Tajemnica kobiecego orgazmu

Intryguje mężczyzn, zadziwia kobiety. Towarzyszą mu "fajerwerki" wywoływane przez mimowolne, rytmiczne skurcze zewnętrznej części pochwy, często również macicy. A wszystko to wiąże się z silnym pobudzeniem seksualnym - pisze prof. David M. Buss, psycholog z Uniwersytetu w Austin w Teksasie w swojej głośnej książce "Ewolucja pożądania

Jak ludzie dobierają się w pary". Wprawdzie Buss delikatnie skłania się ku hipotezie, że być może w przypadku kobiecego orgazmu nie należy doszukiwać się jakiegoś celu, a jedynie czystej, fizycznej przyjemności, to dopiero gdy hipotezę tę zaczęła głosić kobieta, wybuchł skandal. Tegoroczna książka "The Case of Female Orgasm - Bias in the Science of Evolution" Elisabeth A. Lloyd, doktor filozofii i biologa z Uniwersytetu w Indianie, wywołała poruszenie w środowisku antropologów i seksuologów. Krytycy nie zostawili na Lloyd i jej publikacji suchej nitki oskarżając ją o feminizm i sprowadzenie orgazmu do pornografii. Lloyd argumentuje bowiem, że u kobiet szczytowanie pełni tylko i wyłącznie funkcję towarzyską, a jego brak w żaden sposób nie wpływa na macierzyństwo. Z teorią tą w pełni zgadza się seksuolog Andrzej Depko. - Kobiecy orgazm służy czemuś więcej niż tzw. biologicznej realizacji. Ludzie nie podejmują aktywności seksualnej tylko i wyłącznie dla podtrzymania gatunku. Ewolucja uwolniła naszą seksualność od obowiązku przymuszonej kopulacji wyłącznie w okresie rui, jak to bywa w świecie zwierząt - podkreśla.

Produkt uboczny życia płodowego

Kobieca rozkosz przez lata uznawana była za unikalną i najbardziej tajemniczą reakcję organizmu. Według jednych uczonych orgazm miał zachęcić kobiety do współżycia, inni twierdzili, że kobieta była w stanie osiągnąć satysfakcję tylko z silnym i zdrowym mężczyzną, którego tym samym wybierała na ojca swych dzieci.

Teoria głoszona w 1979 roku przez Donalda Symonsa podtrzymywała, że kobiecy orgazm jest produktem ubocznym okresu embrionalnego, nie spełniającego żadnej konkretnej funkcji. - To tak samo jak z piersiami - mawiał Symons. - Podczas gdy u mężczyzn są praktycznie niewykształcone i do niczego nieprzydatne, tak u kobiet - wręcz odwrotnie.

- To kompletna bzdura - uważa dr Depko. - Dla kobiet orgazm jest radosną podróżą w inną rzeczywistość, po której pojawia się uczucie spokoju, czułości i jeszcze większego przywiązania do swojego partnera. Gdyby teoria dr. Symonsa była prawdziwa, natura nie wyposażałaby wszystkich kobiet w tak niepowtarzalny narząd, jakim jest łechtaczka, służąca tylko i wyłącznie uzyskiwaniu satysfakcji seksualnej. Ten organ spotyka się u wszystkich samic naczelnych. I należy podkreślić, że w żadnym razie nie jest to organ szczątkowy. U szympansic jest większy niż u kobiet, ale nie w jego wielkości kryje się tajemnica. U kobiet to, co widzimy na zewnątrz jest tylko częścią większej, niezwykle złożonej całości, służącej wyłącznie wywoływaniu orgazmu.

Pokusa zdrady

Jeszcze inne wytłumaczenie na kobiecy orgazm miała prof. Sarah Blaffer Hardy z Uniwersytetu Kalifornijskiego badająca zachowania ssaków naczelnych i żeńskie strategie rozrodcze. Na początku lat 80. Hardy głosiła, że orgazm u samic ssaków naczelnych skłaniał je do uprawiania seksu z wieloma partnerami, co z kolei ułatwiało zajście w ciążę. Podobnie miało być zdaniem badaczki u kobiet.

Tezę tę usiłowali udowodnić Robert R. Baker oraz Mark A.Bellis z Uniwersytetu w Manchesterze. Ich zdaniem przeżywanie przez kobiety orgazmu służy jedynie przekazaniu większej ilości spermy do macicy. A jeśli kobieta uprawia seks z innym mężczyzną niż jej stały partner seksualny, ma większą szansę na orgazm i tym samym większe szanse na zapłodnienie.

- Psychospołeczne uwarunkowania orgazmu u kobiet powodują, że przeżywanie pełnej satysfakcji z seksu zapewnia kobiecie współżycie tylko ze stałym partnerem. W odróżnieniu od mężczyzn, większość pań nie przeżywa orgazmu w momencie podjęcia pierwszych kontaktów seksualnych. Umiejętność tę zdobywają stopniowo, muszą się nauczyć przeżywania i odczuwania rozkoszy- mówi dr Depko.

Lloyd podkreśla w swej książce, że natura wyposażyła kobietę w pełną wolność współżycia, całkiem naturalnym zjawiskiem jest więc fakt, iż kobiety czerpiące radość i przyjemność z orgazmu częściej współżyją, są zadowolone z życia, dowartościowane i w pełni identyfikujące się ze swoją kobiecością.

Potwierdzają to polscy seksuolodzy, chociaż żaden z nich nie miał jeszcze odwagi podzielić się swoimi spostrzeżeniami w książce. Powód jest dość prozaiczny. Wychodzą z założenia, że w Polsce nikt by nią nie sięgnął - przyznaje dr Depko. Cóż, do Ameryki widocznie jeszcze nam daleko i nie chodzi tutaj bynajmniej o dystans geograficzny.

We "Wstępie do psychoanalizy" Zygmunt Freud podzielił kobiecy orgazm na niedojrzały - łechtaczkowy i dojrzały, czyli pochwowy. W 1953 roku Alfred Kinsey przebadał około trzy tyiące Amerykanek i na tej podstawie ogłosił, że niemal połowa z nich przeżywa jedynie orgazm łechtaczkowy. Z kolei w latach 70. William Masters i Virginia Johnson wykazali, że Freud się mylił, ponieważ kobiety mogą przeżyć kilka orgazmów w trakcie jednego zbliżenia i w wielu przypadkach orgazm łechtaczkowy przechodzi w pochwowy stanowiąc całość.

Kobiety różnią się pod względem częstości przeżywania orgazmu. Z badań wynika, że zaledwie 15 proc. kobiet przeżywa orgazm podczas każdego stosunku, 48 proc. -podczas większości, 19 proc. czasami, 11 proc. sporadycznie, a 7 proc. nigdy.

Więcej o: