Początkowo chciałam napisać tekst o tym, że trzeba walczyć do końca, najlepiej zawsze. Przecież to takie budujące i heroiczne. Potem poszłam jednak po rozum do głowy i stwierdziłam, że byłoby to szczytem hipokryzji, ponieważ nie zawsze walczę do końca. Czasem warto odpuścić i paradoksalnie to odpuszczenie może dać większą satysfakcję. W końcu życie to nie konkurs.
Radość jest najważniejsza (fot. Pexels.com CC0)
No, bo jak tu się nie poddać, gdy postanowiłaś sobie, że do października nic już nie kupisz, żadnych absolutnie ciuchów , ponieważ masz w co się ubrać. A tymczasem z wystawy lub strony internetowej piękna sukienka woła zalotnie: "Przymierz mnie" . Zamykasz oczy, sprawdzasz stan konta i mówisz: "Nie, nie i jeszcze raz nie. Mam tyle innych ważniejszych wydatków" . A potem wizualizujesz siebie w tej idealnej kreacji na randce, na spacerze, gdziekolwiek. Jesteś w niej kobietą sukcesu, kobietą zalotną i seksowną. Przecież ta sukienka mówi do ciebie "mamo". Walczysz ze sobą i zastanawiasz się dlaczego dałaś sobie takie beznadziejne embargo na zakup pięknych ubrań. Przecież to całkiem irracjonalne. A co z wyprzedażami? No trudno, najwyżej do końca miesiąca będziesz jeść zacierkową. Czujesz się trochę jak ćpunka, ale wyrzuty sumienia masz tylko do pierwszego spaceru w nowej sukience.
Albo taka sytuacja: jesteś znów na jakiejś diecie. Bo wiosna pędzi jak szalona, a za nią lato i bikini terror. Nie dość, że wcinasz te wszystkie zdrowe i niesmaczne jarzyny, które mają spalić sadło na zadku, to jeszcze zapisałaś się na ćwiczenia. Podskakując jak szalona na stepie, jednocześnie wymachując ciężarkami słuchasz, jak instruktorka krzyczy na dziewczyny. Zdajesz sobie sprawę, że płacisz za zajęcia, na których jakaś baba drze się na ludzi, że za nisko podnoszą nogi. Po ruchowym ataku na brzuch, uda i pośladki chodzisz trochę jak robot. To nic po trzech dniach zakwasy miną, a smukłość nóg pozostanie. Ból zapijasz koktajlami z jarmużu i selera. Niestety to nie pomaga. Wiesz, co najlepiej pomogłoby na kwas mlekowy zalegający w mięśniach: zimny browarek. Jesteś jednak bardzo dzielna. Powstrzymujesz się. Po 20. omijasz lodówkę szerokim łukiem, od czasu do czasu robiąc wymachy kończyn. Orientujesz się, że trzecią noc z rzędu śni ci się schabowy. Łamiesz się na spotkaniu ze znajomymi, gdy czujesz zapach grillowanej kiełbasy. Do kitu z taką dietą, na której człowiek wciąż ślini się na myśl o normalnym jedzeniu.
Jeśli dieta, to tylko pyszna Jeśli dieta, to tylko pyszna /fot. Pexels CCo Karolina Grabowska
Jeśli dieta, to tylko pyszna /fot. Pexels CC0 Karolina Grabowska
W pracy też się nie poddajesz. Chcąc być prymusem i myśląc o awansie, zostajesz po godzinach. Pracujesz w weekendy, nie chodzisz na urlopy i zwolnienia lekarskie. Tymczasem podwyżki jak nie ma, tak nie było. Po trzech latach, gdy z przyjaciół pozostał ci jedynie wątły kwiatek na biurku, mówisz sobie dość. Rzucasz wszystko i wyjeżdżasz w Bieszczady.
Och, zapomniałabym o miłości. Trzydziestka na karku. Owszem, minęła już kilka lat temu. A ty wciąż jesteś singielką, o czym stale przypomina ci zatroskana rodzina. Przy okazji świąt i urodzin słyszysz życzenia w stylu: "Obyś spotkała tego jedynego". Ta krępująca sytuacja sprawia, że zaczynasz unikać świątecznych spotkań. To nie jest tak, że nie próbujesz. Jednak z każdym z facetów, z którym się czasem spotykasz coś jest nie tak. Albo okazuje się, że zapomniał powiedzieć ci o żonie i dziecku, albo robi jakieś dziwne interesy, ma braki w uzębieniu, albo po prostu nie ma między wami żadnej chemii. W końcu stwierdzasz, że jesteś już za stara na jakikolwiek związek, że masz za wysokie oczekiwania i jesteś zbyt wygodna, żeby zamieszkać z jakimś samcem, który będzie ci znaczył terytorium łazienki brudnymi skarpetkami. Z samą sobą jest ci dobrze, spokojnie i nie będziesz walczyć o żaden związek.
Kiedy zatem się nie poddawać? Z pewnością w chorobie. Ale innych - równie istotnych sytuacji - nie jest w gruncie rzeczy tak wiele, jak zdarza się nam sądzić.
Magda Acer