Książki audio, moja miłość

Nie chcę, nie lubię - mówiłam. Ja muszę czuć w ręku papier, jestem wzrokowcem, nie słuchowcem - mówiłam.Nie pasuje mi to, nie umiem się skupić na treści, bez sensu, nie zmuszajcie mnie, jestem staroświecka, trudno - mówiłam.

Może nie doszłam do etapu Pana Kazimierza (najmocniej przepraszam) i nie brała mnie chętka, żeby ludziom ze słuchawkami na uszach wyrywać sprzęt i siup za okno, moja staroświeckość ma jednak swoje granice. Ale nie pasowało mi to i nie czułam, żeby omijało mnie coś smacznego.

Do czasu.

No właśnie, o ten czas się, panie władzo, rozchodzi. Jakoś szczupło się z nim zrobiło, jakoś skąpo. Jakoś przybyło rzeczy do zrobienia w domu, rzeczy nudnych, jak prawicowa publicystyka, powtarzalnych, jak argumenty antyszczepionkowców i nieefektywnych, jak polityka rządu. Oczywiście, mogłabym być ponad to, przecież ciężko pracuję i nie mogę ogarnąć całego świata, jednak perspektywę naczyń porastających pleśnią, batalionów niesparowanych dziecięcych skarpet i pościeli, która dawno nie widziała krochmalu również znajdowałam mało pociągającą.

Och zaraz, przecież ja to jakby znam, było już tak, że wykonywałam zajęcie prawie nie angażujące mózgu, za to czasochłonne. Jakoś na trzecim? czwartym? roku studiów, tuż przed sesją załapałam się na nocne szychty w drukarni, układanie papieru, podsuwanie pod maszynę, jakieś tam naciskanie guzików, pakowanie. Wredne, głupie, nieźle płatne. Ale cała noc zmarnowana? Ani sen, ani zabawa, ani książka? Bez sensu. Nagrałam sobie wtedy cztery kasety Kodeksu Postępowania Karnego (zaraz sesja, nie) i przyznam, że mało nie zwariowałam, kombinacja niekończących się ryz papieru i własnego słowiczego głosiku w uszach przez całą noc - to było zbyt wiele. Nie pytajcie o wynik egzaminu, do dziś twierdzę, że to wina słabego lektora.

Na szczęście to było sto lat temu i technika poszła mocno do przodu. Teraz zaczęłam od Audioteki - głównie dlatego, że mają najlepszą ze wszystkich aplikację na telefon, w dodatku cały czas ją poprawiają i usprawniają, naprawdę nie znalazłam konkurencji. Brawo, Audioteko, wielbię cię i myziam czule, tyle godzin sortowania, ładowania, wyciągania, składania prania, syzyfowego uprzątania zabawek, tyle sesji ze zmywarką i to wszystko nie poszło na marne, bo mogłam w tym czasie słuchać, słuchać, słuchać.

Na Audiotece z radością odkryłam wspomnienia Moniki Żeromskiej . Audioteka ucieszyła mnie doskonałym słuchowiskiem na bazie "Gry o Tron" , parę razy prawie zeszłam na serce, biegając po nocy z tym na uszach, ale to też zapisuję po stronie plusów. W ogóle mają tam dużo i dobrze, pięknie - czytelnie poukładana oferta, naprawdę dla każdego coś się znajdzie. Świetnie pomyślana półka na zakupy, sama procedura zakupu lekka, łatwa i przyjemna - przez telefon i przez komputer, bez różnicy. Ten sklep pisał człowiek z głową i kłaniam mu się nisko. Wada? Jasne. TANIEJ NIE MOŻNA? (Wiem, wiem, nie można. Ale czasem boli).

Audioteka - najlepszy sklep

Drugim źródłem smakowitości były wydawane przez Agorę serie "Mistrzowie słowa" . Ludzie, ile tam było dobrego. Jakie klasyki. To stamtąd mam audiobooka "Ja, Klaudiusz" czytanego przez moją audio miłość, Mirosława Bakę, tym jego cudownym, sugestywnym mruczeniem. To w tej kolekcji jest "Mistrz i Małgorzata" w genialnej, przerażającej, niezapomnianej interpretacji Wiktora Zborowskiego. A "Jane Eyre" czytana przez Magdalenę Cielecką, niby beznamiętnym, chłodnym, dalekim głosem, w którym jest jednak cała gama emocji, bez grama przesady? A "Emma" Jane Austen? A właściwie "Emma" Anny Dereszowskiej, ponieważ Dereszowska, za którą nie przepadam na ekranie, JEST Emmą Woodhouse, z cała jej irytującą próżnościa, pewnością siebie, zadufaniem, wyższością, głupotą, inteligencją i wdziękiem.

Fot:. Aleksandra ZielińskaFot:. Aleksandra Zielińska Fot:. Aleksandra Zielińska Moi mistrzowie

Dużo biorę z Publio choć technicznie ten sklep odpowiada mi najmniej. Wybaczam jednak, ze względu na rarytasy, jakie serwuje.

Cudowne rzeczy w niezapomnianych interpretacjach wydawał wieki temu Polski Związek Niewidomych. Zapłaciłabym prawie każde (prawie, coś musi zostać na sukienki) pieniądze za te stareńkie, kiepskiej jakości nagrania, wypuszczane jeszcze na kasetach. Szukaj wiatru w polu. W ich sklepie nie ma prawie nic. Skąd zatem wiem, co mieli? Bo co jakiś czas natykam się w sieci, tu i tam, na istne perły, pięknie czytane, doskonałe książki, sygnowane właśnie przez PZN. Gorycz mnie żre, że mogę ściągnąć to z jakiejś świnki morskiej, czy innego szynszyla a kupić, zapłacić w najbardziej słusznej sprawie i porządnej organizacji - już nie. Szkoda, wielka szkoda.

W zasadzie najrzadziej kupuję w stacjonarnych księgarniach, zwykle jakieś okrzyczane produkcje, jak trylogię husycką Andrzeja Sapkowskiego - swoją drogą polecam, doskonałe słuchowisko, dużo, dużo godzin przyjemności.

 

Mam swoich ukochanych lektorów, którzy nawet piłę sprzedadzą ciekawie, mam takich, którzy doprowadzają mnie do pasji i ulubionej książki w ich interpretacji nie zniosę. O ulubionych pisałam częściowo tu , przepadam też za elegancją i klasą pani Blanki Kutyłowskiej, zaskakuje mnie, jak dobrze czyta Borys Szyc. Wojciech Pszoniak jest niekwestionowanym mistrzem. Co ciekawe - nie przepadam za czytaniem wspaniałego skądinąd Piotra Fronczewskiego, ale może to kwestia doboru lektury. Nie jestem fanką Dorocińskiego, ale "Wielki Gatsby" w jego wykonaniu brzmiał dokładnie tak, jak trzeba. Teleszyński cudownie robi głosem świra, dziewczynkę, małpę i złą pogodę, pycha. Więckiewicz z literackiego zakalca wyczaruje genialny, leciutki, pyszny suflet audio. Może lepiej zmilczę, bo znów się rozpędzę i trzeba będzie ciąć na odcinki.

Tak mało wolnego, tyle głupich rzeczy trzeba zrobić, tyle książek czeka na przeczytanie. Audiobooki godzą mnie z upływającym czasem, z za krótką dobą. Słucham biegając, jadąc, chodząc, robiąc zakupy, sprzątając w szafie, gotując. Nie zliczę, ile przeczytałam dzięki słuchawkom. Bez tego byłoby mi smutno, ubogo i nudno. Słuchacie?

Audioteka - najlepsza aplikacja do słuchania

Więcej o: