Jak pić wódkę najbardziej niezdrowo?
Po prostu nie należy łączyć jedzenia i picia. Jeśli coś jem, to nie piję nawet pół kieliszka. A gdy piję, to nie zjadam nawet okruszka. Nauczył mnie tego Janusz Minkiewicz. Miałam dwadzieścia lat, gdy go poznałam, i od tamtego czasu nigdy nie miałam kaca.
W Warszawie Minkiewicz zwany "Minio". Miał swój stolik w SPATiF-ie, gdzie wpadał po południu na obiad. Nie pił wtedy nawet kropli alkoholu. A wieczorem, koło dziewiątej, przychodził się napić. I pił potworne ilości czystej wódki. Kelner przynosił mu na talerzyku skórkę chleba. On od czasu do czasu ten chleb wąchał, i pił dalej. Czasem przez całą noc.
Nigdy w życiu nie wypiłam tyle wódki, co wtedy. Chyba tylko siłą woli trzymałam się pionowo, bo by mi było wstyd, gdybym spadła z krzesła. Potem się zastanawiałam, jak to w ogóle było możliwe, bo on pił straszne ilości alkoholu. A ja wtedy chciałam mu zaimponować, więc piłam równo z nim. Potem odwiózł mnie taksówką do domu.
W ogóle tego nie pamiętam, ale podobno pożegnałam się z nim grzecznie, a jak tylko taksówka odjechała, to wczołgałam się do domu na czworakach i w sukience padłam na łóżko. Następnego dnia było wspaniale! Obudziłam się bez kaca, z poczuciem lekkości. A gdy Minkiewicz zadzwonił, żeby sprawdzić, czy żyję, był mocno zdziwiony, że tak dobrze się trzymam. Przeszłam ten egzamin i potem wielokrotnie byłam jego ulubionym kompanem.
Jak nie prowadzić się zdrowo i pracowicie
Już tak mam, że jak widzę coś zdrowego, to mnie od razu odrzuca. Nie znoszę ekologicznego jedzenia. Jak jestem głodna o drugiej nad ranem, to sobie zrobię parówki. Palę papierosy. Śpię na siedząco w fotelu. Nie wyjeżdżam na wakacje. Nie znoszę wsi ani pieszych wędrówek.
Zawsze wolałam takich ludzi, co to właściwie przychodzi im wszystko łatwo, nie wiadomo skąd. Kiedyś ktoś mnie spytał, czy bardziej cenię ludzi mniej zdolnych, ale takich pracowitych, co to do wszystkiego doszli swoją ciężką pracą, czy po prostu zdolnych leni? Chyba jasne, że wolę leniwych niż pracusiów.
Przez sport do kalectwa
Od dziecka nie znosiłam nawet chodzić. Uważam, że kobieta ma nogi nie do chodzenia, tylko żeby były ładne i się podobały. Ja najchętniej w ogóle bym tylko siedziała i była wożona. Może być taki samochód najnowszej generacji, co to go nie trzeba w ogóle prowadzić, czyli ja sobie mogę siedzieć i czytać, co chcę, a auto niech mnie wiezie. Brzydzą mnie wszelkie ćwiczenia fizyczne.
Jeśliby choć raz spróbował się przebiec po Warszawie, to wymyśliłby hasło "Przez sport do kalectwa". Co chwilę słyszymy o kimś, kto sobie tak zdrowo biegał, a potem padł i umarł w wieku trzydziestu lat, bo sobie nie robił badań i myślał, że od tego biegania to jest zdrowy jak ryba.
Natomiast, żeby ktoś siedział w fotelu i sobie coś złamał, to nie słyszałam. Siedząc w fotelu, można najwyżej zasnąć. A niechbym nawet i tak umarła, w fotelu na siedząco, to chyba bym tak wolała, niż sobie coś złamać i nie móc się ruszać
Jeśli dieta, to najlepsza parówkowa
Jest taki marny dowcip:
- Jestem na diecie dwa tygodnie.
- Tak? I ile straciłaś?
- Czternaście dni.
Raz w życiu byłam na diecie. Właśnie przez dwa tygodnie. A to wszystko przez to, że chciałam być taka jak Gina Lollobrigida. Ona miała naprawdę świetną figurę, a szczególnie mi się podobało jej wcięcie w talii. Nigdy jeść nie lubiłam, więc pójście na dietę nie było aż takim wielkim wyrzeczeniem. Przez dwa tygodnie tylko piłam wodę i jadłam marchewkę. Nawet trochę schudłam, ale do Lollobrigidy nie zrobiłam się podobna ani trochę, co mnie raz na całe życie zniechęciło do wszelkich diet.
Od lat jem właściwie wciąż to samo - parówki. Bez żadnych dodatków, bo te wszystkie ketchupy i musztardy to mnie tylko brzydzą. Także bez chleba, bo nie lubię. Robię się głodna tak jakoś około drugiej nad ranem. Wtedy wyciągam z zamrażalnika parówki, rozmrażam je, gotuję, a potem zjadam i idę spać.
Jak przez papierosy nie przyjąć oferty pracy?
Palenie jest dla mnie ważne. Kilka propozycji pracy odrzuciłam właśnie dlatego, że nie dałoby się tego pogodzić z moim ulubionym nałogiem. Spotkałam się parę lat temu z Małgorzatą Domagalik, która bardzo mnie namawiała, żebym pisała do magazynu "Pani", a którego nie ukrywam - nie czytałam, bo ja takich babskich rzeczy nie lubię.
Chciała, żebym coś do jej pisma robiła, ale nie było to nic konkretnego. Najpierw zaproponowała coś w rodzaju recenzji. Coś o filmach, o teatrze. Ja jej wtedy szczerze powiedziałam, że ze względu na swój nałóg nie jestem kinomanką. Bardziej już bym do teatru chodziła, tym bardziej że pracując wtedy z wieloma aktorami, mając takie znajomości, byłam zapraszana na właściwie wszystkie najlepsze premiery. Ale odkąd teraz w teatrze nawet w przerwie nie można zapalić we foyer, to przestałam tam chodzić. Dla mnie większą przyjemnością jest palenie papierosa w domu niż bycie w teatrze na premierze. Z pisania recenzji nic więc nie wyszło.
Teraz często jeżdżę na spotkania autorskie i wszędzie, gdzie można, latam samolotem. Bo to najszybszy sposób podróżowania i najkrótsza przerwa pomiędzy jednym papierosem a drugim. Bo odkąd w pociągach wprowadzono zakaz palenia, każda podróż to dla mnie męka. Na spotkaniach zawsze proszę o przerwy na papierosa, a czasem, jak ludzie już o mnie coś wiedzą, to pozwalają mi zapalić. Jak przyjeżdżam, to na sali czekają już na mnie fotel i popielniczka.
Jak serdecznie nie znosić starości
Gdy mówię wprost o tym, że już jestem stara, to ludzie nie wiedzą, jak mają zareagować. Ja nie widzę powodu, żebym miała to ukrywać, udawać dzidzię-piernik. Przecież mam siedemdziesiąt sześć lat i to po mnie widać. Kiedy to mówię, to - nawet jak się ktoś ze mną zgadza - najczęściej słyszę, że najważniejsze jest to, jak kto się czuje, że należy być młodym duchem, że bywają ludzie, którzy są wiecznie młodzi A ja na to mówię: "Gówno prawda!".
A jeśli mówimy o starości, to sprawa jest oczywiście względna. Kiedyś, jeśli kobieta miała trzydzieści lat, to już była starość - i szykowała się, by pójść do piachu. A teraz to dopiero w tym wieku zastanawia się, co zrobić ze swoim życiem. Jeśli chodzi o starość, to wiek kobiet i mężczyzn się zbliżył.
Mniej więcej około siedemdziesiątego piątego roku życia przeciętnie zdrowy człowiek, w dobrej formie, zaczyna się gwałtownie starzeć. Organizm jest już po prostu zużyty. Ja to już mocno czuję i dlatego wcale nie marzę o tym, żeby długo żyć. Ale nie mówię tego na głos, bo mój mąż, gdy to słyszy, bardzo się denerwuje. Podejrzewam, że Karolak chciałby żyć wiecznie. Ja nie mam takich ambicji...
Jak spędzić urlop w Kazimierzu i nic nie zobaczyć
Zacznijmy od tego, że ja prawie nigdzie nie ruszam się z Warszawy. A o żadnych wczasach, leżeniu na plaży czy wędrówkach po górach to w ogóle nie ma mowy. Jeżeli już naprawdę muszę wyjechać, to musi być blisko i na krótko. Najlepiej do Kazimierza nad Wisłą.
W Kazimierzu, w Domu Prasy, jest naprawdę fajne towarzystwo i ten urlop da się całkiem ciekawie spędzić. Marek Piwowski - mój kolega ze studiów - wpadał tam zawsze z jakąś dobrą panienką.
Było z kim pogadać i się napić. Sam budynek stał nieco na uboczu, za miastem, na wzgórzu. Na miejscu był barek, bardzo dobrze zaopatrzony. Można tam było siedzieć przez cały dzień. A potem jeszcze brało się butelkę do pokoju. I tak siedzieliśmy z całym towarzystwem w barku, a wieczorami wędrowaliśmy od pokoju do pokoju. Przez cały tydzień!
Więc prawda jest taka, że choć byłam w Kazimierzu kilka razy, to w ogóle tego miasta nie znam. Choć bardzo mi się tam podoba.
Jak się zakochać w alkoholiku
Znielubiłam wódkę, kiedy poznałam Karolaka. Nie od razu zorientowałam się, że on jest alkoholikiem, bo przedtem bezpośrednio nie miałam z tym problemem do czynienia. Choć pracowałam wyłącznie z kolegami, wśród których było sporo alkoholików - Adam Kreczmar, Jonasz Kofta czy Jacek Janczarski, to byli ludzie na poziomie. Imponowali mi. Chodziliśmy razem do SPATiF-u. Sporo się piło. Ale wtedy wszyscy pili, więc to nie był jakiś ewenement.
Najpierw, naiwna, próbowałam męża sama uratować. Gdy miał kace giganty, to latałam mu po piwo. Gdy mówił, że już nigdy nie sięgnie po kieliszek, wierzyłam.
Ale żeby Karolak przestał pić, musiało się stać coś, co by nim wstrząsnęło. Wyprowadziłam się z domu. Musiałam się na to zdecydować, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to wkrótce złapię nóż i go zabiję. Ja nie jestem sentymentalna. Po prostu nie widziałam już żadnego innego sposobu. Jeszcze raz zobaczyłabym go nachlanego i wtedy bym go zadźgała. Nie zrobiłam tego - nie dlatego, że było mi go szkoda, tylko wiedziałam, że jeśli go zadźgam, to pójdę do więzienia. A tego bardzo nie chciałam.
I udało się. Karolak już dwadzieścia lat nie pije. Chociaż jeszcze przez parę lat nie wierzy- łam w to, że mu się udało, i byłam gotowa w razie czego odejść. Już nie zabić, ale po prostu odejść, skończyć to małżeństwo.
Jak stracić wiarę w Boga
Ja w ogóle nie wierzę w Boga. Zdałam sobie z tego sprawę, chyba jak miałam jakieś siedem czy osiem lat. Chodziłam wtedy przez dwa tygodnie intensywnie do kościoła, bo bardzo mi się spodobał taki chłopak, który służył do mszy. Miał pewno z osiem lat, tak jak i ja. Ale mimo moich wysiłków w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, więc się zniechęciłam. I tak się skończyła moja przygoda z Kościołem.
Jak się nie przyjaźnić z kobietami
Mnie nigdy do kobiet nie ciągnęło. I nie mam tu na myśli jakichś lesbijskich skłonności, tylko w ogóle. Nigdy żadnej przyjaciółki nie miałam, bo zawsze od kobiet mnie odrzucało. Nawet w szkole nie miałam żadnej koleżanki. Jeżeli już, to z chłopakami bardziej się kumplowałam. Baby zawsze mnie strasznie denerwowały. I zresztą do tej pory mnie denerwują. Jest bardzo mało kobiet, które lubię. W drugą stronę też to działa. Kobiety często mnie nie znoszą.
Większość kobiet - niestety - nawet jeśli na początku się pilnuje, to potem tak czy inaczej zejdzie na temat swojego dziecka: jakie to ono genialne, jak się wspaniale mu pieluchy zmienia albo jakie akurat to dziecko ma kłopoty. Nawet jeśli jakoś trzymają się w ryzach jako matki, to puszczają im hamulce, gdy rodzą się wnuki. I zaraz korzystają z każdej okazji, żeby wyciągnąć zdjęcie wnusia srającego na nocniczku albo łażącego gdzieś w pieluszce czy na golaska A mnie to w ogóle nie interesuje. Po prostu zero! Uważam, że dziecko ma swoich rodziców i to ich musi oczywiście interesować, ale absorbować kłopotami swojego dziecka innych dorosłych ludzi to jest wręcz w złym tonie.
Jak przeżyć 12 kaw dziennie?
Kawę zawsze lubiłam. Nie powiem, że od dziecka, ani że wyssałam ją z mlekiem matki, bo mama nie piła kawy, więc nie mogłam jej wyssać z piersi, ale faktem jest, że wcześnie zaczęłam pić kawę i bardzo ją polubiłam.
Zresztą nie mam wyjścia. Coś przecież muszę pić. Słodkich soków nie cierpię, a za wodą, która jest z pewnością bardzo zdrowa, nie przepadam. Kiedyś próbowałam wypić dwa litry w ciągu dnia, tak jak to zalecają lekarze. Udało mi się tylko litr i się poddałam. Za to mogę wypić 10-12 kaw. Zwłaszcza odkąd można już w Polsce kupić kawę rozpuszczalną.
Kawa nie jest mi potrzebna po to, żeby się jakoś ożywić, bo ja się budzę sama o szóstej rano bez budzika. Może dlatego, że w ogóle mało śpię, do czterech-pięciu godzin, nie dłużej.
Od kiedy jestem dorosła, też budzę się koło szóstej i na ogół, jeżeli mam coś do napisania, robię to rano, żeby odwalić jak najszybciej i żeby później już był spokój. No i spokojnie wypijam sobie pierwszych kilka kaw. A potem kolejne. Zawsze z mlekiem, bo tak mi smakuje.
Cytowane fragmenty pochodzą z książki "Dzień dobry, jestem z kobry" Marii Czubaszek, którą wydało Czerwone i Czarne. Ebook jest dostępny w Publio.pl. Fot. Materiały prasowe.