Pola, Polska i inne problemy

Felietony Poli Dwurnik, będące zapisem jej berlińskiego życia, wywołały falę tzw. toczenia beki, ale i podniosły się głosy, że "faceta by się tak nie czepiano". No i mamy kłopot, chwalić Poli nie ma za co, a krytykować nie wolno.

Pola Dwurnik nie jest zjawiskiem nowym, jednak za sprawą swoich berlińskich felietonów zaczyna istnieć w masowej świadomości. Funkcjonuje tam przede wszystkim jako obiekt żartów , induktor włosorwania i naznaczone piętnem prowincjonalnej bohemy źródło zła wszelkiego. Pola Dwurnik jest artystką, ma stypendia, jeździ w różne miejsca. Czasem pokazuje obrazy, czasem je maluje, niekiedy jest z nich okradana. Z jej felietonów dowiadujemy się jednak przede wszystkim, że żyje swobodnie (co nie jest mile widziane), jada późne śniadania (co generalnie Polaków boli), pije wódkę (podłość!), uprawia seks nie po to, by mieć dzieci z ukochanym partnerem (co godzi w wartości) i jeszcze ekscytuje się słodkim smakiem Zachodu (cudze chwaląc swego nie zna).

Można by chwalić Polę za obrazy, za śmiałość wyznań i przełamywanie tabu, każda jednak próba sprowadza się do odkrycia, że ktoś wcześniej zrobił to już bardziej, mocniej i równie nieskutecznie. Co widać przede wszystkim po tym, że po pierwsze - wyznania o tym, że kobieta może sypiać z kim chce i tak bardzo niezobowiązująco, jak tylko ma na to ochotę, wciąż szokują, po drugie - zapotrzebowanie na klikogenne tanie sensacje, stylem drugiej świeżości kreślone, wciąż jest olbrzymie.

Pola Dwurnik: 'Wymarzony ogród Apolonii'. Może to taka trochę nawet jakby metafora tego niby BerlinaPola Dwurnik: "Wymarzony ogród Apolonii". Może to taka trochę nawet jakby metafora tego niby Berlina Pola Dwurnik: "Wymarzony ogród Apolonii". Może to taka trochę nawet jakby metafora tego niby Berlina Pola Dwurnik: "Wymarzony ogród Apolonii". Może to taka trochę nawet jakby metafora tego niby Berlina.

Kto jednak chce podnieść kamień, powiedzieć coś krytycznego na temat Poli Dwurnik, malarki, ale obecnie przede wszystkim autorki felietonów dotyczących słodkiego życia Polki w Berlinie, ten przede wszystkim obnaża siebie i nas, wszystkich. Ech trudno jest krytykować Polę Dwurnik...

Tak też było w duszne, majowe południe 2010 roku, gdy trafiłam tu zataczając się niczym rower bez koła, prosto z łóżka kolegi, który tej nocy okazał się moim kochankiem. Albo pseudokochankiem, bo miłość po dwóch butelkach wina jest raczej przedłużeniem alkoholowej euforii; mechanicznym, bezmyślnym i beznadziejnym. Oboje o tym wiedzieliśmy i czuliśmy się fatalnie, szarzy na twarzach i utykający na słabszą nogę.

Argument pierwszy przeciw krytyce: zazdrość!

Zazdrość niejedno ma imię. Gdy krytykują pisarze, pismacy i koledzy z półświatka artystycznego, gdy wytykają Poli, że generalnie ośmiesza, żenuje i prezentuje niski poziom, z miejsca podnosi się larum, że to mizogini i szowiniści, że ich zżera od środka robak zgnilizny, bo oni siedzą tu i muszą piórka gryźć, a ona tam, w pięknych krajach, w piórka się stroi kolorowe i niczym paw i papuga oddycha pełną piersią. Je rogaliki po 12:00 i nie płacze, że drogie, podczas gdy oni tutaj gryząc suchary liczą, że przelew dotrze zanim w Lidlu rozpocznie się tydzień luksusu. I niech się nie wypierają. To zazdrość, nic innego, gdyby nie byli zazdrośni, nie wytykaliby biednej dziewczynie jej wyzwolonego lajfstajlu.

Gdy krytykują kobiety jest jeszcze gorzej. Spada na nie grom z feministycznego nieba. O co wam chodzi koleżanki towarzyszki? Gdzie solidarnośc jajników?  Pola walczy o nasze wyzwolenie, a wy jej plujecie w wódkę!

Generalnie też każdy, kto krytykuje Polę i podnosi argument o malarstwie i pochodzeniu - wreszcie Pola jest z tych Dwurników, być może niektórzy Polacy kojarzą, że gdzieś w dalekim ogonie za Kossakiem i tym, jak mu tam, Matejką, jest jeszcze jakiś tam Edward Dwurnik . Więc jakiekolwiek wytykanie Poli szargania jej edwardowatości genetycznej pod jej felietonami kończy się atakiem na atakujących. No bo nawet nie wiecie jak trudno jest być córką kogoś znanego. Kogoś tam. Powie wam o tym syn Mii Farrow, powie wam o tym Kasia Tusk, albo skrytykowane ostatnio córki Obamy. Więc ten argument, że szkoda, że tak się zachowuje córka takiego artysty, szkoda, że takie kocopały pisze - należy natychmiast wykreślić z kajecika krytykanta.

Wiedzieliśmy, co robimy. Wkrótce w czeluść naszego poimprezowego rozstroju wjechał lunapark - ogromny talerz kolorowych owoców, śmiejących się do nas szeroko znad białego jak śnieg jogurtu i chrupkiego musli oraz wesoło kręcąca się na nóżce okrągła taca zachwalająca błyszczące, różowe wędliny pachnące ziołami. Od razu zabłysły nam oczy i zapomnieliśmy o przeszłości, jak przystało na wprawnych członków konsumpcyjno-klubowej wspólnoty.

Argument drugi przeciw krytykom: co złego w zaściankowym zachłyśnięciu się wielkim światem?

No właśnie nic, nic złego przecież. Mamy 2014 rok, ciepłą kawę i świeżą bułkę można kupić nawet w Żabce w Jarosławiu, nawet po godzinie 20:00 (been there, done that), homoseksualiści zostają prezydentami miast, bojówki pod flagą biało czerwoną same biją swoich dziennikarzy, graffiti od dawna jest już gałęzią sztuki promowanej na festiwalach sztuki, nawet chiński bar z kurczakiem w cieście ma swoją tablicę, na której wpisuje się kredą nazwę dania, zupełnie jak w zagranicznych klubokawiarniach, więc może nie powinno nas tak obchodzić to, że ktoś tam gdzieś pojechał do Berlina i odkrył, że tam wszystko jest lepiej. Powinniśmy się do tego przyzwyczaić, że choćbyśmy zarządzili powstanie całodobowej Charlotty w każdej wsi i orgię dla każdego, to i tak chodzi o coś zupełnie innego. O co konkretnie, to trudno powiedzieć, ale nie wolno się śmiać z tego, że biedna (metaforycznie, bo przecież dosłownie nie jest biedna, skoro stać ją, ale o tym nie rozmawiajmy, bo będzie, że jesteśmy zazdrośni), mała Pola Dwurnik z dalekiego kraju Polska pojechała do wielkiego, bogatego w atrakcje, wrażenia i swobodne relacje, oraz w kelnerów nie wyganiających nikogo i nie pytających o rezerwację przy stoliku Berlina i przeżyła zachłyśnięcie, o czym w sposób szczery pisze. Nie odmawiajmy nikomu prawa do szczerego, acz naznaczonego piętnem małomiasteczkowości zachłystywania się wielkim światem. Nie wolno! To takie małomiasteczkowe!

P.S. To także problem pierwszego świata, czyli sprawa nieważna, zajęlibyśmy się pomaganiem niedożywionym dzieciom zamiast bić pianę przy okazji felietonów Poli Dwurnik!

Jestem niedopieszczona, niedoedukowana, niewypromowana i niespokojna i nie ma sensu udawać, że jest inaczej, wracać do domu, zamykać czerwonych butów w szafce i walić głową w komputer. Należy wreszcie ucieszyć się berlińską nocą i z pokorą przyjąć jej gorącą cielesność. Zblazowany didżej z pokerową miną puszcza Dawida Bowie'ego, Roman stawia tequilę, Tomek zdejmuje bluzę. Ma na sobie podkoszulkę w granatowe paski, na której widok razem z Joasią lekko omdlewamy (już jestem trochę wstawiona).

Argument trzeci przeciw krytykom: Grotowski też pił!

No bo widać, że rzucając w Polę kamieniem nie tylko jesteśmy zazdrosną hołotą z zaścianka, ale przede wszystkim - ZAPEWNE - trudno nam się pogodzić z nową rolą społeczną kobiety. Oto bowiem mamy odkrycie na miarę 2014 roku: kobietę wyzwoloną i pijącą. Bo przecież w tych felietonach, o czym musicie wiedzieć, jest i o konsumpcji alkoholi, i o byciu pijaną, wszystko zaś kreślone frazą świeżą jak pamiętniki nastolatki. A cóż zdrożnego jest w tym młodzieńczo infantylnym epatowaniu konsumpcją alkoholi? Nie każdy musi przecież cierpieć, nie "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" , nie każdy pochodzi z "Domu złego" . Konsumpcja dużej ilości alkoholu nad Wisłą jest już jakąś patologią, a w Berlinie można swobodnie - i o tym właśnie przypominają nam ci, którzy krytykują krytyków Poli Dwurnik. Że przecież Jerofiejew pił i pisał, Pilch pił i pisał, Wojaczek to pił, pisał i umierał, że Jerzy Grotowski też pił i się bawił, ale poza Polską , bo w Polsce był poważny i nastawiony na niszę artystyczną- tak mówią. Generalnie kto nie pił i nie pisał o tym, niech pierwszy się tutaj upije! Nie wolno naśmiewać się więc ze sposobu, w jaki Pola opisuje swoje spotkania z napojami wyskokowymi. Pola ma do tego prawo. Może pisać jak chce.

I w całej tej wojnie między krytykami i szydercami, którzy wyłącznie "dla beki" śledzą felietony Poli Dwurnik nadającej z Berlina, a jej obrońcami, zawsze umyka jedno - to po prostu są słabe teksty , które po pierwsze mówią więcej o nas wszystkich , (kto nigdy nie napisał słabego tekstu niech pierwszy rzuci kamieniem), niż o nie najmądrzejszej i nie najzdolniejszej osobie świata, a po drugie wyglądają jak "lolcontent o dużym współczynniku trollogenności " - że będzie się klikało, udostępniało i komentowało. Ech, trudno jest być Polą Dwurnik, jeszcze trudniej nią nie być.

Więcej o: