"Jeśli idziemy w kąpielówkach do smażalni i chcemy zjeść coś z plastikowego talerza, to nie spodziewajmy się cudów" - apelował jakiś czas temu w rozmowie z money.pl Robert Makłowicz. Mimo to Polaków wciąż zaskakują ceny nad Bałtykiem. Jedna z czytelniczek podzieliła się z nami paragonem za obiad dla dwóch osób z napojami, przystawkami i deserem. Czy rzeczywiście przepłaciła?
Kobieta, która wybrała się na wakacje do Ustki, podzieliła się z nami paragonem z tamtejszej smażalni. Wraz z towarzyszem zamówili obiad składający się z przystawek, drugiego dania, napojów i deseru. Zdecydowali jednak, że wezmą jeden kawałek ciasta i podzielą go na dwoje.
To, że ryby są drogie - wiedzieliśmy, ale 18 złotych za kawałek szarlotki? Lekka przesada
- napisała.
Para zamówiła:
Całkowity koszt tej uczty to 150 zł. Wydawałoby się, że za takie produkty można byłoby zapłacić o wiele więcej.
paragon grozy archiwum prywatne
Zapytaliśmy właściciela jednej ze smażalni we Władysławowie, co myśli na temat skarg na ceny nad Bałtykiem.
Wśród Polaków pokutuje przekonanie, że obiad powinien kosztować do 30 zł. Chyba 15 lat temu. Teraz wszystko jest drogie. Musimy się jakoś utrzymać - produkty kosztują, pracownicy też muszą zarobić, płacimy wysokie podatki, ponosimy koszty coraz droższego prądu, zużytej wody wywozu nieczystości. Mógłbym jeszcze długo wymieniać
- stwierdził.