I chwała, i sława, i wiążę sobie krawat... dorosłość to jednak coś innego. fot. pexels.com I chwała, i sława, i wiążę sobie krawat... dorosłość to jednak coś innego. fot. pexels.com
I chwała, i sława, i wiążę sobie krawat... dorosłość to jednak coś innego. (fot. Pexels.com CC0)
W ostatnich dwóch dekadach pozycja dowodu osobistego mocno się zdewaluowała. Dziś każdy szczyl może mieć taki plastik - nawet gimnazjalista albo kilkumiesięczne niemowlę, ale - dla mnie i dla nieco starszych pokoleń, które pamiętają dowody osobiste w formie książeczek - jest jakaś magia w tym dokumencie. To nie tylko zbiór danych, po których kanar może cię wyszperać w systemie i wysłać ci mandat za jazdę bez biletu.
Pamiętam, gdy wszyscy czekaliśmy podekscytowani na dzień osiemnastych urodzin, by móc wreszcie wystartować do urzędu. Och, jacy byliśmy ważni z tymi wszystkimi formularzami, aktami urodzenia. Ach, ach, przepraszam, bo ja tutaj już właśnie jestem dorosły i zaraz dostanę na to dowód. Problem polegał oczywiście na tym, że owszem, gdzieś nasze oczekiwania związane z otrzymaniem dowodu były niesamowicie podkręcane, sam rytuał odbioru w urzędzie zaś był mało imponujący i uroczysty. Właściwie trudno było poczuć różnicę "przed" (odebraniem dowodu osobistego) i "po" (odebraniu tegoż).
Nagle człowiek zdał sobie sprawę, że to po prostu rzecz, o której trzeba pamiętać , nie zgubić, nie dać się okraść. Ekscytacja z legalnego zakupu alkoholu na dowód szybko wszystkim mijała. Zaciekawienie związane z samodzielnym otwieraniem własnego rachunku bankowego zabijane było formalnościami. Ech. I to ma być dorosłość?
Ahaaaaa, więc o to chodzi z dorosłością... pexels.com Ahaaaaa, więc o to chodzi z dorosłością... pexels.com
Ahaaaaa, więc o to chodzi z dorosłością... (fot. Pexels.com CC0)
Przychodzi - czasem, nie zawsze - taka chwila, gdy wyprowadzasz się z domu i nagle musisz zacząć ogarniać wszystkie sprawy, które ktoś robił za ciebie. Sama idziesz do pracy, płacisz rachunki za media, opłacasz czynsz, czesne i inne bajery. Jedziesz sama na pierwszą wizytę w warsztacie samochodowym. Cholera. Wow. Prawie ekstra. Przez pierwszy miesiąc możesz faktycznie z dumą myśleć o sobie: "ach, jestem taaaaaaaaaaaaaaaaaaaka dorosła, robię to wszystko sama" .
Jakieś 200 miesięcy później wiesz już, że dorośle możesz się poczuć, jak uda ci się wreszcie spłacić ten cholerny kredyt hipoteczny . A nie, przepraszam, wtedy czujesz się staro i masz wrażenie, ze życie ci umknęło w czasie, gdy wypruwałaś flaki na kolejną ratę.
Skoro już o kredytach mowa. Poczucie, że jesteś dorosła może pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie - na przykład, gdy z otwartą przyłbicą bierzesz na klatę efekty swoich działań i podejmowanych decyzji. Niezależnie, czy jest to sukces, czy porażka - bierzesz i idziesz dalej. Nie ukrywasz się, nie przerzucasz odpowiedzialności na innych, nie udajesz, że tak, ale nie, bo tak, a nie, jednak nie, przepraszam, mnie tu nie ma, wyjechałam, to moja automatyczna sekretarka. Znając już wszystkie ukryte koszty każdej decyzji, zwłaszcza takiej nieodwracalnej i determinującej całą twoją przyszłość, masz obawy. Podświadomie już wiesz, że ten strach przed lataniem i podbojem kosmosu to właśnie dorosłość.
Nie jest to jakiś taki etap, który trzeba przejść, by być dorosłym. Co więcej, nie brak przykładów kobiet i mężczyzn, którzy nawet po "dorobieniu się potomka" nieszczególnie dorośli. Powiem wam jedno. Po urodzeniu pierwszego dziecka pomyślałam sobie: "cholera, to nie matura, ani nie dowód osobisty, to ten moment, tu i teraz sprawił, że poczułam się dorosła" . A potem, po kilku latach przyszło na świat drugie dziecko i wtedy w mojej głowie pojawiła się nowa myśl: "wszystko, co działo się do tej pory to dziecinada, dopiero teraz zdaję prawdziwy egzamin dojrzałości i mogę myśleć o sobie, że hej, jestem dorosła, bo odpowiadam już nie tylko za siebie, a i za tego małego człowieka".
Skończyło się śmieszkowanie, teraz jestem za Ciebie odpowiedzialna, mały człowieczku. fot. pexels.com Skończyło się śmieszkowanie, teraz jestem za Ciebie odpowiedzialna, mały człowieczku. fot. pexels.com
Skończyło się śmieszkowanie, teraz jestem za Ciebie odpowiedzialna, mały człowieczku (fot. Pexels.com CC0)
To jest taki definitywny gwóźdź do trumny twojego dzieciństwa, cichy zabójca niewinności. Kiedy umiera obydwoje twoich rodziców - zwłaszcza, gdy byli mniejszym lub większym wsparciem na różnych życiowych wirażach - okazuje się, że to koniec. Już nie jesteś dzieckiem. Już nie ma tych najbliższych, którzy zawsze ci uratują dupę, czasem wkurzą, czasem dadzą cenną radę (którą najpewniej zrozumiesz i docenisz dopiero kilka lat po fakcie). Nie ma już: "Mamo, Tato, ratunku!" wypowiadanego w takiej lub innej formie do słuchawki telefonu albo podczas rodzinnego obiadu. Koniec, finito, spódnica, pod którą można było się schronić już nie istnieje. Została wam metafizyka. Teraz jesteś ostatecznie i niepodważalnie dorosła .