"Mamy czasy hołubienia indywidualistów. Gra zespołowa to na Narodowym". [LIST]

"Będę w pracy już o 10, najpóźniej o 11. Po czym przy biurku siada koło 12. Oczywiście, po drodze spotkały ją rzeczy tak niezwykłe, że ze swadą ci o tym opowiada. Tylko zaraz, dlaczego ty się denerwujesz?" - Czytelniczka pisze z pytaniem (nie, nie jak żyć), jak pracować z tymi, którym "wiecznie coś"...

W  pracy spędzam tyle godzin, że jakość tego czasu ma dla mnie znaczenie. Może nie priorytetowe, ale jednak. Wiem, że mamy teraz czas hołubienia indywidualistów, a gra zespołowa to najwyżej na Narodowym. Każdy ciągnie kołdrę w swoją stronę, nihil novi. Wydaje mi się, że większość ma w pracy jakiś pomysł na siebie, jakąś strategię na przetrwanie. Niektórzy są ambitni, niektórzy utalentowani, niektórzy udając sympatię kopią dołki pod innymi it. Nie ma sensu bawienie się w wyliczankę, każdy w pracy z kimś takim się kiedyś zetknął.

Poratujcie mnie zatem, bo ja pierwszy raz nie mogę się w pracy odnaleźć. Nie mam pojęcia jak pracować dobrze, jak się zawodowo rozwijać, gdy współpracownicy delikatnie (i dla mojego dobra) sugerują, aby jednak równać w dół?

To, że się starasz pracować dobrze, a nawet lepiej, nie zostanie przez nikogo zauważone.

Przykłady? Proszę. "Będę w pracy już o 10, no może kwadrans po" - słyszę od koleżanki. Kilkanaście minut później, godzina zmienia się już na 11, ale ponieważ to nie jest pierwsza nasza taka rozmowa wiem, że realnie pojawi się przy biurku dopiero koło południa. Do pracy pewnie zabierze się pół godziny później. Wyjdziemy z pracy razem. Po drodze usłyszę, że niepotrzebnie tak się angażuję - głupia ty, że nikt nie widzi różnicy, że jestem niemądra. Nie wychodź przed szereg, nie rób więcej niż trzeba (w końcu emeryturę też otrzymasz minimalną), liczy się efekt końcowy, a ten nie zależy tylko od ciebie - odpowiedzialność zbiorowa utrudnia wyciąganie konsekwencji i sensowny audyt. Dlatego sugestie, aby się jednak nie starać przesadnie będą z gruntu szczere i niepozbawione dobrych intencji. Nie przemęczaj się - taki bije z tego przekaz. Niegłupie, cmentarze są przepełnione ciałami tych, którym wydawało się, że są nie do zastąpienia. Głupie jest raczej odstawanie od innych. Niemądra jest praca w stylu, którego nikt nie oczekuje. Po co pracować intensywnie, skoro nikt nie wymaga.

Idea pracy zespołowej ma sens, ale nie w każdej branży. Tak wynika z mojego doświadczenia.

Co jednak w przypadku tych, którym przyzwoitość (nawet nie wiem czy zawodowa) podpowiada, że skoro w kontrakcie masz zapisane 8 h, to tyle właśnie pracujesz? Nie kombinujesz, pracujesz na 100%, nie chcesz, by ktokolwiek mógł zarzucić ci brak profesjonalizmu? Co jeśli najzupełniej idiotycznie wierzysz, że jednak od twojej pracy zależy także praca współpracowników i właściwsze jest bycie kimś na kim można polegać? Co jeśli po prostu lubisz swoją pracę i chcesz grać zespołowo? A może to zależy przede wszystkim od branży? Może po prostu źle trafiłam. Biegunka pytań - przepraszam.

Tylko czy ktokolwiek będzie chciał mnie zatrudnić, polecić, jeśli stanę się "pracowym" symulantem?

Najprościej - zawsze - jest dostosować się do otoczenia. Niech będzie, że na zasadach demokratycznych, większość prawdopodobnie będzie miała rację. Z pewnością nie stracę, jeśli będę pracować choćby nieco wolniej. Zyskam może wręcz sympatię, bo przestanę odstawać. Zniknie element lekkim nerwem nasączony. Rozleniwiona mogę też być bardziej wesoła i skłonna do rozmów na tematy niezwiązane z pracą - teraz niekiedy szkoda mi na to czasu. Same plusy? Mam obawy. Czy bycie lekkim symulantem pracowym nie wejdzie mi w krew? Czy ktokolwiek komukolwiek poleci mnie potem do pracy?

Nie zrozumcie mnie, nie zamierzam teraz reanimować idei przodowników pracy. Stachanowskie osiągnięcia kojarzą mi się raczej z tempem pozbawionym efektu w postaci jakości. Wiem jednak, że dawanie z siebie wszystkiego przy tych, którzy lubią w pracy lekko machnąć nóżką, nie kończy się dobrze. Może pracować na 100% warto jedynie w przypadku, gdy ratuje się ludzie życie albo gdy pracuje się na własne nazwisko? Jeśli mój list wydaje się nastoletnim, chaotycznym - serdecznie przepraszam. Tym bardziej że czuję się ze swoimi zasadami raczej dinozaurem (niedobrze, bo wiadomo jak skończyły).

Jak wy pracujecie w pracy? Tak, że nie wstydzicie się sięgać po wypłatę?

Chciałabym uniknąć krzywdzącego generalizowania, poproszę was zatem o podpowiedź. Jak tu często piszecie, z boku i dystansu, widać lepiej - liczę więc na was. Jak najlepiej wykorzystać chęć do pracy, jeżeli współpracownicy tego akurat nie potrzebują? Jeżeli naprawdę nikt nie zwraca na to uwagi, to może rzeczywiście pracować tak, jak inni i zacząć szukać dodatkowych zleceń, budować własną firmę (wiedząc już kogo nie zatrudnić)? Jak wy pracujecie w pracy? Tak, że nie wstydzicie się sięgać po wypłatę? A może zarabiacie tak mało, że nie widzicie sensu pracować intensywnie?

Smerf Pracuś

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to książka "Podwójne życie Pat" Jo Walton. Życzymy miłej lektury.]

Podwójne życie Pat (Świat Książki)Podwójne życie Pat (Świat Książki) Podwójne życie Pat (Świat Książki) Podwójne życie Pat (Świat Książki)

Więcej o: