"Wiesz co, naprawdę, musisz go zostawić. On jest beznadziejny. Nie zarabia, dziećmi się nie zajmuje, nie gotuje. Po co ci on?". "Kochana, wiem, czego ci potrzeba. Porządnego bzykanka. Weź się umów z jakimś kolesiem przez sympatia.pl, nie rozmawiajcie za dużo, jeden bzyk, drugi, od razu poczujesz się lepiej". "Po prostu nie odbieraj od niej telefonów. Po co masz z nią gadać? Skoro ona cię męczy, nie słucha, nie interesuje się tobą - to jaka z niej przyjaciółka?". "Przestań jeść gluten. Mówię ci. Gluten jest za wszystko odpowiedzialny. I jeszcze nabiał, białe zło. Tylko zaflegmia. Odstaw też cukier, cukier karmi grzyby. Ja nie jem glutenu, nabiału i cukru i zobacz, nie choruję. Wspaniale się czuję, jak nigdy". "Rzuć tę robotę, ona cię ogłupia. Bądź ponadto, skup się na sobie, zacznij się rozwijać, dziewczyno!". "Ile zamierzasz z tymi dziećmi w domu siedzieć? Aż ci się kaszka zamiast mózgu zrobi? Zgłupiejesz, wypadniesz z rynku, będziesz żałować". "Już wracasz do pracy? Zostawisz takie maleństwo? Do żłobka? Żłobek to zło. Czy ty wiesz, że ta chwila nigdy się nie powtórzy? Ono już nigdy nie będzie małe, tracisz te chwile bezpowrotnie. Czy ty chcesz, żeby ono "mama" powiedziało do opiekunki?".
Jak często dajesz rady? Jak często mówisz komuś, co powinien zrobić? Co musi zrobić. Masz gotowe rozwiązanie każdego problemu, najczęściej bardzo dla tego kogoś radykalne. Najczęściej bez słuchania tego, co ten ktoś ma do powiedzenia. Bez przerzucania na niego gotowych, swoich klisz, być może pasujących do twojego życia, ale niekoniecznie do kogoś innego.
Uwielbiamy się mądrzyć. Dawać jedynie słuszne, dobre rady. Najlepsze, bo nasze, a my, jak wiadomo, jesteśmy najbardziej doświadczeni, najrozsądniejsi, wszystko przeżyliśmy, a jak nie, to przynajmniej przeczytaliśmy w książkach. Sama się na tym łapię, że lubię tak komuś przykadzić. Mam kompletnego świra na punkcie zdrowego odżywiania i ćwiczeń. I zawsze, kiedy ktoś źle się czuje, albo mówi mi, że jest chory, mam ochotę zapytać: "A co ostatnio jadłaś? A kiedy ćwiczyłaś? Kiedy zrobiłaś dla siebie coś więcej, niż tylko pójście do sklepu i kupienie nowej pary butów? Kiedy ostatnio odpoczywałaś, ale tak naprawdę?".
Kto wie lepiej? Kto wie lepiej?
Kto wie lepiej?
Jednej koleżance tak długo obrzydzałam pewien słodki, gazowany napój, aż przestała go pić. Teraz próbuję jej obrzydzić inne niezdrowe przekąski, jedzenie w obrzydliwych sieciówkach, ale... Czy mam do tego prawo? Dlaczego wtrącam się w jej sprawy, w jej życie? Albo dlaczego wmawiam innej koleżance, że musi zadbać o partnerski związek, bo tylko wtedy będzie naprawdę szczęśliwa? Może jej pojęcie szczęścia wygląda zupełnie inaczej? Może jej jest dobrze, kiedy sama ogarnia domową rzeczywistość, bo wszystko jest tak, jak ona chce? Dlaczego uważam, że każda kobieta powinna być feministką, bo inaczej... co, no właśnie co?
Dlaczego feministki uważają, że kobiety, które siedzą w domu są nieszczęśliwe, tylko o tym nie wiedzą? A ci, którzy mieszkają w domu pod miastem radzą wszystkim, żeby wyprowadzili się na wieś, bo tylko tam można naprawdę odpocząć? Dlaczego moja mama uważa, że powinnam rzucić teatr i zająć się domem i dziećmi? Dlaczego krzywimy się na tych, którzy jadą na drugi koniec świata z małym dzieckiem, bo wydaje nam się, że to dziecko się męczy? Dlaczego samotnym radzimy, żeby koniecznie sobie kogoś znaleźli, bezdzietnym, żeby urodzili dzieci, a tym, którzy pokłócili się z partnerem, żeby się zastanowili nad tym, czy ten związek ma sens?
Nie wiem. Może wydaje nam się, że właśnie tak wygląda rozmowa. Że rozmówca właśnie tego od nas oczekuje. Że chce, żebyśmy poukładali mu życie. Najczęściej jednak jest zupełnie odwrotnie. Najlepiej rozmawia się z tymi, którzy nie oceniają. Nie radzą. Po prostu słuchają. Banał, a jaki trudny do wprowadzenia w życie.