Paryżanki - za kogo one się mają?

Czy "paryżanka" - kobieta-ideał to wymyślony twór? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że one wszystkie takie są - szczupłe, zadbane, uśmiechnięte, eleganckie, a do tego wszystko im wychodzi zupełnie niechcący - pisze Czytelniczka.

Jakoś nie chce mi się wierzyć, że one wszystkie są takie - szczupłe, zadbane, eleganckie. Nie sprawdzałam żadnych statystyk, ale mogę się założyć, że spora część to grube, źle ubrane i zakompleksione babska.

Przeczytałam ostatnio u Was wywiad z tymi uroczymi dziewczętami z Paryża . Sympatyczne. Ale dlaczego, do cholery, im się wydaje, że są takie fajne? Nigdy nie byłam w Paryżu, ale mój kolega bywa tam często i ma o Francuzach jak najgorsze zdanie. Mawia nawet, że Francja byłaby fajna gdyby nie Francuzi, mimo że facet nie jest ani trochę narodowcem czy innym ksenofobem i raczej unika wiary w stereotypy. Cóż, być może (a nawet nie tylko być może, ale zapewne jest to wręcz prawdopodobne) gość się myli, być może miał pecha, spotkało go kilka nieprzyjemności, przypadkiem, i przez to uprzedził się do całej nacji. Tak czy owak - jakoś nie chce mi się wierzyć, że one wszystkie są takie - szczupłe, niedbałe lecz zadbane, uśmiechnięte choć tajemnicze, eleganckie choć codzienne, umalowane brakiem makijażu, a do tego wszystko im wychodzi zupełnie niechcący. Guzik. Nie sprawdzałam nigdy żadnych statystyk, ale mogę się założyć, że spora część to grube, źle ubrane i zakompleksione babska. Jak wszędzie. Zwłaszcza, jeśli rzeczywiście tyle pracują. Inna sprawa, że podobno do dziś jest tam moda na sztuczne karmienie niemowląt. Phi!

Dlaczego więc te miłe dziewczęta zawarły w tytule swojej książki radę, byśmy były jak one? Po staropolsku chce się powiedzieć: "Takiego wała"!

Nikomu nie musimy nic udowadniać, ani obalać żadnych cholernych mitów, wmawiając sobie, że cały świat chce być taki jak my.

Od razu nachodzi mnie pomysł, by, w ramach odpowiedzi na ten poradnik, napisać NASZ poradnik pt. "Paryżanki muszą być sobą, warszawianki mogą być kimkolwiek zechcą". I masa zabawnych anegdot - o pracy w korporacji, o tym jak mistrzowsko udajemy na spotkaniu superprofesjonalne, podczas gdy nie ogarniamy burdelu na własnym biurku i mamy akurat potwornego kaca. Nie przesiane przez cenzurę opowieści o biurowym życiu, plotach, obgadywaniu klientów-idiotów (do których uśmiechamy się minutę wcześniej), koleżanek i szefów, o ciuchach - i o tym jak fantastycznie wyglądamy w pracy, a jak potem wbijamy się w zatłuszczony dres i z papierosem w zębach wychodzimy z psem, albo siedzimy z piwem na kanapie. Albo o tym jak rzucamy pracę, by zostać freelancerem lub założyć własną firmę. I jak nam to wychodzi, ale na sweter z kaszmiru nie tylko nas nie stać, ale nawet nigdy takiego nie widziałyśmy. Mamy swetry z H&M albo bazarku na osiedlu. Wcale ładne. To tylko ubrania i my o tym, na szczęście, wiemy. Mamy herbatę ekspresową z cytryną, psy ze schroniska, mamę do pomocy przy dzieciach, polskie święta, bigos, o jakim się paryżankom nie śniło, talent do klejenia całych domów z tektury, śmieci, meblościanek z PRL-u i patchworkowych narzut od zdolnej koleżanki. Mamy głowę do interesów. I pięknie przeklinamy, gdy po raz kolejny nie odpala nam dwudziestoletni samochód. I możemy być prawdziwe: urocze, brzydkie, smutne, piekielnie zabawne, zapyziałe, zmęczone, schorowane i złe. I dobre, gdy trzeba zebrać się w kupę i pomóc dziewczynie, której facet-skurczysyn odszedł w siną dal, a że pracuje na czarno, o alimentach może bidula zapomnieć. I nikomu nie musimy nic udowadniać, ani obalać żadnych cholernych mitów, wmawiając sobie, że cały świat chce być taki jak my.

Jeśli ktoś ma ochotę przyłączyć się do napisania książki-odpowiedzi o nas, warszawiankach (i o tym, dlaczego tak dobrze jest być nami, bo być nami wcale nie oznacza być lepszymi od innych!), proszę o maila.

Anka "Jaskrawa"

Więcej o: