O koleżance-mitomance słów kilka

W którym momencie koleżanka z bujną wyobraźnią zmienia się w niebezpieczną stalkerkę? Przeczytajcie list naszej Czytelniczki - ku przestrodze!

Do napisania tego listu zbierałam się już długo. Ostateczną decyzję podjęłam po przeczytaniu listu Waszej czytelniczki o koleżance - kłamczuszce . Współczuję, chociaż ja przeżyłam to samo. I to do dwusetnej potęgi. Jedna osoba bardzo skutecznie zrujnowała moją bezinteresowność, chęć pomagania ludziom i obdarzania ich bezinteresownie życzliwością. Sprawa ma swoje konsekwencje do dzisiaj. Także prawne.

Czy jest w tym coś złego? Nie, w końcu każda kobieta lubi się czasem dowartościować.

Ale do rzeczy. Nazwijmy ją Ewka. Ewka ma ok. 40 lat. Pracuje, a raczej pracowała w kadrach w jednej z warszawskich firm. Uważa, że jest cudem świata i tak się zachowuje. Jest niską, przysadzistą kobietą z widocznym garbem. Nosi wielkie okulary, wspomagające dużą wadę wzroku. Ubiera się dokładnie tak, żeby podkreślić wszystkie mankamenty urody. Nie chcę oceniać jej po wyglądzie, ale tutaj się po prostu nie da, tym bardziej, że Ewka werbalnie podkreśla co rusz, jakiej to jest niebagatelnej urody, a wszyscy mężczyźni kładą się u jej stóp.

Ile razy słyszałam, jak to Michał z działu sprzedaży chce zostawić dla niej żonę (powstrzymują go oczywiście tylko małe dzieci), Tomek z marketingu co rusz opowiada jaka jest piękna, a ochroniarz z dołu codziennie zaprasza ją na randkę. Czy jest w tym coś złego? Nie, w końcu każda kobieta lubi się czasem dowartościować. Dopóki o tych opowieściach nie słyszy żona Michała, czy dziewczyna Tomka, wszystko wydaje się być w porządku. Ale Ewka idzie dalej.

Listów słuchaliśmy wszyscy, diamentów nigdy nikt nie widział.

Opowiada, że jest sama, bo kiedyś wielka miłość porzuciła ją na chwilę przed ślubem. Potem był jeszcze jeden wielki ukochany, nomen omen syn wielkiego miliardera, którego poznała leżąc z jego matką w szpitalu. Tej matce oddała zresztą szpik, zjednując sobie wdzięczność na zawsze i lata związku. Ten ukochany zresztą popełnił samobójstwo (podobno też był chory jak matka), zostawiając jej w spadku fortunę, której nie przyjęła, bo przecież nie chciała narazić się rodzinie. Podobno odziedziczyła nawet lamborghini! Potem przysyłał jej zza grobu listy (czy nie było gdzieś takiego filmu?) i diamenty. Listów słuchaliśmy wszyscy, diamentów nigdy nikt nie widział.

Czy zapomniałam też dodać, że Ewka była chora? Chora na ciężką, postępującą chorobę.

Zanim w pracy wybuchła bomba, podobno związała się jeszcze z jednym lubym. Jak opowiadała, poznali się w przychodni. Nazwijmy go Jackiem. Porażony jej urodą, Jacek użył swoich wpływów, aby zdobyć jej adres i tak zaczął się płomienny romans. Niestety miał żonę i liczne dzieci, związek nie mógł być więc idealny. Jej roszczenia spotkały się z reakcją lubego, jakiej nikt nie powinien się spodziewać.

On był podobno agentem ABW. W ramach dodatkowego dorobku po godzinach handlował (garnkami lub lekami, wersje się różniły w zależności z kim rozmawiała), a kiedy chciała go na stałe, nasłał na nią kolegów, którzy śledzili jej samochód, zatrzymywali i mówili, że oto teraz będą się częściej spotykać. Wynajęła detektywa aby śledzili jego rodzinę, a potem dała mi te materiały, na wypadek jakby jej się coś stało.

Za moich czasów chorowała raczej na stwardnienie rozsiane, którego też oczywiście nikt nie chciał jej potwierdzić.

Czy zapomniałam też dodać, że Ewka była chora? Chora na ciężką, postępującą chorobę, której "lekarze konowały" nie były w stanie zdiagnozować? I bezwstydnie korzystała z ludzkiej życzliwości. W poprzedniej pracy chorowała podobno na przysadkę mózgową, a współczujący współpracownicy jeździli do jej domu robić jej pranie. Za moich czasów chorowała raczej na stwardnienie rozsiane, którego też oczywiście nikt nie chciał jej potwierdzić. Oczywiście dlatego, że lekarze byli niekompetentni. Ile razy pomagałyśmy!

Sama załatwiłam jej po znajomości konsultację u specjalisty, a potem dowiedziałam się, że to beznadziejny konował, a na dodatek śmierdzi. Kiedy rzekomo trafiła do szpitala, jeździłam (ponad 100 km w obie strony) wystawić jej auto ze szpitalnego parkingu, żeby nie musiała płacić za niego krocie. Potem dowiedziałam się, że zostawiłam na światłach jej samochód w garażu, za co niestety przeprosiłam. Koleżanka, niech będzie Basia myła jej samochód, wykupowała leki (o dziwo te bez recepty), wysyłała listy, odśnieżała jej samochód, woziła ją swoim autem do lekarza jak zasłabła (co później okazało się planowaną wizytą), ciągnąc ze sobą dwumiesięczne dziecko.

Uwierzylibyście, że wszyscy dalej słuchali tych bzdur i nikt nie powiedział ani słowa?

Ewka miała też podobno dziurę w sercu, nikt nie chciał jej operować, zanim zabiegu nie załatwił ten od ABW. Problem w tym, że mi powiedziała, że go przeszła, Basi, że nigdy się nie odbył. Ewka zamęczała nas swoimi opowieściami w pracy i po pracy. Miała do domu około godziny drogi, dlatego dzwoniła. Codziennie. Kilka razy dziennie. To, że ktoś miał swoje życie i chciał zostawić pracę w pracy, w ogóle nie miało dla niej znaczenia...

Uwierzylibyście, że wszyscy dalej słuchali tych bzdur i nikt nie powiedział ani słowa? Cóż, praca jest pracą, a Ewka pracowała w kadrach i doskonale wiedziała jak komuś sprawić kłopoty. Manipulowała, przeinaczała fakty. Potrafiła sprawić, że wierzył jej prezes. Baliśmy się zwolnienia. Ale czas szedł dalej. Ja rozstałam się z firmą, Basia poszła na macierzyński, Marysia na wielomiesięczne zwolnienie lekarskie. I wtedy wybuchła bomba. Ewkę zwolnili z pracy.

Na podstawie fałszywych dokumentów wypłaciła sobie kilkaset tysięcy odprawy/odszkodowania itd.

Okazało się, że nie dość że narobiła bałaganu w kadrach to jeszcze sfałszowała kilka umów o pracę. Sfałszowała swoją i pozmieniała jeszcze kilka innych, tak, aby ukryć się w przysłowiowym tłumie. Na podstawie fałszywych dokumentów wypłaciła sobie kilkaset tysięcy odprawy/odszkodowania itd. Zebrało się podobno prawie pół miliona złotych. Wciąż do nas dzwoniła, uparcie twierdząc, że jest prześladowana, firma szkaluje ją za jej dobroć, a ona jeszcze wszystkim pokaże! Po kilku miesiącach oświadczyła mi, że załatwiła sobie leczenie w Stanach Zjednoczonych i wyjeżdża. Odetchnęłam.

Dopiero później dowiedziałam się, że tylko mi tak powiedziała, bo ją prześladowałam, podobno uporczywymi telefonami. Niemniej jednak telefonu ustały, spokój wrócił. I właśnie wtedy jeszcze jedna wspólna znajoma zadała najważniejsze ze wszystkich pytań.

Czy wy w to wszystko wierzycie?

I od tego się zaczęło. Wcześniej nie gadał nikt z nikim, teraz wszyscy ze wszystkimi. Wszyscy zaczęli konfrontować swoje wersje, szczegóły, szczególiki. Z Baśką potrafiłyśmy godzinami rozmawiać, wymieniając się opowieściami. Ja dowiedziałam się, że Ewka pisała na mnie donosy, że sfałszowałam dyplom. Dowiedziałam się, że jestem pijaczką. I że piłam w ciąży, dlatego mam niepełnosprawne dziecko. Jej opowiedziałam to, że jest wariatką, leczy się psychiatrycznie, a jej mąż jest przestępcą, który rozbija się po nocach szukając ofiar. Rozmawialiśmy godzinami, także z Marysią, w końcu dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie urwać zdecydowanie kontakt.

Doszło do tego, że miałam paranoję, kiedy tylko coś dzwoniło.

Niestety Ewka wkrótce ogłosiła powrót. Nie odbierałyśmy telefonów. Ale ona się nie poddawała. Telefony przychodziły z różnych numerów, na początek nawet kilkadziesiąt w ciągu dnia. Były smsy i maile. Doszło do tego, że miałam paranoję, kiedy tylko coś dzwoniło. Baśka zaczęła dostawać fikcyjne oferty pracy, niby z polecenia Ewki. Mnie nękały zaproszenia na Facebooku, dostałam też jeden telefon z pogróżkami. Marysia polecana była do fikcyjnej pracy. Pikanterii dodał fakt, że firma rozpoczęła z Ewką sprawy sądowe o fałszerstwo i odzyskanie pieniędzy, a Basia i Marysia zostały obie wezwane na świadków.

Po jakichś dwóch miesiącach nie wytrzymałam. Wraz z Basią złożyłyśmy zawiadomienie o stalkingu. Trafiłyśmy na wyjątkowo wyrozumiałego policjanta, który zrozumiał, że potrzebujemy jedynie papierka, bo sprawa osiągnęła zbyt duży wymiar. Przyjął zgłoszenie, nie protestował, może jedynie łapał się za głowę. Widział że mamy dosyć. Miałyśmy swój papierek. Na szczęście, bo chwilę później Basia i Marysia zostały oskarżone o prześladowanie właśnie przez Ewkę, o groźby i próbę szantażu. Zeznawały na posterunku, czekają na dalsze zarzuty. Nie wiemy do czego jest zdolna.

Myślicie, że to historia jak z sensacyjnej powieści? Nie, wydarzyła się naprawdę.

Żyjemy w lekkiej niepewności. Nie wiemy co jeszcze wymyśli, nie wiemy jak zakończy się cała sprawa. Koleżanki boją się zeznawać, chociaż na razie karnie chodzą na każde wezwanie sądu i mówią prawdę. Baśka boi się szukać pracy, bo Ewka może kontaktować się z jej pracodawcą. Marysia śmieje się przez łzy, podkreśla jednak, że mocno się zawiodła. Wszystkie podchodzimy do ludzi z rezerwą. Wszystkie boimy się, co jeszcze Ewka wymyśli. Wszystkie zastanawiamy się, ile jeszcze potrwa ta farsa rodem z sensacyjnego filmu. Wszystkie dwa razy sprawdzamy każdy telefon, każdy mail. Kontaktujemy się ze sobą nawzajem, sprawdzając po stokroć każdą informację. Czy to może nie ona?

Ewka podobno rozpoczęła studia. Psychologię, o ironio losu. Kiedyś mówiła, że chce otworzyć gabinet. Lekarzu, lecz się sam. Ma pieniądze, ma czas. Pewnie ma też nowych znajomych. Pewnie opowiada im te same kłamstwa. Mam nadzieję, że nigdy jej nie zobaczę. Ale pamiętać będę na zawsze.

Myślicie, że to historia jak z sensacyjnej powieści? Nie, wydarzyła się naprawdę.

M.

Więcej o: