Oczywiście to pozytywne urlopowe myślenie to czasem tylko taka przyjemna teoria, bo bywa że na wakacjach jest sporo stresu, logistyka bywa ciężka, wlokące się za nami zobowiązania przedurlopowe i widmo tego, co na nas spadnie, gdy z wakacji wrócimy, potrafią zatruć najpiękniejszy wyjazd. Ale jednak każdy z nas na pewno doświadczył wakacyjnego luzu i przyjemności z odczuwania czasu zupełnie inaczej.
Włóczenie się po nowych miejscach, podziwianie widoków (nawet takich zupełnie zwyczajnych), cykanie fotek każdego krzaka, "bo jest taki inny niż u nas". Czytanie książek w trybie innym niż "od przystanku do przystanku" lub "kilka stron przed snem, nim ostatecznie moje oczy odmówią współpracy". Siedzenie w kawiarni nad jednym napojem trzy godziny i gapienie się na ludzi. Celebrowanie posiłku w knajpce, z której nam przyjemnie zapachniało, gdy ją mijaliśmy. Próbowanie nowych rzeczy. Odwaga, której nie mamy w sobie w normalnym zagonionym trybie.
Kot w Chorwacji jakiś taki bardziej fotogeniczny? Kot w Chorwacji jakiś taki bardziej fotogeniczny?
Kot w Chorwacji jakiś taki bardziej fotogeniczny? / fot. Gosia Tchorzewska
Mam straszny problem z "małymi urlopami", czyli z weekendami. Nie umiem bez wyrzutów sumienia (które ostatecznie zatruwają mi całą przyjemność) przeleżeć całego dnia w łóżku i czytać książki, zwlekając się jedynie po nową kawę czy herbatę, względnie wydzwaniając jakieś dobre jedzenie z dowozem do domu. Może wytrwam tak do jakiejś 14, ale potem obudzi się we mnie potwór, który zażąda uporania się z zaległościami towarzyskimi, rodzinnymi, sprzątaniem czy pilnym zakupem Czegoś Bez Czego Nie Mogę Żyć, a w tygodniu nie daję rady dotrzeć do punktu, gdzie to dają. Poza tym coś mi zastało ważnego z tygodnia, a nie chcę tego zostawiać do poniedziałku, to może sobie nadgonię w niedzielę? Hmmm. No właśnie - może nie?
Ciężko mi się nieraz wybrać na zwykły, relaksujący spacer. W czasach studenckich potrafiłam łazić po mieście z aparatem i robić zdjęcia - to było trochę tak, jakby się stawała turystką raptem parę metrów od miejsca zamieszkania. Ale w czasach studenckich czas płynął inaczej i tryb wakacyjny można było sobie naturalnie wygenerować, gdzieś między wtorkiem a środą. Dziś już takich momentów spreparować nie można, życie wymusza swoje tempo. Czy aby na pewno to jedyny powód?
Studencko-turystyczny punkt widzenia, czyli moje miasto takie ciekawe / fot. Gosia Tchorzewska Studencko-turystyczny punkt widzenia, czyli moje miasto takie ciekawe / fot. Gosia Tchorzewska
Studencko-turystyczny punkt widzenia, czyli moje miasto takie ciekawe / fot. Gosia Tchorzewska
Na urlopie mogę leżeć tak kilka dni i przestaje mnie nawet interesować kawa czy jedzenie. Potrafię się wyłączyć. I potrafię wyłączyć telefon, by nie mieć wytrącaczy z mego miłego stanu odpoczywania. To nie musi być nawet wielki, długi urlop. Wystarczy wyjazd na weekend, wystarczy nieznaczna zmiana otoczenia, przejechanie kilkudziesięciu kilometrów - by moja głowa przestawiła się w taki tryb. Mogę czytać godzinami, snuć się na spacery, mogę się gapić w przestrzeń przede mną i po prostu odpoczywać.
W naszym codziennym życiu często działamy jak roboty, zaprogramowane na konkretne zadania. Wstajemy rano i wykonujemy szereg rutynowych działań. Z większości z nich, jeśli nie z całokształtu nie czerpiemy żadnej przyjemności, choć często byśmy mogli. Bezrefleksyjnie przemierzamy każdego dnia tę samą drogę do pracy. Patrzymy na (często znajome) zmęczone, zestresowane twarze w tramwaju czy na ulicy. Potem praca, w której, nawet jeśli jest kreatywna i ciekawa, też wpadamy często w koleiny, które psują nam samopoczucie. I potem do domu, wieczór - może coś zrobić fajnego, a może po prostu odpocząć?
Zapominamy często, ogarnięci bieżączką, że robienie czegoś fajnego też może być odpoczynkiem. Nawet jeśli wiąże się z wysiłkiem, przetransportowaniem się na drugi koniec zakorkowanego miasta, czy podjęciem innego wyzwania, na które czasem zwyczajnie nie mamy siły po wielogodzinnej korpo-gonitwie. Wydaje się nam, że położenie się pod kocem i zapadnięcie w ni to sen, ni to zawieszenie jest świetnym rozwiązaniem, by dotrwać do 22.30, gdy już na legalu możemy położyć się spać.
Można zauważyć, że dunder świsnął Mariotta / fot. Gosia Tchorzewska Można zauważyć, że dunder świsnął Mariotta / fot. Gosia Tchorzewska
Można zauważyć, że dunder świsnął Marriotta / fot. Gosia Tchorzewska
Na fali tych refleksji, którymi się z wami dzielę, staram się ostatnio łapać urlopowy klimat, gdy tylko mogę. Choć aura niespecjalnie sprzyja, to jednak małe zmiany dają się wprowadzić w życie. Staram się patrzeć, co się dzieje dookoła mnie, gdy idę ulicą, a nie tylko brnąć głową naprzód. Można zauważyć sporo fajnych detali, które sprawiają przyjemność. Może warto wysiąść czasem przystanek czy dwa wcześniej i zrobić sobie spacer, nawet w centrum miasta. Odpuścić czasem i pozwolić sobie na bycie turystą, choćby to miał być tylko kwadrans.
Miś z okienka - tylko dla tych, co się rozglądają / fot. Gosia Tchorzewska Miś z okienka - tylko dla tych, co się rozglądają / fot. Gosia Tchorzewska
Miś z okienka - tylko dla tych, co się rozglądają / fot. Gosia Tchorzewska
Macie swoje sprawdzone sposoby na przeprogramowanie głowy tak, by celebrować mikro urlopy? Udaje się wam ta trudna sztuka, by w wolny dzień po prostu NIC nie robić?