Kariera? Dziękuję, nie biorę

Szczerze podziwiam kobiety, które odnoszą sukcesy zawodowe. Te, które robią zawrotne kariery. Nie wiem jednak jak udaje się im pogodzić życie prywatne z mocno rozreklamowaną karierą. I czy faktycznie są szczęśliwe?

Czym w ogóle jest kariera? Wysokim stanowiskiem, wypchanym kontem, możliwościami, a może jeszcze czymś innym? Czy w definicji kariery mieści się jeszcze poczucie bycie szczęśliwym i umiejętność cieszenia się chwilą?

Kompletnie nie pociąga mnie kariera w stylu po trupach do celu . Afirmacja takiej postawy jest dla mnie zwyczajnie niezrozumiała. Zapewne dlatego, że kieruję się w życiu innymi wartościami. Kariera z gatunku "po trupach do celu" nie jest sukcesem. Jest moim zdaniem klęską, ponieważ opiera się na krzywdzie innych i oznacza brak umiejętności uczciwej gry. Czy takie osoby mogą sobie z uśmiechem spojrzeć rano w lustro? Czy raczej napawają się pożogą, którą rozniecają w firmie? Sukces pisany krzywdą - naprawdę warto? Wątpię. Może to banalne, ale karma wraca.

A tak na marginesie, to czy każdy musi zrobić karierę? Skąd ten determinizm i przymus?

Schody do nikąd?Schody do nikąd? Schody do nikąd? Schody do nikąd?

Nie podjęłam się prowadzenia własnego biznesu , choć kiedyś o tym marzyłam. Wydawało mi się, że to świetnie być swoim własnym prezesem. Zobaczyłam jak to wygląda i stwierdziłam, że praca i myślenie o firmie przez 24 godziny na dobę wykończyłyby mnie. Że nie wspomnę o przygodzie z ZUS-em. Obserwowałam moją szefową i widziałam stres, zmęczenie, brak czasu dla siebie i kolejne poronienia. Ale ryzyko się opłaca. Czasami. Ja jednak nie mam głowy do interesów ani odpowiedniej odwagi. Czy to jakaś odmiana nieudacznictwa, czy raczej zaawansowana forma lenistwa? A może jednak rozsądek, który podpowiada, żeby nie pchać się w ryzykowne przedsięwzięcia?

Nie nadaję się na stanowisko kierownicze. Dlatego odmówiłam, gdy mi je zaproponowano. Nadzorowanie pracy ludzi w moim urzędzie kompletnie mnie nie kręci. Podejrzewam, że osiwiałabym w dwa tygodnie. Wątpię czy wystarczyłoby mi energii i cierpliwości do pilnowania, sprawdzania i wymagania. Nie uśmiecha mi się zostawanie po godzinach, za które nikt mi nie zapłaci i poprawianie czyjejś pracy. Z pracownikami jest trochę jak z dziećmi, oczekujesz samodzielności, lecz musisz je nieustannie sprawdzać. Gdy nie wyznaczysz granic to wejdą ci na głowę. Gdy nie będziesz konsekwentna, to stracisz autorytet. Wymagam dużo od siebie, ale w związku z tym wymagałabym też dużo od innych. Byłabym straszną szefową.

Jednak przede wszystkim nie potrafiłabym połączyć tzw. kariery z życiem rodzinnym , na które się zadecydowałam dziewięć lat temu. To chyba zawsze byłoby coś kosztem czegoś. Czegoś ważniejszego. Nawet jeśli (wydaje mi się, że) jestem dobrze zorganizowana, to czasem jestem po prostu potwornie zmęczona i niewyspana. A w takim stanie nawet największy klasowy bystrzak (którym jednak nie byłam) nie rozwiąże zadania na szóstkę. Po prostu się ze wszystkim nie wyrabiam. I co? No nic. Dotarło do mnie, że to nie koniec świata. Przecież nie biorę udziału w jakimś konkursie.

Czasem jednak włącza mi się takie samobiczujące myślenie, że schrzaniłam sprawę, bo nie poszłam na kolejny kurs, bo o kolejny rok przesunęłam studia podyplomowe. I jestem złą matką, bo nie bawię się z dziećmi w zabawy odpowiednio mądre i nie uczę ich hiszpańskiego. I w ogóle za mało z nimi wychodzę na dwór. Jestem tragiczną panią domu, bo podłogę myję dwa razy w tygodniu a powinnam codziennie (naprawdę powinnam czy tylko mi się wydaje?). No i mogłabym też zrobić sobie eleganckie pazury etc. A gdzie tu czas na moje hobby, teatr i książkę?

Dość. Wystarczy.

 

Nie zależy mi na karierze. Nie będę jej planować. Chcę żyć w poczuciu względnego spokoju i umieć cieszyć się tym co mam. Pieniądze nie są dla mnie aż takim afrodyzjakiem, dla którego warto poświęcić własne zdrowie i czas wolny. Wychodząc z pracy chcę widzieć słońce, nie księżyc. Nie chcę odreagowywać na mężu i dzieciach swoich biurowych traum i stresów. Wolę żyć skromniej lecz pogodniej.

Dlatego tym bardziej podziwiam i życzę powodzenia tym, którzy odnoszą sukcesy, ale takie które nie wymagają krwawych ofiar i nieetycznych zachowań. Trzymam kciuki za wszystkich, którzy się realizują, pnąc się po szczeblach kariery. I mam nadzieję, że będą w tym szczęśliwi, bo przecież kolejne osiągnięcia cieszą i mobilizują.

Moim sukcesem jest umiejętność uśmiechnięcia się na widok tęczy (nie tylko tej na Placu Zbawiciela). Jest nim czas wolny, możliwość spotkania się z przyjaciółmi w rzeczywistości a nie tylko na Facebooku oraz komfort niemyślenia o pracy po godzinie 16.

A co jest Twoim sukcesem?

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o: