Gender ubiera się u Prady

Bądźcie grzeczne dzieci, bo przyjdzie dżender i was zje! - tak się teraz straszy milusińskich. Żeby nie straszyć bez sensu, ale też nie przeoczyć trendu "na gender" poprosiłyśmy o kilka słów Szprotę, czyli Katarzynę Paprotę, która rzuca nieco światła na tego mrocznego potwora z otchłani dziejów.

W nowym roku, prócz normalnych wyzwań, jak: którędy na wakacje i co zrobić, by na nie odłożyć, mierzymy się z odmienianym przez wszystkie przypadki słowem "gender". Od razu zaznaczę, że słowo nie jest nowe. Gdy blisko 20 lat temu wylądowałam w czułych objęciach studiów socjologicznych, katedra gender studies prowadziła jeden z wykładów monograficznych, na który można się było zapisać. Gender bowiem nie jest niczym innym jak elementem rzeczywistości społecznej, badanej m.in. przez socjologów (ale także antropologów czy etnografów).

Strzeż się złego dżendera!

W ramach odrabiania zaległości w życiu towarzyskim kilka dni temu odwiedziłam przyjaciółkę z dziecięcych lat. Rozmawiałyśmy o swoim dzieciństwie, które nam przypadło na okres późnego Gierka i o zabawkach, jakie wówczas miałyśmy do dyspozycji. Mnie się udało dostać Barbie od przyjaciół rodziców, którzy przywieźli tę laleczkę z Włoch - Iza natomiast wyznała, że nigdy nie marzyła o Barbie, poprzestając na swoich miśkach i dużej ilości sportu. Dodam, że rozmawiałam z dziewczyną wyglądającą jeszcze młodziej niż ja, z umiejętnie wykonanym makijażem i doskonałą fryzurą. - Gender cię dopadł! - odkryłam, pośmiałyśmy się i zostawiłyśmy temat jako niewart kontynuacji.

Ale tak, gender studies w przypadku mojej przyjaciółki pokusiłyby się o zbadanie, czemu nie chciała Barbie, a wolała zabawki bardziej uniwersalne płciowo i jak to na nią wpłynęło. Prawdopodobnie przyjrzałyby się postawie rodziców, zachęcających lub zniechęcających dzieci do sięgania po te czy inne zabawki i skorelowałoby je z wynikami w szkole w naukach humanistycznych i ścisłych.

Gender jest wokół nas od dawna. W dużym skrócie, skupia się na sprawdzaniu, na ile role matek, żon, kochanek, mężów, ojców i partnerów są warunkowane kulturowo, a na ile biologicznie. To, co budzi opór nie tylko w kościelnych kręgach, to przemożna obecność czynnika kulturowego. Skoro wynika z kultury, jest zatem podatny na zmiany, negocjowalny i relatywny. Może więc nawet kobiety nie są z Marsa, a mężczyźni ze Snickersa?

No - oczywiście, że nie są. Ten okropny gender potrafi wykazać, że to, co mamy za tradycyjną rolę kobiety - czyli kuchnia oraz dzieci - jest zjawiskiem dość nowym, nie mającym więcej niż 120 lat, a co więcej - charakterystycznym tylko dla określonej (średniej) klasy społecznej. W najniższych warstwach społecznych kobiety pracowały zawsze - nie dla kariery, lecz dla przeżycia. Najbogatsze klasy z kolei nieprzesadnie koncentrowały się na macierzyństwie, cedując te role na mamki i niańki - ani na kucharstwie, mając do pomocy armie kucharek, podkuchennych i podczaszych. Samo zjawisko rodziny w formie 2+1 jest dalekie od tradycji, jako że przez wieki rodziny były wielopokoleniowe, mieszkające razem lub bardzo blisko siebie, przypominające dużo bardziej rodziny patchworkowe niż chcą to piewcy dawnych czasów. Zatem przez naprawdę bardzo krótki okres rolą mężczyzny było zarabiać, zdobywać i walczyć, a kobiecą wiernie czekać z dziecięciem w kolebce łeb rwącym chytrze. Innymi słowy, role te są zmienne, CBDO.

Nagonka na gender wiąże się głównie z faktem, że dzięki niemu widzi się i postuluje zmiany. To dzięki tym studiom jest nam łatwo przyznać, że mojemu konkubentowi nic nie odpadnie od sięgnięcia po odkurzacz, a mnie nie skurczą się cycki od niegolenia nóg. Jednak w pokoleniu naszych dziadków mężczyźni wykonujący tzw. prace domowe należeli do rzadkości, a nieumiejętność gotowania dyskwalifikowała kobietę.

Przypomnijmy sobie nasze lektury z okresu dzieciństwa czy dorastania: Ania z Zielonego Wzgórza jest genderystką, bo jako jedna z niewielu dziewcząt z Wyspy idzie na uniwersytet, zamiast skoncentrować się na szyciu wyprawki. Gabrysia Borejko jest genderystką, jako że zabójczo rąbie w kosza, a elegancką sukienkę pozyskuje dopiero w sytuacji nagłej potrzeby przedzierzgnięcia się w Romantycznego Motyla. O zamianie ról płciowych w "Dziewczynie i chłopaku czyli hecy na 14 fajerek" nawet nie ma co wspominać, choć warto podkreślić jedno: gender pomaga nie tylko kobietom, ale i mężczyznom. Oczywiście mało kto pali się do zmywania, prania czy jeździe na mopie, ale troska o wygląd czy zdrowie jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tomkowi z "Dziewczyny i chłopaka" , przypomnę, tytułowa zamiana bardzo pomogła na empatię i wrażliwość, a Tosia oswoiła swoich kuzynów z myślą, że facet ubierający się u Prady jest atrakcyjny.

Półtora roku temu na ekrany kin weszła "Merida Waleczna" - prześliczna opowieść o dorastaniu i układaniu sobie relacji z matką , ale też z genderową posypką. Główna bohaterka bowiem zamiast czekać na swatów jeździ konno, strzela z łuku i jest daleka od wzoru potulnej córeczki o lata świetlne. Co krzepiące: w owej zaradności i imaniu się "męskich" zajęć bardzo wspiera Meridę jej ojciec. Oglądamy to z ciepłym uśmiechem rozczulenia, starsze z nas może nawet z pewnym wzruszeniem, bo nie wszyscy ojcowie dają takie wsparcie, nie mamy jednak wątpliwości, że Meridzie wolno biegać po zamku i bawić się w rycerza. Dyscyplinująca rola matki jest skoncentrowana na wybuchowym temperamencie młodziutkiej dziewczyny, nie zaś niestosowności jej zajęć.

A przecież tych głupich 600 lat temu to wcale nie było takie oczywiste - kobieta jeżdżąca konno, szyjąca z łuku, nieposłuszna rodzicom? Wiedźma chyba, nie zaś odważna, zaradna dziewczynka. Gender ugasił stosy i wyjął pochodnie z rąk inkwizytorów. Mam wrażenie, podsycającym nagonkę na ten obszar badań, marzy się powrót do tamtych czasów.

I, prawdę powiedziawszy, życzę im powrotu - ale w kobiecej skórze.

* Katarzyna "Szprota" Paprota , blogerka , fotorobka, socjolożka. Zawodowo udowadnia swoje racje w formie pisemnej, hobbystycznie robi dokładnie to samo. Mieszka z konkubentem, dwoma kotami i potworną ilością elektroniki.

Więcej o: