Historia z zalanym mieszkaniem w tle

Nasza Czytelniczka opowiada historię ludzkiej niekompetencji na przykładzie "drobnej tragedii". Pozostaje chyba zalać się (w trupa), bo raczej nie nauczymy ludzi, jak mają pracować, jeśli mają swoją pracę w, eee, nosie?

Sąsiadka mieszkająca dwa piętra wyżej zalała moje mieszkanie. To początek historii pełnej frustracji i niedowierzania. W tej historii, wbrew pozorom, dość pozytywną postacią jest sama sąsiadka, której pralka pamięta najazd Hunów, a sparciały wężyk i tak trzymał zaskakująco długo, nim zalał wszystkie mieszkanie dookoła oraz cztery piętra w dół. Ona przynajmniej przyszła i przeprosiła za swoją lekkomyślność. Cała reszta głupich ludzi, z którymi przyszło mi się zetknąć w kolejnych dniach po "tragedii", niestety już nie przepraszała. Za to zaskakiwała mnie z każdą chwilą bardziej.

Drżę z niepewności, czy pan rzeczoznawca mi uwierzy, że zalanie miało tak spektakularne rozmiary, gdy wszystko będzie suche.

Jeśli zalano twoje mieszkanie, a miałaś szczęście (i rozum!), by mieć je ubezpieczone, musisz zgłosić sytuację u swego ubezpieczyciela. Robię to niezwłocznie. I tu pierwsza zaskakująca sytuacja, bo miła pani mi tłumaczy, że najlepiej by było niczego nie ruszać, nie zmywać i nie sprzątać, poczekać aż przyjdzie rzeczoznawca, by wycenić szkodę. A kiedy przyjdzie ten miły człowiek? Noooo, w ciągu pięciu dni zadzwoni i się umówi. Pytam grzecznie, czy mam czekać, aż mi wszystko zgnije. I tu się z miłą panią zgadzamy, że jednak lepiej będzie powycierać i wynieść na balkon zalane przedmioty, by wyschły. Drżę z niepewności, czy pan rzeczoznawca mi uwierzy, że zalanie miało tak spektakularne rozmiary, gdy wszystko będzie suche, ale z dwojga złego wolę nie mieć spleśniałych mebli.

Pan rzeczoznawca nie dzwoni przez kolejne trzy dni, a ponieważ mam w perspektywie wyjazd kilkudniowy i boję się (znowu!, ciągle tylko strach i lęk!), że zadzwoni, jak będę akurat niedostępna, czwartego dnia się łamię i dzwonię ja. Nie tak źle robię, bo zostaję pouczona, że przecież żaden rzeczoznawca się nie zjawi, póki nie wpłynie pismo ze spółdzielni. Jakie pismo? No taki protokół, że szkody są. Ale ja nie widziałam nic o tym, a miła pani z pierwszej rozmowy nie raczyła mnie wtajemniczyć. No to już wiem, muszę działać.

Czy ja muszę wiedzieć to wszystko, co wiedzieć powinna miła pani i pan rzeczoznawca?

Pan ze spółdzielni jest na szczęście bardzo sympatyczny, za to bardzo zapracowany. Żeby spisać protokół musimy się spotkać i popatrzeć sobie razem na zalane mieszkanie. Umawiamy się zatem na spotkanie za trzy dni. Dzień przed spotkaniem z panem ze spółdzielni, dzwoni pan rzeczoznawca i pyta, czy możemy się umówić. Nauczona doświadczeniem, nie oponuję, nie tłumaczę mu, że przecież jeszcze nie poszło pismo ze spółdzielni - to, co koniecznie musi pójść, by pan przyszedł - bo po co?

Czy ja muszę wiedzieć to wszystko, co powinna wiedzieć (i mi powiedzieć!) miła pani i pan rzeczoznawca? Czy nie powinnam mieć podejścia - płacę, więc wymagam? Skoro wykupuję od lat ubezpieczenie (na życie, na mieszkanie, na podróż) - to zakładam, że gdy coś się wydarzy, to ci ludzie, którym za to PŁACĘ mi pomogą, bo od tego są. Przy czym nie chodzi mi o pomoc typu przyjdą i potrzymają za rękę. Nie. Chodzi mi o to, że powiedzą mi, co mam po kolei robić: rzeczowo, kompetentnie, krok po kroku.

Nie powinno mnie to jednak interesować. Ja oczekuję kompetentnej obsługi.

Nie będę miłej pani i pana rzeczoznawcy uczyć, jak mają wykonywać swoją pracę. Zakładam, że przeszli jakieś szkolenie i się nauczyli, co powinni robić. Może na nim przykimali, może nie słuchali uważnie. Nie powinno mnie to jednak interesować. Ja oczekuję kompetentnej obsługi. Dodam, że przecież zalanie mieszkania to nie jest tragedia, która sprawia, że człowiek traci głowę. Boję się pomyśleć, co by się stało, gdybym musiała wykorzystać inne ubezpieczenie, takie od prawdziwej, życiowej tragedii.

Mam nadzieję, że moja historia skończy się happy endem. Czekam na decyzję po orzeczeniu rzeczoznawcy, który trochę tylko sobie żartował, że przecież sucho jest. No tak. Przez trzy tygodnie by wyschło, nawet gdybym nie wytarła wszystkiego na samym początku...

Ubezpieczona na życie

Więcej o: