Dramat na SOR-ze
Scenka rodzajowa, akt I:
Dwie urocze starsze panie idą pod rękę, podpierając się wzajemnie. Słońce dziarsko świeci, to chyba ostatnia taka niedziela przed ponurą jesienią. W Powsinku jesień już zaznacza swą obecność kolorem liści. Staruszki spacerują już dwie godziny. Mimo poważnego już wieku (w sumie mają ponad 160 lat) są bardzo dziarskie, lubią długie spacery. I nagle na horyzoncie pojawia się ON. Rozpędzony rowerzysta. Jedzie szybko, może myśli, że się zmieści na ścieżce obok pań. Może nie myśli. Raczej to drugie. Uderza w nie z impetem. Obie upadają. On spada z roweru, taka była siła uderzenia. Jedna z pań zalewa się krwią, bo ma rozbity nos i potwornie pokiereszowaną twarz. Rowerzysta widzi to wszystko, wstaje, podnosi rower, rzuca "przepraszam" (kulturalny, znaczy się) i znika. Chwilę później życzliwi ludzie przechodzący obok wzywają karetkę. Kwadrans później już wiem, co się stało. Jadę do szpitala, bo moja babcia wraz ze swoją przyjaciółką zaraz trafią na tamtejszy SOR.
To dopiero początek przygody. Okazuje się, że zderzenie z rowerzystą to nic. Zderzenie ze szpitalną rzeczywistością jest dużo bardziej bolesne. Wiem, wiem. Już nieraz wiadro pomyj internet wylewał na złych lekarzy. Ja nie o tym, że przepełnione sale, że kolejki. Ja tak tylko o życzliwości dla starszych osób. Bo strasznie przygnębiające było dla mnie patrzenie na moją babcię, malutką jak rodzynka, usadzoną na wózku, przestawianą z kąta w kąt, bo przecież trzeba poczekać. Wiem, trzeba, nie ma problemu, ale jak już się doczekamy, to może niekoniecznie będzie tak, że zjawi się znikąd personel medyczny i nie mówiąc słowa chwyci za uchwyty wózka i porwie w siną dal babcię, która właśnie była w połowie zdania, pogrążona w rozmowie ze mną. Ja biegnę za nimi, bo przecież chcę wiedzieć, gdzie babcia się teraz znajdzie - nauczona doświadczeniem poszukiwania jej parę minut wcześniej po całym oddziale (siedziała sobie na wózku, wciśnięta w jakiś kąt, tak za winklem, twarzą do ściany, bo tak ją ktoś tam przywiózł i zostawił).
Scenka rodzajowa, akt II:
Babcia wjeżdża na prześwietlenie. Niemy i super szybki personel przestawia ją jak mebel, nikt się nie zająknie - co, gdzie, dlaczego. Babcia na szczęście (!) jest w takim szoku po wydarzeniach ostatniej godziny, że chyba nie zastanawia się nad tymi nieprawidłowościami. Ja się zastanawiam. Ale się nie odzywam, bo skoro lepiej nie zwracać uwagi kelnerowi, by nie napluł ci w żarcie, to chyba wolę nie zwracać uwagi ludziom, którzy mają zdrowie mojej babci w swoich rękach...
Miejsce dramatu w dwóch aktach z bonusem Miejsce dramatu w dwóch aktach z bonusem
Miejsce dramatu w dwóch aktach z bonusem
Siedzimy sobie chwilę później czekając na wyniki. Babcia mówi, że zaczyna ją coś dziwnie boleć w żebrach. I nos jakoś bardziej daje się we znaki. Spuchnięty koszmarnie. Pytam (retorycznie, bo przecież przed chwilą babcia była na porządnych oględzinach w gabinecie lekarskim, więc nie wątpię, że została należycie zbadana i przepytana) co pan doktor na ten jej nos i żebra powiedział. Nic. Bo nie mówiła, że ją boli nos, bo w tym wszystkim - zapomniała o tym powiedzieć (tu babcia z nerwów już trochę płacze). A żebro zaczęło dziwnie boleć przed chwilą. Oczywiście - rozumiem irytację lekarza, do którego zaglądamy chwilę potem, by poprosić o ponowne oględziny. Przecież babcia powinna powiedzieć od razu - co, gdzie, z jakim natężeniem boli. No pewnie. Gdyby odjąć jej 20 lat i szok, w którym wciąż jest, pewnie by się bardzo precyzyjnie dookreśliła. Ale to chyba w gestii badającego powinno być zauważenie, że twarz po jednej stronie jest sina, a nos wygląda na poturbowany?
Didaskalia:
Gdy siedzę z babcią pod zabiegowym i rozmawiamy w oczekiwaniu na wezwanie do gabinetu - przechodzący korytarzem lekarz rzuca w naszą stronę agresywne: ciszej tu! Asystentka lekarza jest poirytowana, gdy próbuję o coś zapytać. Pewnie to jej trzecia niedziela z rzędu na dyżurze, wolałaby się wybrać na spacer z dziećmi. Oby nie do Powsina, bo tam grasują źli rowerzyści.
Bonus na koniec:
Przyjaciółka mojej babci ma złamaną rękę. Gips, który jej założono uniemożliwia jej zginanie palców. Nie, nie dlatego, że dłoń ma również uszkodzoną, ale dlatego, że panu się tak trochę za dużo wzięło i za daleko z tym gipsem wjechał, aż za knykcie. Na szczęście był z nami (prywatnie, rodzinnie zaangażowany) lekarz, który nie bał się chwycić jeszcze nie zesztywniałego całkiem gipsu i trochę go poodginać, by można było zachować chwytność dłoni. Ta się przyda, gdyż - tu wiśnia na torcie - starsza pani następnego dnia musi przyjechać do szpitala, by się zapisać na oględziny za 7 dni. Gdy spytałam, DLACZEGO nie może się zapisać dzisiaj, skoro tu właśnie jest, powiedziała z rezygnacją: bo nie ma zapisów w niedzielę. Kurczę, trzeba się było połamać w poniedziałek, jej błąd.
-
Cleo bez makijażu i doczepianych włosów. Jak wygląda? Fani: Zdecydowanie ładniejsza
-
"Dawid Podsiadło powiedział, że stanie w kolejce po mój autograf". O pani Monice mówi cała Warszawa
-
Czego pragnie ośmiolatek w Dniu Dziecka? "Mamo, popatrz na mnie" SPONSOR: TOYOTA
-
Małgorzata Rozenek w najmodniejszych butach sezonu. Kiedyś obciach, dziś hit!
-
Ekologiczny oprysk na cebulę? Zrobisz go na dwa sposoby
- Co jeść, żeby szybciej schudnąć? Wystarczy "20 gramów" składnika
- Na weselu wydarzył się wypadek, jednak pan młody uratował sytuację. "Niesamowity mężczyzna"
- 3 znaki zodiaku, które mają szansę na miłość. To nie tylko letni romans
- Chris cierpiała na zaburzenia osobowości. W jej ciele były 22 kobiety
- Nawilżona i gładka cera za 10 zł? Pomoże owocowa maseczka na twarz