmetyczny na pewno nie zalicza mnie do swoich ulubionych klientek - nie śledzę aktualnych mód, nie próbuję wszystkich rynkowych nowości - jestem raczej zachowawcza i oporna (między innymi dlatego, że kosmetyki potwornie mnie uczulają - i to także te "apteczne" i "hypoalergiczne"). Owszem, zdarzają mi się ataki szaleństwa z cyklu: a co tam, zrobię sobie botoks, BO MOGĘ . Ale tak na co dzień, to raczej wieje u mnie nudą: kosmetyków niewiele i wciąż te same. Oto mój żelazny zestaw.
Bez nich ani rusz/fot. Sony Xperia
Mydła do mycia twarzy nie używam już ho-ho, od pradziejów czyli końca szkoły podstawowej. Wtedy to pojawiły się na naszym ubogim jeszcze ryneczku specyfiki bez mydła, z odpowiednim pH (medialna kariera tego pojęcia należy do najbłyskotliwszych). Ale dopiero mądra rada pani dermatolog, do której wracałam z kolejnym alergicznym podrażnieniem powiek, zaznajomiła mnie z linią kosmetyczną Cetaphil. Chwalę sobie zwłaszcza emulsję do mycia twarzy - nic nie równa się z tym uczuciem nawilżenia, jaki daje. W mojej łazience znajdzie się kilka innych produktów tej marki - dla mnie i dla dzieci, ale nie mam o nich aż tak dobrego zdania. Za to jak nie mam Cetaphilu do mycia twarzy to DRAMATYZUJĘ.
IWOSTIN, płyn micelarny wzmacniający naczynka CAPILLIN
IWOSTIN, antyperspirant ASPIRIA
Kosmetykom na wodzie termalnej z Iwonicza Zdroju jestem wierna już od dobrych kilku lat. To jedna z niewielu marek, których produktów próbuję bez strachu - bo żaden, ale to żaden nigdy mnie nie uczulił. Są momenty kiedy moja półka pod lustrem wygląda tak:
Dużo Iwostinu/fot. Sony Xperia
Zaczęłam od używania linii do cery naczynkowej CAPILLIN, ale o ile kremy lubię umiarkowanie (są OK, ale mam wrażenie, że np. ROSALIAC działa jednak lepiej jeśli chodzi o zauważalne redukowanie zaczerwienienia) to płyn micelarny pokochałam całym sercem. Zmywa makijaż, nawilża, koi. Niby do tego właśnie służy, więc nie powinnam się jakoś szczególnie ekscytować, ale w porównaniu z innymi produktami tego typu, których miałam okazję używać wydaje mi się najlepszy. No i wierzę, że ma zbawienny wpływ na moje pękające naczynka. Faktem jest, że od kiedy regularnie używam kosmetyków do cery naczynkowej to mam mniej problemów z zaczerwienioną skórą.
Drugim Iwostinowym produktem obowiązkowym jest dla mnie dezodorant z linii ASPIRIA - jako jeden z niewielu (a próbowałam dziesiątek, w tym także bardzo drogich) nie podrażnia mi delkatnej skóry pod pachami. Wierzcie mi nie ma nic gorszego niż swędzące, czerwone pachy (weź i się podrap dyskretnie), więc wolność od tego problemu jest bezcenna!
Olej kokosowy
To w miarę nowa zdobycz w moim arsenale - używam od roku z małym okładem. I jestem fanatyczną wyznawczynią, apologetką oraz szalikowcem! Stosuję go przede wszystkim jako balsam do ciała i to była pierwsza zima, kiedy nie miałam żadnych problemów z suchą skórą na łokciach czy łydkach. Wiem, zima była lekka, ale dajcie się nacieszyć zwycięstwem nad białą popękaną łydą! Za radą jednej z Czytelniczek, którą wyczytałam w komentarzach do tekstu Moniki , zaczęłam stosować olej także do demakijażu i póki co nie widzę wad tego rozwiązania, choć wiem, że istnieje ryzyko zatkania porów. Na wszelki wypadek więc po oleju lecę jeszcze z płynem micelarnym i jest OK.
Pomaluj mój świat/fot. Sony Xperia
L'OREAL Super Liner Perfect Slim
Nie samym demakijażem człowiek żyje - najpierw trzeba sobie coś na twarzy napaćkać. Do makijażu mam dwie lewe ręce, ale małymi krokami udaje mi się dokonywać pewnych ulepszeń. W tym roku zdobyłam harcerską sprawność malowania oka metodą odwróconą, a zwłaszcza robienia sobie kreski na powiece. Eyelinerem! Nie śmiejcie się - do tej pory wychodziło mi EKG, a nie eleganckie cieniutkie kreseczki. Jednak dzięki odpowiednim pomocom naukowym w postaci tego bardzo wygodnego w aplikacji narzędzia (pędzelek się nie wygina we wszystkie strony - dla Kasi Marchwianej Rączki to duże udogodnienie) udało mi się wyrobić sobie rękę i teraz umiem machnąć se kreseczki nawet takim zwykłym eyelinerem. Po ciemku i z zamkniętymi oczami. Lepiej ich wówczas nie otwierać, by nie psuć sobie humoru powstałym efektem...
RIMMEL, Lasting Finish by Kate Moss
Po prostu ideał: piękne odcienie, przyjemna kremowa konsystencja, (względna) trwałość i przystępna cena. I jeszcze ta Kate Moss... to dla niej zdradziłam po wielu latach szminki ESTEE LAUDER i nie żałuję tej decyzji. Nie tylko ze względów budżetowych, choć tak: różnica w cenie między tymi markami jest znaczna. W jakości pewnie też jest (tu na korzyść tej droższej marki zapewne), ale powiem szczerze, że i tak zjadam, i tak muszę poprawiać, jeśli moich ust korale mają kusić kolorem. Więc nie ma co przepłacać. Używam dwóch odcieni: żywej czerwieni (22) i różanego różu (matowe 104) - koleżanki zawsze pytają, co to jest, to ładne co mam na ustach. Koledzy o nic nie pytają, tylko się gapią. No więc: WARTO.
Buziaczki od Kate (Moss)/fot. Sony Xperia
-
Zarabia jako "naga sprzątaczka". Mówi całą prawdę o klientach
-
Jennifer Lopez zapozowała nago. "Dosłownie zapiera dech w piersiach"
-
Wyglądają niepozornie. Tymczasem szklane ampułki są wyjątkoweMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Ani pieczarki, ani szynka. Jajka faszerowane wielkanocnym hitem
-
Katarzyna Dowbor odmówiła remontu domu. "To mnie po prostu przeraża"
- Skuteczny sposób na chrapanie? Zastosuj kilka prostych trików
- Najpierw zadzwoniła po karetkę, potem chwyciła za telefon. Ludzie w szoku
- Dekoracje wielkanocne, czyli jak ozdobić dom na święta? Krótki poradnik
- Ksiądz poświęcił Maybacha. W tle orkiestra i pieśni kościelne
- Problem suchości oka - czynniki i przyczyny. PODCAST [Materiał promocyjny]