Biurowe katastrofy - gdy w pracy coś pójdzie nie tak

Tam gdzie pojawia się człowiek, tam pojawia się możliwość błędu. Im więcej ludzi i przyznanej im swobody, tym wyższe prawdopodobieństwo pomyłek. Jedne są zabawne, inne kończą się wypowiedzeniem, każda powinna nas czegoś nauczyć.

katastrofakatastrofa Co by tu jeszcze spsocić... /fot. Pexels.CCo Co by tu jeszcze spsocić... /fot. Pexels.CCo

Ludzie różnie reagują, gdy coś, mówiąc kolokwialnie, sknocą. Jest metoda udawania, że to nie ja, to już tak było . Wyobraź sobie, że chciałam skorzystać z niszczarki. Przychodzę do kantorka, a ta maszyna, wydaje takie dziwne dźwięki i uporczywie mruga na czerwono. Nie do wiary, KTOŚ znowu włożył pozszywane kartki. No jak tak można? Ciekawe KTO, bo przecież nie JA. Albo tak: ten błotnik już był przytarty, ktoś mnie pewnie zarysował na parkingu i odjechał, co za typ!

Odmianą tej metody jest zwalanie winy na innych , praktyka, której wyjątkowo nie znoszę. W korpomowie podstępu można by to nazwać transferem odpowiedzialności . Mnie wtedy nie było, to przecież (tu należy wstawić imię nielubianej koleżanki, którą planuje się wygryźć) była odpowiedzialna za przesłanie tych dokumentów. Nie zrobiła tego? Doprawdy, cóż za brak profesjonalizmu. Jak można nie dopilnować tak ważnej rzeczy. Myślę, że koniecznie trzeba poruszyć ten problem na poniedziałkowym zebraniu. Co ciekawe, tak się często składa, że osoby, które sprytnie i skutecznie zwalają winą na innych za błędy i niepowodzenia, równie ochoczo potrafią podczepić się pod czyjś sukces lub przypisać sobie zasługi zespołu, stawiając się na podium i zyskując tytuł pracownika kwartału.

Biurową katastrofę można efektownie osiągnąć przez roztargnienie i robienie kilku rzecz na raz. Wielozadaniowość jest modna, lecz trochę przereklamowana. Fajnie jest mieć podzielność uwagi, ale na dłuższą metę, praca na kilku poziomach jest bardzo wyczerpująca dla mózgu. Żonglowanie zbyt wieloma piłeczkami jednocześnie, w końcu spowoduje, że którąś upuścisz. Robiąc pięć rzeczy na raz dużo łatwiej zapomnieć o terminie, wysłać super ważnego maila bez załącznika, z bardzo niewłaściwym załącznikiem, albo wysłać go do niewłaściwego adresata. Komu się to nigdy nie przytrafiło, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Plagą obecnych czasów jest niedotrzymywanie terminów. "Jestem nowocześnie punktualny" - usłyszała znajoma od młodego chłopaka, który nie wyrobił się na czas z powierzonym zadaniem. Nieterminowość w pracy, to moim osobistym zdaniem totalna katastrofa. Może to mój problem, ponieważ mam małą obsesję na punkcie dotrzymywania terminów. Terminowość to mój fetysz. Nie podejmuję się pracy, jeśli nie jestem pewna, czy będę w stanie wyrobić się na czas. Między innymi dlatego nie mogłabym być szefem. Dostałabym wrzodów na żołądku czekając i ufając, że podwładni będą oddawać pracę w terminie. Moje spostrzeżenie nie dotyczą tylko pracy w urzędzie, zdecydowanie gorzej jest pod tym względem w tzw. sektorze prywatnym (gdzie również pracuję od wielu lat). Problem z dotrzymywaniem terminów mają zarówno pracownicy jak i pracodawcy - ci ostatni miewają problemy z terminem wypłaty.

Katastrofą bywa słaba znajomość obsługi komputera i podstawowych programów pakietu Office, w sytuacji, gdy się w CV wypisuje biegłość w Excelu. Nie każdy musi być informatykiem, o którego bije się koncern Google. Jak ktoś się nie zna, nie umie, to zawsze można zapytać, dowiedzieć się. Niewiedza to nie wstyd. Wstydem jest psucie. Katastrofą może wykasowanie ważnych dokumentów, formatowanie dysku, grzebanie w biosie, wykonywane przez osoby, które chciały dobrze, ale nie do końca im to wyszło.

katastrofafot. Pxels.CCo Kawa i komputer - katastrofa jest naprawdę blisko /fot. Pxels.CCo

"Gdzie ja to zapisałam?" No właśnie, to nagminny problem mojej koleżanki. Średnio raz w tygodniu słyszę to zdanie. Niezapisanie dokumentu, odrzucenie ważnych zmian i zamknięcie pliku, awaria komputera podczas pisania pracy magisterskiej biurowe urządzenia bywają złośliwe w szczególnie ważnych chwilach. Tak się paskudnie zdarza, że nawalają tuż przed ostatecznym terminem. A jeśli mowa o dokumentach, to można zniszczyć je na wiele sposobów, popularną metodą znaczenia pism jest rozlana kawa. Są też ślady podkładów, lakieru od paznokci i szminki. Może nie są to jakieś wielkie greckie tragedie, ale pismo uświnione pomidorem wygląda po prostu niechlujnie.

Jednak najgorszą katastrofą w pracy jest obgadywanie współpracowników i kopanie dołów pod innymi.

Zobacz wideo
Więcej o: