Tak, to były czasy, kiedy jeszcze żywiłam potajemnie resztki nadziei, że może uda mi się zostać astronautą. Najpewniej więc zamiast ekscytować się losami wysztafirowanej Kelly McGillis oglądałam po raz kolejny Gwiezdne Wojny. Z tym, że i tu zamiast skupić się na rzeczach istotnych, chlipałam po Hanie Solo zamrożonym w karbonicie. Sami pomyślcie mrozić? Bohatera?!
Nie postrzegałam Solo w kategoriach, w jakich dziś dziewczęta w każdym wieku patrzą na Goslinga, chociaż gdybym znów miała 16 lat i gdyby to był 1977 to brałabym młodego Forda na plakat do pokoju. Jednak w czasach pierwszej fascynacji światem pełnym Mocy, byłam raczej w opcji "MAMUNIU, PROOOOSZĘ, TEŻ CHCĘ PILOTOWAC SOKOŁA TYSIĄCLECIA". Albo chociaż taki wahadłowiec jak Atlantis, czy Endeavour.
Ech. Niestety, humanistów, a w zasadzie matematycznych analfabetów, nie biorą do NASA. Dobrze, że potem, podczas lekcji fizyki przejawiałam minimalny talent do rozkładania silników na czynniki pierwsze i składania ich w całość tak, by działały. Była dla mnie nowa nadzieja, mogłam zostać chociaż taką Kaylee Frye i zaokrętować się u kapitana, och kapitana Mala Reynoldsa na przepięknej Serenity.
Kaylee, znów coś nawaliło w maszynowni...
Z czasem jednak odkryłam, że tak naprawdę całe życie chciałam być Pirxem. Niestety zupełnie mi nie wyszło. Fiasko poniosłam już na etapie wczesnokomórkowym. Chociaż? Skoro w nowej ekranizacji "Kongresu Futurologicznego" Lema Tichy ma być kobietą, to czemu Pirx nie mógłby mieszkać w PRL-owskim bloku, urodzić dwójki dzieci, gotować im obiadów o wschodzie słońca?
A, fakt, wtedy nie byłby Pirxem, tylko nadmiernie filozofującym, zdystansowanym do ludzi gamoniem. Pozostaje więc wzdychać przy "Opowieściach ", chlipać przy "Fiasku" i słuchać tej płyty, która sobie zawsze puszczam, kiedy mi w brzuchu czarna dziura rośnie.
Tak, ta płyta ma Pirxa w tytule.