Czego mnie nauczyła praca w gastronomii
Moja pierwsza poważna praca zarobkowa to była - mało oryginalnie - praca w gastronomii. Jestem z Krakowa, miasta do którego większość zagranicznych turystów trafia, gdy po raz pierwszy decyduje się na wizytę w naszym pięknym kraju. Dzięki tej popularności miasta, pracy w gastronomii i w usługach nigdy tam nie brakuje i pewnie nie zabraknie, choć niestety nie przekłada się to na zarobki. Wielu studentów w kawiarniach, recepcjach i tych uroczych knajpkach, gdzie tak miło wypić kawę pracuje na czarno i zarabia śmieszne pieniądze. Pamiętajcie o tym, gdy będziecie się zastanawiać, czy zostawić napiwek.
Tym bardziej, że praca w gastronomii nie jest łatwa - wie to każdy, komu było dane spróbować. To nie jest tak, jak wielu sobie wyobraża - że jesteś na niekończącej się imprezie i jeszcze ktoś ci za to płaci. To często ciężka, fizyczna praca (przykład pierwszy z brzegu - keg z piwem waży ponad 60 kilo, czyli nierzadko więcej niż targająca go barmanka), w dodatku praca to niewdzięczna, bo musisz wysłuchiwać komentarzy niemiłych i często pijanych ludzi - o tym kim według nich jesteś, co musisz, czego nie możesz i za co oni ci płacą. Wielu klientom wydaje się, że w cenie piwa dostają gratis możliwość ubliżania innym, że wszyscy barmani i barmanki to niespełnieni artyści albo życiowi nieudacznicy, panienki lekkich obyczajów i wieczni imprezowicze. A w większości to ciężko pracujący młodzi ludzie, którzy jakoś muszą się utrzymać i zapłacić czynsz.
To powiedziawszy, dodam: ale zawsze, gdy ten temat jakoś wyniknie w rozmowie, powtarzam, że nie zamieniłabym doświadczenia lat pracy za barem na nic. Dlaczego? Bo to praca, która uczy o wiele więcej niż idealnego spieniania mleka, składu drinków, umiejętności słuchania ludzi i gadania na każdy temat. Moim zdaniem każdy powinien w młodym wieku spróbować pracy za barem czy jako kelner, bo w gastronomii nabierze wielu zdolności przydatnych w całym późniejszym życiu zawodowym. Na przykład, tego że...
Problemy domowe zostają W DOMU. Ludzie przychodzą do baru zabawić się, odpocząć, zapomnieć na chwilę o swoich codziennych problemach, może poznać kogoś. Nie obchodzi ich to, że życie jest do bani, zalegasz z czynszem, a dziewczyna z tobą chyba zerwie, bo pracujesz po nocach, a w dzień śpisz do popołudnia i włóczysz się po domu jak zombie. Praca za barem to kurs mistrzowski robienia dobrej miny do złej gry i prowadzenia miłej konwersacji, gdy masz ochotę odstrzelić sobie łeb. Umiejętność bardzo cenna w biurowym życiu. Ale oddzielanie domu od pracy ma sens na wielu poziomach - tak jak klienta, który przyszedł na kolację czy drinka nie interesują problemy barmana, tak na szefie nie robi zapewne dobrego wrażenia narzekanie, że czegoś nie możesz, bo (mąż, żona, teściowa, matka, dzieci).
Uczysz się tego, że nie należy się bać zmian lub stroszyć, że coś "nie należy do moich obowiązków" . Jasne, jesteś młody/a, masz piękną wizję świata i zatrudniasz się z myślą, że będziesz robić fantastyczne drinki i dostawać bajońskie napiwki. Szybko jednak musisz przeprosić się ze szmatą, stanąć przy zmywaku, pod koniec dnia zliczyć kasę, wskoczyć na drugą zmianę za chorego kolegę, a w międzyczasie posprzątać toalety (wyobraźnia ludzka nie zna granic w kwestii tego, co po pijaku można zrobić z toaletą w klubie). Opanowanie kilku stanowisk pracy dość płynnie prowadzi do kolejnej supermocy jaką jest wielozadaniowość.
Fot. MICHAEL DALDER REUTERS
Mój narzeczony śmieje się, że potrafię mu zadać cztery pytania na cztery różne tematy w jednym zdaniu i pamiętać o nich nawet, jeżeli w dalszej rozmowie odpłyniemy w didaskalia. Może to mój urok, może cecha wrodzona, może powinnam dyktować siedem listów jednocześnie jak Napoleon? (Tylko do kogo miałabym pisać listy?) Faktem jest, że pracując w knajpie nigdy nie robisz po prostu jednej rzeczy. Zazwyczaj robisz co najmniej dwie i myślisz o trzech kolejnych. Naturalnie więc uczysz się wydajności w pracy, co bardzo przydaje się w każdym zawodzie i w codziennym życiu (z tego miejsca serdecznie pozdrawiam wszystkie młode matki, które nieraz ogarniają chaos zgrabnie, jakby były ośmiornicami, a przecież robią wszystko jedną ręką, bo na drugiej trzymają dziecko). I jakoś dajesz sobie radę, mimo że eksperci twierdzą , że robienie kilku rzeczy jednocześnie to gwarancja katastrofy.
Kolejna kwestia: klienci... Ujmijmy to tak: większość ludzi to czepliwe i marudne istoty, które w lokalach gastronomicznych rozwijają skrzydła swej czepliwości. A ty musisz być dla nich uprzejmy/a, choć masz powyżej uszu ich przekonania, że kelner to taki prywatny służący, który musi płaszczyć się przed panem. Klienci chcą rzeczy niemożliwych i chcą ich natychmiast. Brzmi jak codzienność współpracy z klientami w "prawdziwej" pracy? No właśnie. Umiejętność radzenia sobie z upierdliwcami przydaje się (niestety!) aż do emerytury. I niestety, czasy się zmieniły, a ci w krawatach bywają najbardziej awanturujący się...
Dlatego umiejętność efektywnej komunikacji jest kluczowa. Mój kolega-barman Olo powiedział mi kiedyś, że nawet jak nie do końca wiem, jakie są składniki w zamawianym drinku, to zawsze mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że zrobię, nie ma problemu - i doczytać w książce z przepisami. Jakieś dziesięć lat później usłyszałam na korytarzu w pewnej telewizji, jak dwóch polityków rozmawia między sobą po wyjściu ze studia - "nieważne, co mówisz, ważne żeby brzmieć jakbyś miał o tym pojęcie"...
Uczysz się pewności siebie i tego, że wszyscy, jak przyjdzie co do czego, jesteśmy równi. Czy biedny student, czy elegancki typ z wypchanym portfelem - każdy się upija. Jeden z klasą, inny - wręcz przeciwnie i wcale nie zależy to od zasobności czy inaczej postrzeganego statusu. To bardzo się przydaje w wielu sytuacjach życiowych: podczas egzaminów na studiach i w stresujących rozmowach z szefami. Po prostu wyobrażasz sobie, że to kolejny klient, który ciebie musi poprosić o drinka i zły czar pryska. Bo przecież wszyscy jesteśmy tacy sami.
A na koniec najlepsze, choć niezwiązane z pracą. Pracując w gastronomii zawierasz najlepsze znajomości na całe życie, uczysz się współpracy i zaufania. Bo w barze czy kawiarni możesz poznać każdego, szczególnie w miastach, gdzie kultura chodzenia trzyma się mocno i w kawiarni bywa przekrój społeczeństwa - od studenta ciułającego na piwo, przez zamożnych ludzi na obiedzie, po starsze panie, które od kilkudziesięciu lat spotykają się raz w tygodniu na celebrowaną kawę i ciastko. Z drugiej strony to samo - dzisiejsi barmani za kilka lat będą lekarzami, właścicielami firm, producentami filmowymi, dziennikarzami... I, jak wynika z mojego doświadczenia, mimo upływu lat będą mieli o czym pogadać, bo - jak powiedziała moja koleżanka Klaudia, z którą pracowałyśmy za barem jakoś na początku wieku (haha, niestety to nie żart): jak z kimś przetrwasz za barem, to coś, jak przetrwać w długiej podróży - wiesz, że przetrwasz z nim wszystko.
-
Gwiazda "M jak miłość" poszła do "The Voice". Żaden juror się nie odwrócił
-
Przyklej folię bąbelkową na okna. Zimą już zawsze będziesz tak robić
-
Wielu młodych Polaków ma ten problem. Rozwiązanie jest prosteMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
50-latko, tych ubrań pozbądź się z szafy. Postarzają i są niemodne. Zobacz stylowe alternatywy
-
Zmiel i połącz z wodą i drożdżami. Borowiki wyrosną na twoim parapecie
- Wydaj 5 zł i miej je pod ręką! Hit "jak za starych czasów" wraca do łask
- Ten fason czyni cuda. Bluzka z wyprzedaży w Mohito ukryje wszelkie niedoskonałości. Podobne w bonprix i HM
- 219 zł zamiast 549 zł? To możliwe! Skórzane buty z Kazar uzupełnią każdą stylizację. Podobne w CCC, Renee
- Te buty Jenny Fairy będziesz nosiła latami. Nigdy nie wychodzą z mody! Inne również w Ryłko i Kazar
- Ta spódnica była na topie w latach 40. Teraz powraca w wielkim stylu. Ma ją Zara, podobne w Mohito i Bershka