Nina Harbuz: Opisałaś historie ludzi, którzy z miasta przenieśli się na wieś. Każda opowieść jest tak kompletnie inna, że gdyby chcieć znaleźć dla nich wspólny mianownik, to byłoby to chyba wymiatanie setek pająków ze świeżo kupionych, zapuszczonych wiejskich domów.
Natalia Sosin-Krosnowska: Faktycznie. Żyjąc w miastach, odzwyczailiśmy się od pająków, podobnie jak od wszelkiego “robactwa” i much. Bardzo często jest tak, że wyjeżdżam gdzieś, poznaję ludzi, którzy przenieśli się na wieś, hodują owce albo kozy, mówią, że ich życie jest wspaniałe i kochają to nowe miejsce, a potem pada zdanie: "Kurde, ale nie spodziewaliśmy się, że tutaj będzie tyle much!". A one są dosłownie wszędzie i trzeba się do nich przyzwyczaić. Zwłaszcza, jeśli masz zwierzęta.
Co jeszcze zaskoczyło osoby, które wyniosły się z miasta na wieś?
- Myślę, że ta tytułowa cisza i spokój. Ludzie, którzy znają wieś, bo odwiedzili kilka wypielęgnowanych agroturystyk, mówią o niebywałym, cudownym wiejskim spokoju i ciszy. Ale każdy, kto mieszka na wsi na stałe, dobrze wie, że o ciszę jest tam trudno. Choćby dlatego, że dokoła pracują kosiarki, czasem ktoś krzyknie, przejedzie samochód. W długie zimowe wieczory w wielu miejscach rzeczywiście słychać ciszę. Co też może być zgubne i męczące.
Spokój i cisza zaczynają być nieznośne?
- Dla większości miastowych, którzy przenieśli się na wieś, zima na wsi jest poważną próbą, bo wtedy naprawdę jest bardzo cicho. I bardzo ciemno. Śnieżne krajobrazy są kojące, ale też zim już nie ma takich, jak kiedyś - zima w wielu regionach Polski jest po prostu brzydka. Od kilku osób słyszałam, że pierwszą zimę na wsi wspominają bardzo dobrze. W kolejną już nie było tak fajnie, więc siedzieli i pili z nudów.
Wieś, to jest rzeczywistość, w której trzeba nauczyć się funkcjonować na nowo, bo nie ma tylu bodźców, co w mieście. Nie możesz spontanicznie spotkać się ze znajomymi, bo odległość sprawia, że zawsze jest to skomplikowane przedsięwzięcie. Na miejscu też nie ma znajomych, ciemno robi się o godzinie 16:00, nie ma świateł ulicznych, wystaw, kawiarni, neonów. Nagle, musisz nauczyć się żyć sam lub sama ze sobą i samodzielnie zapewnić sobie atrakcje.
Oczywiście istnieją osoby, które są w stanie przesiedzieć kilka zimowych miesięcy pod kocem, czytając albo oglądając filmy. Wielu z moich bohaterów po prostu odpoczywa wtedy po letnim sezonie, nie wpadając w odrętwienie i “doła” z braku zajęć, bo dla nich zima to wyczekane wakacje. I tu - kolejny wspólny mianownik - wszyscy, którzy przenieśli się z miasta na wieś, mówią, że pracują dużo więcej. I że jest to praca, która nigdy się nie kończy.
'Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta' Natalia Sosin-Krosnowska
W domu zawsze jest coś do zrobienia.
- W dodatku musisz sobie sama tę pracę zorganizować, a często są to rzeczy, które wyskakują zupełnie niespodziewanie. Znam taką historię, kiedy właściciele jechali na przyjęcie urodzinowe, pani już była ubrana w wyjściową suknię, miała szpilki na nogach, a tu nagle zepsuła się pompa i trzeba było biec, odkopywać rury i nici z przyjęcia. Innym przykładem jest sytuacja, gdy ucieka ci stado koni albo owiec.
To są rzeczy, które nie mogą poczekać, tylko trzeba wszystko rzucić i zająć się nimi natychmiast. W mieście, kiedy przecieka rynna, to dzwonisz do administracji, która ją naprawia i w ogóle się tym nie zajmujesz. A na wsi nie dość, że trzeba taką rynnę naprawić samemu, to jeszcze wydać na to kilka tysięcy złotych. I tak jest ze wszystkim.
Jakie jest zatem najważniejsze pytanie, które trzeba sobie postawić przed dokonaniem tak radykalnej zmiany jak kupno domu na wsi i wyprowadzka z miasta?
- Myślę, że gdybym miała sprowadzić to do jednego pytania, to brzmiałoby ono: czy ja naprawdę wiem, czego chcę i o czym marzę? Można wręcz rozpisać sobie wszystkie za i przeciw, uwzględniając potrzeby każdego członka rodziny. Bo przeprowadzka bez konkretnego pomysłu albo z człowiekiem, z którym nie bardzo jest się dobranym, bądź takim, którego marzenie o przeniesieniu na wieś jest dużo mniejsze niż nasze, może się skończyć katastrofą, wliczając w to rozpad rodziny.
Trzeba sobie uświadomić, że całkowicie zmieni się nasza codzienna rzeczywistość. I zamiast widywać się 2 godziny dziennie wieczorami i w weekendy, kiedy robi się same miłe rzeczy, będziemy spędzać ze sobą 24 godziny na dobę. Żeby to znieść, naprawdę trzeba lubić osobę, z którą się przeniesiemy.
Jeden z bohaterów twojej książki wyniósł się do Białowieży zupełnie sam i też nie skończyło się to dobrze.
- Wojtek przeszedł załamanie nerwowe i po półtora roku wrócił do miasta. Jak sam dziś przyznaje, źle zdefiniował to, czego potrzebuje. Wydaje mi się, że często na wsi, w tej ciszy i spokoju, wychodzą z człowieka najróżniejsze problemy. Więc jeśli wyprowadzamy się z założeniem, że nagle nas olśni i wszechświat nam powie, co mamy w życiu robić i jak być szczęśliwym, to to się nie wydarzy.
Jeżeli mamy problemy, to na wsi będzie je widać jeszcze wyraźniej, bo tam nie ma tylu czynników rozpraszających i odwracających naszą uwagę, co w mieście. Nawet jeśli wyjeżdżamy z całą rodziną. A gdy okaże się, że jednak wieś to nie miejsce dla nas, zostaniemy z trudno sprzedawalnym domem, kredytem na niego albo utopionymi oszczędnościami życia.
Siedlisko Pasieka Natalia Sosin-Krosnowska
Kosztowna pomyłka.
- Nie chcę nikogo straszyć, ale bywa i gorzej. Ludzie na fali entuzjazmu kupują XVII-wieczną ruderę na Dolnym Śląsku, o powierzchni 1000 metrów kwadratowych i myślą, że będzie ekstra. Po czym, okazuje się, że nie są w stanie jej wyremontować, bo nie mają w tym żadnego doświadczenia, a ekip remontowych, które znają tradycyjne, stare metody jest bardzo niewiele i trzeba mieć dużo szczęścia, żeby trafić na dobrego cieślę czy murarza. Z czegoś trzeba żyć, a dom, który miał być źródłem dochodu jest studnią bez dna.
Dla równowagi powiem, że bywają historie o cudownych budowlańcach, mistrzach w swoim fachu. Poznałam parę, która nadzorowała ekipę budowlaną na Skypie, bo w czasie, kiedy odbywał się remont zakupionego domu, zarabiali na niego w Wielkiej Brytanii. Zresztą ten dom też kupili przez internet, nie widząc go na własne oczy, bo nie mieli czasu i pieniędzy, żeby latać co chwila i oglądać kolejne miejsca. Wysyłali rodzinę i przyjaciół, a oni im potem zdawali relację na Skypie.
Rozumiem, że mieli dużo szczęścia?
- Bardzo dużo. Pamiętam historię innych gospodarzy, którzy chcieli mieć własną studnię na podwórku. Zatrudnili do tego ekipę, która przez kilka miesięcy mieszkała u nich na podwórku w przyczepie kempingowej i nie była w stanie tej wody znaleźć. Dzieci tak dobrze ich znały, że mówiły do robotników “wujku”. Właściciel był wściekły i coraz bliższy zatrudnienia nowych fachowców.
Któregoś dnia przyszedł sąsiad i zapytał, po co oni tak kombinują, skoro woda zawsze była w miejscu, gdzie aktualnie znajdował się klomb. I rzeczywiście, wwiercili się i woda była. To z kolei przykład na to, jak bardzo ważne są dobrosąsiedzkie stosunki i słuchanie rad ludzi, którzy znają lepiej nasze nowe miejsce życia.
W książce jeden z bohaterów mówi, że jeśli "potrafisz sobie zjednać ludzi i w jakiś sposób stać się swój, wtedy nawet możesz liczyć na względną solidarność i coś w rodzaju szorstkiej przyjaźni. A jak nie swój, to chuj”.
- Tak. Wieczny “turysta”. Wieś jest takim miejscem, gdzie nie da się funkcjonować samemu. To znaczy można, ale to jest pełen survival. U mojej mamy na wsi bywało tak, że jak przez kilka dni nie pokazała się w sklepie, to właściciel przyjeżdżał i pytał, czy wszystko OK. To jest naprawdę cudowne, jak bardzo ludzie tam są wobec siebie serdeczni.
Ale twoja mama poznawała swoich sąsiadów w latach 70-tych i 80-tych. Wydaje mi się, że ludzie byli wtedy bliżej ze sobą i te sąsiedzkie relacje wyglądały inaczej niż dziś.
- Ale sposób zjednywania sobie ludzi nie zmienił się od tamtych czasów! Jeśli nie jest się miłym i otwartym człowiekiem, a miejscowych traktuje się z góry, to jasne, nigdy to się nie uda. Jedni z bohaterów mojej książki, żeby zrobić dobre wrażenie, postawili wszystkim pod sklepem piwo. Można pójść do sołtysa albo księdza i poprosić, żeby nas przedstawił. A najprościej jest się po prostu przejść się po najbliższych sąsiadach i samemu powiedzieć 'dzień dobry'. Nie należy czekać, że to oni pierwsi nas odwiedzą, bo to my jesteśmy tym “ciałem przeszczepionym” na wieś.
I warto być taktownym. Często przyjezdnym wydaje się, że mają ogromną wiedzę na temat ekologicznego rolnictwa i tego, jak się powinno hodować zwierzęta. Próbują powiedzieć starym mieszkańcom, że wszystko' co robią, robią niewłaściwie. Źle wychowują swoje dzieci, źle traktują zwierzęta, źle uprawiają ziemię. Trudno w takiej sytuacji o spektakularne sukcesy towarzyskie.
'Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta' Domo+
Poznałaś taką historię, kiedy brak sąsiedzkich relacji utrudniał życie?
- Tak, choć nie opisałam jej w książce. To historia o bardzo bogatych ludziach, którzy kupili stary budynek, przepięknie, niemal luksusowo go wyremontowali. Tylko nie przemyśleli, że robią to na terenie dawnego PGR-u. Ci państwo mają dziecko, które jest najbardziej samotnym dzieckiem, jakie w życiu widziałam. Bo ono mieszka w domu wyremontowanym za ponad milion złotych, a niektórzy jego koledzy i koleżanki z klasy nie mają nawet łazienki w domu.
Inna historia, którą znam tylko ze słyszenia, jest o ludziach, którzy przenieśli się z małymi dziećmi na Podlasie. Kiedy poszły do szkoły, okazało się, że są tak szykanowane przez znęcających się nad nimi rówieśników, że trzeba je było stamtąd zabrać. A ponieważ w okolicy nie było innej szkoły, to jedynym rozwiązaniem było załatwienie im nauczania indywidualnego w domu.
Kiedy ma się małe dzieci, to bardzo poważnie należy rozważyć, jak będzie wyglądało ich życie. Krzaki, łąki i wolność, którą da im wieś, to jedna strona medalu. Ale kiedy podrosną, będą musiały iść do szkoły i zmierzyć się z mniej sielską rzeczywistością. Wiele razy słyszałam opowieści o rodzicach, dla których bardzo ważne było zdrowe i ekologiczne żywienie, którzy pakowali córkom i synom kanapki z chleba upieczonego niemal z samych ziaren. A potem okazywało się, że dzieci ich nie jadły ze wstydu przed wyśmiewającymi ich rówieśnikami, którzy na drugie śniadanie dostawali pszenne bułki ze sklepu.
Miałaś takie doświadczenia, kiedy chodziłaś do szkoły na wsi?
- Ze mnie na szczęście nikt się nie śmiał, ale rzeczywiście, zawsze czułam się trochę inna niż rówieśnicy. Kiedy poszłam do podstawówki w latach 80-tych, wszyscy się znali, bo albo byli spokrewnieni ze sobą od kilku pokoleń, albo byli sąsiadami. Tylko ja nie byłam stamtąd "od zawsze", w dodatku po lekcjach jeździłam do szkoły muzycznej. Najciekawsze jest to, że kiedy poszłam do liceum w Krakowie, to znów byłam inna i to w mieście spotkały mnie przykrości, dawano mi do zrozumienia, że nie jestem “miastowa”, tylko “ze wsi”. Dziś miałabym to gdzieś, ale wtedy było trudne.
Był czas w twoim dzieciństwie, kiedy nienawidziłaś wsi?
- Dopiero jako nastolatka. Odległość i dojazdy były utrapieniem. Wkurzało mnie, że zawsze wszystko musiałam konsultować z mamą, umawiać się na pętli autobusowej, albo nocować u kogoś. Nie miałam możliwości iść spontanicznie ze znajomymi do kina, czy poszwendać się po lekcjach, bo to zawsze było przedsięwzięcie. Dlatego kiedy zdałam do liceum, bardzo szybko wyprowadziłam się z domu i mieszkałam z babcią w Krakowie.
Przypomina mi się też historia pewnej pary, która wyprowadziła się niemal na samą granicę z cywilizacją. Zorientowali się, że nie wszystko w ich planie poszło dobrze, kiedy przyjechali do nich znajomi z niemowlakiem, a ich 3-letnia córka zapytała mamę: co to jest? Nigdy wcześniej nie widziała małego dziecka, zawsze otaczali ją sami dorośli. Natychmiast zdecydowali się posłać dziewczynkę do przedszkola. Najbliższe było 50 km od ich domu, więc dziennie pokonywali 100 km, żeby mała miała kontakt z rówieśnikami.
Reasumując, ja uważam, że wersją optymalną jest domek w mieście z niewielkim ogródkiem. Niewielkim, bo jak masz półtora hektara ziemi, to za mało, żeby mówić o poważnych uprawach, a za dużo do “ogarnięcia”. I wtedy zajmujesz się tylko orką na ugorze.
'Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta' Foto. Natalia Sosin-Krosnowska
A propos orki, to z twojej książki dowiedziałam się, że można się jej nauczyć z internetu.
- Z tym wiąże się zabawna historia Stéphane’a, Francuza, który był dyrektorem w firmie z branży modowej, a teraz hoduje owce i jest serowarem. Jak mówi, wcześniej miał z owcami jedynie kontakt wzrokowy. To znaczy jeżdżąc samochodem na spotkania biznesowe, widywał je na pastwiskach.
Kiedy przeniósł się na Warmię, któregoś dnia wsiadł na traktor i zaczął orać pole, a jego żona przyglądała się temu przez okno w kuchni i coś jej nie pasowało. Sprawdziła na YouTubie i z tabletem pobiegła do niego na pole. Z filmiku w sieci nauczył się, jak należy zaorać ziemię.
Wrócę do tego, co powiedziałaś. Dlaczego nie chcesz wyprowadzić się na wieś, tylko wolisz dom w mieście?
- Miewam takie momenty, szczególnie gdy jestem nad jeziorami, które uwielbiam, że wyobrażam sobie zakup domku nad wodą. A potem zawsze przychodzi refleksja: no dobrze, tylko co ja i mój mąż będziemy tam robić? Oczywiście, można pracować zdalnie, ale zamykanie się w domu na wsi tylko po to, żeby pracować zdalnie, wydaje mi się kompletnym absurdem. Poza tym, mam ten luksus, że już mam dom na wsi, bo moja mama cały czas mieszka pod Krakowem. Dodatkowym plusem byłoby pewnie to, że gdybym rzeczywiście kiedyś chciała przenieść się na stałe na wieś, zrozumiałaby moją decyzję.
Znam dużo historii o rodzicach, którzy pukali się w czoło. Matka pana, który chciał porzucić dobrą posadę i otworzyć agroturystykę, powiedziała do niego: Synu, ale przecież ty jesteś takim dyrektorem! Nie rób tego! Co ty będziesz teraz robił? Ludziom kawę podawał? A inna, która przyjechała obejrzeć nowy nabytek dzieci, przeszła się spokojnie po posesji, po czym usiadła i skomentowała: No ja nie wiem, czy wy kompletnie nie macie wyobraźni, czy macie jej nadmiar?
Żeby przewrócić do góry nogami całe dotychczasowe życie, trzeba mieć nadmiar wyobraźni i być marzycielem?
- Do pewnych rzeczy trzeba podejść racjonalnie, ale trzeba być marzycielem, może wręcz trochę szaleńcem, żeby się na coś takiego porwać i odważyć na zmianę całego swojego życia. Jeżeli zaczniesz analizować, co może nie wyjść, to zaraz się okaże, że wszystko! Tak podchodząc do życia nikt nigdy nie zakładałby własnej firmy, nie zmieniał pracy, nie decydował się na emigrację czy wyjazd w nieznane. Myślę, że przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystko jest proste, ma być natychmiast i bez zbędnego ryzyka. Oduczyliśmy się czekania na efekty tego, co chcemy osiągnąć.
A wieś cudownie uczy pokory i właśnie czekania. Dzięki temu człowiek robi się mniej nerwowy i porywczy. Tomek z Siedliska Pasieka powiedział, że wszystko można uznać za plus lub minus, a reszta zależy od tego, jakim jesteś człowiekiem. Jeżeli jesteś odważny i pozytywnie nastawiony do życia, masz marzenia, które chcesz realizować i to właśnie na wsi, to decyduj się i rób to! Szkoda życia.
Natalia Sosin-Krosnowska (fot. Monika Ostrowska) Natalia Sosin-Krosnowska (fot. Monika Ostrowska)
Natalia Sosin-Krosnowska - dziennikarka i prezenterka. Na antenie Domo+ prowadzi serię „Daleko od miasta”. Była redaktor naczelna i współtwórczyni polskiej wersji językowej europejskiego magazynu internetowego cafebabel.com, była dziennikarka i prezenterka Polsatu. Była redaktorką w foch.pl i gazeta.pl. Współpracowała m.in. z TV Arte i francuskim ELLE, jej artykuły były publikowane w "Courrier International", "La Stampa", "Die Zeit" i "The New York Times".