Kobieta powinna swym zachowaniem stale informować o swej "niedużości", o tym, że jest słabsza od mężczyzny - pisała dwieście lat temu Klementyna z Tańskich Hoffmanowa. Ale teraz?! Dlaczego wciąż uważamy, że dzięki skromności inni będą nas bardziej lubić?
Zaprzyjaźniona prawniczka organizowała panel dyskusyjny i chciała zaprosić jedną z najwybitniejszych specjalistek w danej dziedzinie. Ta - tłumacząc, że właściwie słabo się na tym zna i nie ma czasu, by się przygotować - odmówiła. Mniej obyci w problematyce mężczyźni pytali tylko o honorarium.
To dzieje się na każdym kroku. Kobiety poproszone o ekspercką wypowiedź wahają się. Zaproszone, by wystąpić publicznie, najchętniej odmawiają. Pochwalone umniejszają swoje zasługi albo - całkiem często - podkreślają rolę kolegi z zespołu. Zdarza się to i mnie, więc postanowiłam się dowiedzieć, dlaczego tak reagujemy. I jak to wreszcie zwalczyć.
Telefonuję do ekspertki numer jeden: - Och, świetny temat, to o mnie - cieszy się. Po namyśle stwierdza, że właściwie dużo więcej niż ona wyjaśniłaby mi jej znajoma. Telefon do ekspertki numer dwa: Dużo więcej na ten temat powie... Ekspertka numer trzy. Zgadza się, choć prosi o kilka dni do namysłu. Musi się przygotować.
By nie czekać bezczynnie, organizuję badania terenowe wśród przyjaciółek. Wszystkie mądre, wykształcone. Asystentka prezesa w korporacji, uznana muzyk freelancerka i wybitna prawniczka. Zarabiają, tworzą rodziny, są świetne w tym, czym się zajmują w pracy. W okolicy czterdziestych urodzin, a więc co nieco już wiedzą o sobie. Kolację wydaje asystentka prezesa.
- Nie wiem, czy będzie wam smakować... - zagaja, serwując tartę szpinakową z ciasta filo i zestaw wymyślnych przystawek. Przyciśnięta do muru przyznaje, że to kokieteria: chciałaby usłyszeć pochwałę. Uwierzyłybyśmy, gdyby nie to, że w trakcie wieczoru kilkakrotnie podkreślała, że przygotowanie tych cudów było przecież banalnie proste.
- Nie potrafimy reagować na pochwały - zauważa muzyk, która dużo pracuje z dziewczynami. - Gdy mówię którejś koleżance, że ma ładny sweter, na bank usłyszę, że wcale nie taki ładny albo przeleżał w szafie pięć lat.
- Reagujemy tak z lęku przed krytyką - diagnozuje prawniczka. Na potwierdzenie przywołuje jedną z okładek "Time'a" . Była na niej dyrektor operacyjna Facebooka Sheryl Sandberg i napis: "Don't hate her because she's successful" ("Nie trzeba jej nienawidzić tylko dlatego, że osiągnęła sukces" ). - Złapałam się na tym, że widzę na tym zdjęciu zimną kobietę, którą trudno polubić. Chętnie oskarżamy kobiety, którym się udało, o to, że poświęciły rodzinę dla kariery, nie lubimy ich.
- A przecież wolimy być lubiane niż podziwiane - mówi muzyk. - I wierzymy, że jeśli będziemy skromne, uda nam się to osiągnąć - konkluduje prawniczka.
***
I kobiety, i mężczyźni, lubimy mówić o osobistym spełnieniu, ale to samo hasło oznacza dla nas coś innego. Naszą rolę w największym stopniu definiują nie indywidualne osiągnięcia, ale ocena społeczeństwa. - Dla kobiet kulturowo wygodniejszą sytuacją jest bycie niewidoczną, dla mężczyzn bycie niewidocznym jest niewygodne - mówi psychoterapeutka Justyna Sienkiewicz. - Trudność bycia kobietą polega na tym, że jesteśmy krytykowane zarówno wtedy, gdy nie w pełni identyfikujemy się ze swoją płcią, jak i wtedy, gdy identyfikujemy się zbyt mocno.
Zagmatwane? No właśnie. W skrócie: wychowywano nas w czasach, gdy dziewczynka miała być grzeczna, słuchać mamy, nie szaleć, nie popisywać się. Kompetencje szkolne dziewcząt oceniano według wieku i posłuszeństwa, a chłopców - według ilorazu inteligencji i wieku. - U chłopców uwagę przyciąga agresja - mniejsza o to, czy chwalona, czy ganiona. U dziewcząt punktem zainteresowania środowiska jest bezradność - zauważa Justyna Sienkiewicz.
A potem zmienił się świat i kobiety zostały dopuszczone do gry do tej pory zarezerwowanej dla przebojowych i bezczelnych chłopców. Dlatego kobiety, gdy osiągają sukces, mają poczucie, że coś tu jest nie tak. Nauczone, że powinny osiągać szczęście przez bycie dobrą, grzeczną, zasługującą na miłość dziewczynką, robiąc karierę, czują się trochę nieswojo, jakby naruszały kulturowe tabu.
Justyna Sienkiewicz uważa, że kobiety deklaratywnie uznają równość, prawa kobiet i zgadzają się z tezami książek w rodzaju "Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą", ale w praktyce wciąż się z tym zmagają. Czemu? Bo, jak wykazały badania Ethel Person i Lionela Oveseya nad edukacją rodzajową, przypisanie przez otoczenie płci kończy się, gdy dziecko ma półtora roku. Dziecko, obserwując reakcje otoczenia na swoje zachowanie, rozpoznaje swoje prawa, obowiązki i przywileje - opanowuje oferowane mu kulturowe wzorce zachowania. Tak jak z poczuciem smaku, które ustala się mniej więcej do czwartego roku życia. Jeśli do tego czasu nie poznamy sushi i thai pad, zawsze już będą dla nas egzotyczne. Nawet jeśli będziemy jeść je na co dzień, to z poczuciem, że to coś innego niż mielony z buraczkami. Małe odstępstwo od normy.
To dlatego w obliczu wyzwań pierwszym naszym kobiecym odruchem jest odmowa. - Tak nauczono nas radzić sobie ze swoimi obawami. Mężczyzna, gdy ma lęki, się nadyma. Jest jak pies, który stroszy sierść. Kobieta - jak piesek, który kładzie się na grzbiecie i pokazuje, że jest niegroźny, nikomu nie chce zaszkodzić - zauważa Justyna Sienkiewicz.
Natalia de Barbaro, psycholożka i trenerka firmy House of Skills, opowiada, że gdy podczas szkolenia uczestnicy mają odegrać scenkę i w grupie jest jeden mężczyzna, to pierwszy odruch jest taki, żeby on wystąpił w roli przełożonego. - Jesteśmy nauczone, że mężczyźni są czuli na punkcie swojego ego, więc odruchowo ustępujemy im, żeby poczuli się dobrze. Puszczamy ich przodem, tak jak oni przepuszczają nas w drzwiach - tłumaczy.
Ilustracja Ola Cie?lak
Ilustracja: Ola Cieślak
Ellyn Kaschak, autorka książki "Nowa psychologia kobiety. Podejście feministyczne" , wyjaśnia to tak: "Dziewczęta i kobiety nieustannie doświadczają reakcji innych osób na swój wygląd, zachowanie i seksualność. W rezultacie kobiecie może sprawiać trudność umieszczenie w centrum mapy ważności siebie, a nie nieokreślonego męskiego obserwatora oraz wszystkich znanych obserwatorów".
Natalia de Barbaro opowiada, jak szkoliła niedawno bibliotekarki z publicznych wystąpień. Miały przed grupą opowiedzieć o swojej pracy. W kuluarach kompetentne, elokwentne i swobodne, przed grupą były sparaliżowane lękiem. - Zachowywały się jak na egzaminie. Odruchowo włączały sobie w głowie wewnętrznego krytyka - skrajnie nieżyczliwą komisję egzaminacyjną, która rozliczy je z każdego potknięcia - mówi de Barbaro.
- Dla dziewczynek gra o własną wartość toczy się między byciem pomocną innym - wtedy zasługują na uznanie - a potrzebowaniem pomocy, czyli słabością wobec kogoś mocniejszego - dodaje Justyna Sienkiewicz. - Gdy dorastają, są skuteczne, gdy chodzi o interesy innych - mężczyzn, kobiet, dzieci. Jeśli stawiają na siebie, ich poczucie stabilności jest zachwiane.
W pierwszym odruchu się buntuję. Co to za jakiś XIX wiek?! "Kobieta na całym swoim sposobie bycia ma mieć odciśnięte to, że nie jest "jako dąb", silna i potężna. Powinna swym zachowaniem, sposobem mówienia, poruszania się stale informować o swej "niedużości", o tym, że jest słabsza od mężczyzny" , pisała prawie dwieście lat temu Klementyna z Tańskich Hoffmanowa. Ale teraz?! - Chcemy tego czy nie, transmitujemy wzorce - tłumaczy Justyna Sienkiewicz. - Oczywiście, dzięki feminizmowi, ruchom genderowym zarówno męskie, jak i żeńskie role rozszerzają się, ale w gruncie rzeczy są one jedynie tylko trochę szersze. Mężczyznom przecież też niby daje się prawo do słabości, ale społecznie nie jest to dobrze widziane.
Pewnie dlatego oni występują publicznie nawet wtedy, gdy nie mają nic do powiedzenia. Kobiety zaś unikają oczywistych wpadek. Może więc w tym pozostawaniu na drugim planie jest jakiś sens? W końcu sama powstrzymałam się przed telefonem do eksperta mężczyzny, choć wiedziałam, że dostałabym opinię od ręki. Wolałam jednak mieć przemyślane wypowiedzi specjalistek. A w codziennym życiu? Dla dobra ludzkości lepiej jest myśleć o bliźnich niż o własnej popularności.
- Może i tak - mówi Natalia de Barbaro. - Z pewnością najlepsza jest równowaga. Tyle że wiecznie ustępując, nigdy tej równowagi nie osiągniemy, bo mężczyźni sami z siebie nie oddadzą nam pola. Oni zgłaszają się na ochotnika dla dobra ojczyzny, nie pytając ojczyzny o zdanie. A kobiety zastanawiają się, jak wypadną, i ojczyzna na tym traci, bo nie dostaje tego, w czym one są świetne.
***
Białe wino podgrzewa dyskusję z przyjaciółkami. Przypuszczamy atak na prawniczkę: jak mogła, pochwalona za wystąpienie, przypisać zasługi wspólnikowi. Nie wie, wspomina coś o niskiej samoocenie i mówi, że z jakiegoś powodu, gdy przychodzi do wystąpień w mediach, idzie zawsze on. - Jadąc do radia, zwykle dzwoni do mnie z samochodu, bym powiedziała mu, o czym ma mówić - przyznaje.
- Trzeba odmawiać! Kiedyś szefowa poprosiła mnie, bym zrobiła prezentację. Do wystąpienia było 15 minut, ja nie miałam pojęcia, o czym jest ta prezentacja, więc odmówiłam - opowiada asystentka prezesa. - Brawo, zachowałaś się jak facet! - zachwyca się prawniczka, a reszta kiwa głowami, bo my też mamy z tym kłopot. Muzyk zawsze bierze dodatkowe granie. Ja? Szkoda mówić. Dlaczego? Nie tylko dla pieniędzy. By nikt nie pomyślał, że możemy nie dać rady.
To kolejny aspekt tego samego mechanizmu. Tym razem chodzi o udowodnienie, że nadajemy się, że nie przypadkiem znalazłyśmy się w miejscu, w którym jesteśmy. - Ta potrzeba permanentnego udowadniania, że jesteśmy tam, gdzie powinnyśmy, wypływa z tego samego, co odmowa wystąpień przed grupą - wrodzonego przekonania, że jednak coś tu nie gra - tłumaczy Justyna Sienkiewicz. - Gdyby narysować oś odpowiedzialności i władzy, kobiety mieszczą się w tej połówce, gdzie mają zero władzy i maksimum odpowiedzialności.
Nie chcę już tego słuchać. Chcę znaleźć jakieś rozwiązania. Justyna Sienkiewicz przywołuje cytat z psycholożki Alice Miller, która napisała o gniewie, że nie da się go zwalczyć argumentacją, trzeba zrozumieć jego przyczynę. Zdaniem Sienkiewicz tak samo jest z tymi lękami - trzeba poznać kulturowe znaczenia przypisywane zachowaniom. Powątpiewam, że to wystarczy. - Kiedy zdam sobie sprawę z ograniczeń, łatwiej mi się do nich odnieść. Dopóki ich nie rozumiem, nawet łamiąc tabu, nie pozwalam mu się złamać - przekonuje. Radzi, by na przykład w wystąpieniach publicznych pamiętać o tym, że to my mamy dostarczyć jakąś wartość słuchaczom - wtedy łatwiej nam będzie przestać myśleć, jak wypadniemy; oni, a nie my, będą na pozycji zależnej.
Brzmi dobrze. Natalia de Barbaro przypomina na swoich szkoleniach: "Pamiętaj, że tylko ty wiesz, co jest w szesnastym punkcie na kartce, którą masz przed sobą. Jeśli tego nie powiesz, nikt nie zorientuje się, że coś opuściłaś" . Gdy to nie pomaga, namawia kobiety, by wyobraziły sobie kogoś, kto siada przed nimi i mówi: "Nie nadajesz się, jesteś beznadziejna, znów zawalisz" . Potem pyta, czy chciałaby zadawać się z kimś takim. Nie? No właśnie. -Gdy zdamy sobie sprawę, jak agresywne bywają myśli, które kierujemy przeciwko sobie samym, będzie nam łatwiej zyskać nad nimi kontrolę - tłumaczy.
Niezależnie od tego, czy chodzi o wystąpienia publiczne, puszczanie mężczyzn przodem, czy branie na siebie zbyt wiele - różne aspekty tego samego pomieszania ról kulturowych i rzeczywistych - warto pamiętać, że świat nie obserwuje nas tak uważnie, jak my same siebie. A już na pewno nie tak krytycznie. Jak mówi Natalia de Barbaro: - Zbyt koncentrujemy się na obsłudze swojego samopoczucia, a za mało na celu, który mamy osiągnąć. A marnując czas na głaskanie swojego ego, pozwalamy, by to inni zmieniali świat.
***
- Zaraz, zaraz - przytomnieje prawniczka i zwraca się do mnie, gdy już w butelce widać dno. - Pamiętasz, jak chyba z dziesięć lat temu zasnęłaś na kolacji u mnie? Byłaś przemęczona, bo pracowałaś po 16 godzin na dobę. Miałaś wtedy jakąś kierowniczkę?
Milknę, bo działem, w którym tak zasuwałam, zawiadywali mężczyźni. Totalnie skoncentrowani na pracy, niezajmujący się codziennością swoich rodzin, o ile jakieś mieli. Z osobami z tamtej firmy znamy się towarzysko do dziś. Siedzenie po nocach wspominamy w ramach wesołych anegdot. I jakoś nikt nigdy nie powiedział, że to wszystko było przez facetów, którzy osobiste niepowodzenia rekompensowali sobie w pracy.
Aleksandra Boćkowska