Sara i Edwin byli świadkami Jehowy. "Odkąd pamiętam, Armagedon był tuż za rogiem"

- Mam wrażenie, że jako eksświadkowie zmagamy się z pewnego rodzaju stresem pourazowym. Przez lata, niemal od wczesnego dzieciństwa, programowano nas, by wyczekiwać wieści wojennych, epidemii, kryzysów na świecie. Odkąd pamiętam, Armagedon był tuż za rogiem i każda wiadomość w mediach to był znak, że to już zaraz, za chwilę - mówi Sara, która przez wiele lat należała do organizacji świadków Jehowy.

Więcej ciekawych tematów na stronie głównej Gazeta.pl

Zobacz wideo Nie tylko chrześcijanie wierzą w Jezusa

Natalia Kondratiuk-Świerubska, Kobieta.gazeta.pl: Wasze filmy na youtubie na kanale Światusy obejrzano już blisko 12 milionów razy. Opowiadacie w nich między innymi o swojej byłej organizacji i o tym, jak wyglądał proces odejścia z niej. Jak w ogóle zostaliście świadkami Jehowy?

Sara: Urodziłam się w rodzinie świadków Jehowy i dorastałam w tej indoktrynacji. Moi rodzice zabierali mnie i brata na zebrania, które w latach 90. odbywały się jeszcze trzy razy w tygodniu oraz na większe zgromadzenia. Staraliśmy się też jako rodzina przynajmniej raz w tygodniu wyruszać do służby, czyli chodzić od domu do domu by mówić innym o Jehowie - w tym celu ćwiczyliśmy wstępy, przygotowaliśmy sobie odpowiednie publikacje i uczyliśmy się, jak mamy odpowiadać, gdy domownik nie będzie zachwycony naszym widokiem. Na przykład, gdy powie: "ja już mam swoją religię".

Chociaż normalnie chodziłam do szkoły i widziałam inne dzieci, to jednak wciąż z różnych stron słyszałam, że organizacja to prawda, wkrótce przyjdzie Armagedon i Jehowa zniszczy złych ludzi. Uwierzyłam w to, chociaż dzisiaj trudno mi określić, na ile wpłynęło na to środowisko, a na ile mój charakter i pewna idealistyczna wizja świata, której dałam się skusić jako nastolatka.

 

Wszystkie filmy z kanału Światusy znajdziecie tutaj >>

Jak się poznaliście?

Sara: Z Edwinem poznaliśmy się po "świadkowsku" - mijaliśmy się tu i tam, ponieważ nasze zbory sąsiadowały ze sobą. Jednak bliżej poznaliśmy się w ośrodku pionierskim. Kiedyś organizowano obozy dla świadków. Wyglądało to tak, że grupa świadków (oczywiście pod nadzorem wybranego mężczyzny - nadzorcy), jechała na teren z potrzebami, czyli tam gdzie jest mało świadków lub tam, gdzie miejscowi nie wyrabiają z ogłoszeniem całego terenu. Przez tydzień lub dwa chodzi się codziennie na kilka godzin na głoszenie, ale poza tym atmosfera przypomina trochę obóz harcerski: spało się w namiotach, jeździło na rowerach, chodziło nad jezioro i śpiewało przy ognisku pieśni królestwa (są to pieśni religijne świadków Jehowy - red).

Edwin: No i właśnie na takim ośrodku Sara zwróciła na mnie uwagę. Podobno spodobał jej się mój "poziom duchowy", bo byłem wtedy pionierem, czyli takim głosicielem, który powinien spędzać miesięcznie około 70 godzin w służbie.

Podobnie jak Sara dorastałem w świadkowskim środowisku, chociaż w moim przypadku może to nie rodzice tak ciągnęli do zboru (tata został świadkiem, gdy miałem jakieś 12 lat), co dziadek i reszta świadków z naszego miasteczka.

Jakie obowiązki mają świadkowie? Powszechnie wydaje się, że głoszenie jest bardzo czasochłonne.

Edwin: Zacznijmy może od tych wyższych wymagań. Mamy więc pioniera stałego, który zobowiązuje się do 840 godzin rocznie, co daje mniej więcej 70 godzin miesięcznie. Za naszych czasów można też było zostać pionierem pomocniczym na jeden lub kilka miesięcy. Zobowiązywano się wówczas do głoszenia 50 lub 30 godzin miesięcznie. Obecnie przez pandemię wprowadzone pewne zmiany w tym zakresie, ale przyznaję, że nie śledziłem tematu.

Sara: W naszym zborze mawiano, że dobrze jest pracować na średnią zboru. Jeśli więc średnia głoszenia w zborze wynosiła 10 godzin miesięcznie, to te osoby, które chciały być znane jako duchowo usposobione albo mieć jakieś funkcje w zborze starały się oddawać sprawozdanie z większym wynikiem. Oczywiście świadkowie lubią podkreślać, że to sprawozdanie, tak zwany "owoc", jest dobrowolne i głosimy z serca oraz miłości do ludzi i do Jehowy… Jednak, jeśli nie składasz nawet tego minimalnego kwadransa miesięcznie dostajesz łatkę nieczynnego głosiciela, a tym samym reszta społeczności wie, że nie jesteś dobrym duchowo towarzystwem.

Edwin: Warto tu wspomnieć, że jako dzieci nie składaliśmy takiego sprawozdania, bo mogą to robić tylko głosiciele. Sara miała chyba z 10 lat, jak została głosicielką, ja również. Do tego czasu nasz udział na głoszeniu zależał głównie od gorliwości naszych rodziców: towarzyszyliśmy im i uczyliśmy się, jak głosić.

Sara i Edwin byli świadkami JehowySara i Edwin byli świadkami Jehowy archiwum prywatne

Sara: Nie wiem też, czy obowiązek to dobry zwrot tutaj - w organizacji raczej mówi się o przywilejach. No i ja, jako kobietax, nie miałam za wiele możliwości, za to Edwin mógł się starać jako nastolatek o kolejne, coraz poważniejsze funkcje.

Edwin: Byłem więc lektorem, czyli czytałem na głos fragmenty publikacji. Młodzi mężczyźni mogą też nosić mikrofon, rozdawać literaturę, angażować się w przemówienia na scenie. Z czasem może się przed nimi otworzyć droga do zostania nadzorcą, czyli bratem starszym. 

Kiedy po raz pierwszy zaczęliście odczuwać, że coś w tej organizacji jest nie tak?

Sara: Bardzo często słyszę to pytanie i nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Mam wrażenie, że ludzie szukają tajemniczego czynnika X, który sprawi, że z organizacji odejdzie ich siostra, mama czy chłopak, a tak nie jest. Lubię porównywać wybudzanie do układania puzzli. Zbieramy pewne elementy przez miesiące, lata i dopiero widok z góry na całość pozwala nam dostrzec pełny obraz.

Z dzisiejszej perspektywy dużo do myślenia daje mi to, jak bardzo nieszczęśliwa byłam. Już od czasów nastoletnich zmagałam się z myślami samobójczymi, a jednocześnie byłam przekonana, że należę do grona najszczęśliwszych osób na ziemi. Rozmawiałam ze znajomymi pionierkami (również ze zdiagnozowanymi depresjami), które wzdychały z bólem powtarzając: niech już przyjdzie koniec i skończy się ten świat i byłam w pełni przekonana, że ludziom wokół jest jeszcze gorzej. Być może diagnoza, leki i terapia pomogłyby mi również, gdybym nie odeszła z organizacji, ale cieszę się, że nie ryzykowałam sprawdzenia tego.

Edwin: Pierwszy zgrzyt pojawił się, gdy w szkole średniej omawialiśmy temat zburzenia Jerozolimy. Byłem bardzo pewny siebie, bo ten temat pojawia się w wielu publikacjach i jest jakby podstawą wierzeń doktrynalnych świadków Jehowy. Nie uczyłem się więc do lekcji, tylko butnie zgłosiłem się i powiedziałem, że Jerozolima została zburzona w 607 roku przed naszą erą. Na to nauczyciel mnie usadził, bo jednak wszelkie źródła historyczne mówią o 587 roku. Wdałem się nawet w lekką kłótnię z nauczycielem, tak byłem pewny swego.

Ta data jest z pozoru błaha, ale gdyby to nie był 607 rok, to cała nauka świadków się sypie: w 1914 nie zostaje strącony Szatan z nieba na ziemię, Jezus nie zaczyna panować w 1914 i tym samym "to pokolenie", czyli osoby które pamiętają ten rok 1914 nie może przeminąć - bo przecież nie chodzi o ten rok. Podstawowa doktryna świadków Jehowy - upada. … Jednak wiara w organizację i jej nauki była tak silna, że uznałem, że nie ma jeszcze odkrytych źródeł historycznych, które potwierdziłyby 607 rok. Na pewno w pewnym momencie archeolodzy odkryją dowody i wyjdzie na jaw, że to świadkowie z Biblią przez cały czas mieli rację. I tak czekałem 10 lat robiąc jednocześnie karierę w zborze.

Kiedy zdecydowaliście się na odejście?

Sara: Decyzja o oficjalnym odejściu nie przychodzi łatwo i myślę, że to dość dobrze pokazuje, jak bardzo organizacja wpływa na bardzo prywatne sfery życia. Dla mnie jest to właśnie jeden z tych elementów, który cechuje grupę destrukcyjną. 

Edwin: Nie odeszliśmy więc od razu, chociaż praktycznie z dnia na dzień przestaliśmy brać udział w zborowych aktywnościach, co rodziło pewne pytania w społeczności i wiązało się niemal z prowadzeniem śledztwa na nasz temat. Nie chciałem rozmawiać ze starszymi i unikałem spotkania z nimi, ale w końcu odwiedzili mnie w pracy i nie dali się tak łatwo zbyć. Jakoś udało nam się załagodzić sprawę - gdybyśmy wtedy wprost powiedzieli o naszych wątpliwościach, najprawdopodobniej od razu czekałoby nas wykluczenie za odstępstwo i tym samym stracilibyśmy kontakt z każdym w zborze, nawet z członkami rodziny.

Sara: W tamtym momencie nie wiedziałam, jak długo będziemy próbować zachować status oficjalnego świadka. Mnie osobiście męczyło ukrywanie się - mieszkamy w centrum naszego niedużego miasta i często mijałam świadków stojących z wózkiem na głoszeniu. Nie chciałam się tłumaczyć, z tego co u mnie słychać i dlaczego nie chodzę na zebrania. Wstępnie postanowiliśmy poczekać do wesela w rodzinie, żeby nie tworzyć podziałów i po tym wydarzeniu przeszłam duże załamanie. Paradoksalnie mnie ludzie traktowali normalnie, ale poszła plotka, że Edwin ma odstępcze poglądy - chyba myślano wtedy, że mi zakazuje chodzenia na zebrania - bardzo ubodło mnie, jak nagle stał się niewidzialny dla dawnych przyjaciół. Do czasu, gdy nie polał się alkohol, wtedy już można było z nim rozmawiać. Po powrocie do domu postanowiłam, że nie chcę dłużej udawać i opublikowałam wpis na blogu, w którym opisałam, dlaczego nie chcę już być świadkiem.

Edwin: Śmieszne jest to, że po tym nagle znów stałam się widzialny, bo wyszło niby, że to Sara jest tą złą stroną. Jednorazowo oferowano mi nawet "pomoc duchową", ale na szczęście na tych ofertach się skończyło. Nie czułem potrzeby oficjalnego odejścia, bo już nie uważałem, że to jest moje prawo, którego mam przestrzegać. Dopiero pół roku po Sarze, gdy znów zaczęły się telefony z ultimatum, że mam usunąć z naszego sklepu internetowego naklejki na drzwi, żeby świadkowie nie odwiedzali danego mieszkania, a jeśli tego nie zrobię, to mam się stawić na komitet sądowniczy (to procedura wewnętrzna w zborach świadków Jehowy, której celem jest ustalenie, czy wyznawca żałuje popełnienia ciężkiego grzechu - przyp.red.).

Jak zareagowali na odejście wasi bliscy? Czy obecnie macie z nimi kontakt?

Sara: Mieliśmy dużo szczęścia, bo praktycznie od zawsze miałam bliskie relacje z moją rodziną, która nie była w organizacji. U Edwina sporo osób była wykluczonych wcześniej. Trochę baliśmy się, czy będziemy mogli mieć oficjalne kontakty z moim bratem i rodzicami, ale na szczęście udało się. Brat odszedł miesiąc po mnie, rodzice rok później, a że poglądy mieli podobne do naszych, to spotykaliśmy się normalnie.

Edwin: W moim przypadku wkradł się mały cień, bo jedna z bardzo bliskich mi osób jest nadal aktywnym świadkiem i te relacje już nie wyglądają tak jak kiedyś. To boli, bo gdy nie dbasz o kontakt z drugą osobą, ta relacja obumiera. Patrzę czasem z lekką zazdrością na Sarę i jej brata, gdy się przedrzeźniają i z żalem myślę, że ktoś mi tak bliski stał się obcą osobą.

A jaka była reakcja innych świadków?

Sara: Błyskawiczna. Najpierw telefon od starszych, czy podtrzymuję to, co napisałam. Chyba jeszcze tego samego tygodnia zostało ogłoszone, że nie jestem już świadkiem Jehowy. Spodziewałam się tego, że dawni znajomi pousuwają mnie z Facebooka czy tego, że nie będą się do mnie odzywać na ulicy. Chociaż to i tak jest na początku dziwne i trochę czasu minie, zanim się do tego przyzwyczaisz. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, potrzebujemy społeczności. Normalnie, gdy idziesz do sklepu, zdarza się ci się wdać z kimś w jakieś pogawędki. A tu nagle jesteś po prostu obcą osobą. Jesteś niewidzialny, bo świadkowie specjalnie odwracają wzrok i wkładają sporo energii, by cię nie dostrzegać. Zdziwiła mnie otwarta wrogość jednej osoby oraz plotki. Osoby, z którymi kiedyś byłam blisko, nie mogły zrozumieć, że odeszłam na podstawie samodzielnie podjętych wniosków i rozpowiadały, że wykluczono mnie za zdradę małżeńską. 

Edwin: Uśmiałem się, gdy usłyszałem jak jeden znajomy powiedział: "ale ta Sara Edwinowi zrobiła", bo odeszła przede mną. U mnie nie było tak gwałtownych reakcji. Część osób podejrzewała, że mogę odejść więc profilaktycznie zrywali kontakty (na przykład zawodowe) wcześniej. Postanowili profilaktycznie przenosić strony internetowe do innego brata ze zboru, bo opłacenie raz w roku faktury, to by było za duże obciążenie dla ich sumienia. Żalu nie mam, bo mamy wolny rynek, ale trochę to dziwne było.

Z jakimi trudnościami mierzyliście się po odejściu z organizacji?

Sara: Gdy coś się działo w moim życiu nie tak, miałam takie myśli, że to jakiś rodzaj kary, że może byłoby inaczej, gdybym nie odeszła z organizacji. Mam wrażenie, że jako eks świadkowie zmagamy się z pewnego rodzaju stresem pourazowym. Przez lata, niemal od wczesnego dzieciństwa programowano nas, by wyczekiwać wieści wojennych, epidemii, kryzysów na świecie - odkąd pamiętam Armagedon był tuż za rogiem i każda wiadomość w mediach, to był znak, że to już zaraz, za chwilę. W świecie dzisiejszych mediów bardzo łatwo uruchamiają się te mechanizmy.

Edwin: Myślałam, że nie znajdę przyjaciół, bo byłem bardzo samotny, bo nie miałem żadnych relacji poza zborem. Uważałem, że w takim wieku to już niemożliwe - byłem pewny, że przyjaciół mogłem poznać tylko w organizacji i tylko w młodym wieku. Po pewnym czasie postanowiłem jednak zastosować "świadkowską metodę" i do jednego z moich klientów, gdy życzył mi wesołych swiąt, powiedziałem, że dziękuję, bo w tym roku postanowiłem obchodzić święta, bo to ważny moment. Metoda "świadkowska", bo zachęcano nas, by w taki sposób wykorzystywać okazje do głoszenia np. gdy ktoś nam życzy wesołych świąt, odpowiadamy, że postanowiliśmy ich nie obchodzić i zdziwiony rozmówca pyta dlaczego, a my lecimy z propagandą. Piotr dał się złapać i dzisiaj nadal bardzo się przyjaźnimy.

A co was zaskoczyło najbardziej w świecie "poza organizacją"?

Sara: To, że świat nie jest taki zły, nawet jeśli nie kwitną jabłonie. Pamiętam, jak poszliśmy na pierwszą imprezę z ludźmi spoza organizacji i to wielkie zdziwienie, że alkohol pito z umiarem, można było potańczyć, pożartować i w sumie, to czasem na świadkowskich imprezach były gorsze sytuacje.

Edwin: Zaskoczyło mnie to, że ludzie są gotowi sobie pomagać bezinteresownie. Organizacja trochę przedstawiała nam obraz, że tylko w zborze jest taka pomoc. Powtarzano nam też, że gdy ktoś postanowił rzucić palenie lub inny nałóg, to udało mu się to dzięki pomocy Jehowy. Ze zdziwieniem odkryłem, że świadkowie nie mają na to monopolu - w innych grupach religijnych również są struktury, które pomagają uzależnionym, a co więcej nie stosują wobec osób z problemami ostracyzmu.

Jak z obecnej perspektywy oceniacie wpływ organizacji na wasze życie i osobowość?

Edwin: W pewien sposób musiałem się dopiero nauczyć życia "w świecie". W pewnym sensie jest to jak wyjście z więzienia, ponieważ organizacja totalitarnie wpływa na każdy aspekt twojego życia. Zaczynając od tego, jaką pracę wybierzesz, czy pójdziesz na studia, czy przyjmiesz jakiś lek lub odmówisz transfuzji i umrzesz, aż do tego, że zakazuje ci kontaktów z rodziną i znajomymi, jeśli przestali być świadkami.

Sara: Po 4 latach dużo już się nauczyliśmy życia w tym "świecie" i czasem trudno mi ocenić, na co wpłynęła organizacja, a na co moje usposobienie. Udany weekend to dla mnie nadal raczej spokojny czas z książką, a nie hulanki i swawole. Musiałam to w sobie przerobić i zaakceptować: jedni odchodzą z organizacji i wreszcie mogą się rozwieść i ułożyć sobie życie i to jest ok, ale nasza nudna, stateczna rutyna też jest w porządku. Zrozumiałam, że nie muszę imprezować do rana, by nadal być zadowolona z życia "w świecie".

Wasz kanał na youtubie cieszy się dużą popularnością. Czy w związku z tym odzywają się do Was osoby, które są świadkami i chciałyby odejść z organizacji, ale się tego boją? 

Sara: Tak, regularnie. Często chcą gdzieś wyrzucić swoje emocje i złość, którą czują. Sprawy nie ułatwia to, że na samym początku trudno sobie wyobrazić życie bez organizacji. Do tego dochodzi lęk przed utratą rodziny i znajomych. Dlatego też, wielu świadków po prostu latami udaje, że nadal w to wszystko wierzy - byle by tylko nie stracić żony, dzieci, rodzeństwa czy rodziców. Ponieważ świadkowie bardzo dosłownie traktują zasadę zrywania relacji z osobami, które odchodzą z organizacji.

Mamy też kontakt z osobami, które napisały do nas tę pierwszą wiadomość, czując ogromny lęk - bo przecież piszą do "odstępców" - a dzisiaj są już szczęśliwi poza zborem. I to odejście nie jest w sumie, tylko naszą zasługą.

Edwin: Tak, bo wychodzenie z grupy destrukcyjnej to dość złożony proces. My troszkę postrzegamy naszą działalność w internecie, jako taki brakujący puzelek w czyjejś układance. Czasem jedno zdanie, które wypowiemy my albo nasi rozmówcy, tak bardzo mocno rezonuje z jakąś osobą, że dostrzega ona jak naprawdę wygląda jej życie - ciągłe poczucie winy, rezygnacja z marzeń, celów i pasji - oraz dostrzega totalitarne oddziaływanie grupy, do której należy - na każdą dziedzinę jej życia.

Wolność, którą taka osoba wybiera, często ma gorzką cenę w postaci zerwanych więzi z bliskimi. W naszych materiałach na youtubie oraz w mediach społecznościwoych, staramy się pokazać takim osobom, że po podejściu życie może być naprawdę wspaniałe. Gdy te osoby nabiorą odpowiednich sił psychicznych - często dzięki pomocy specjalisty, zbudują relację poza zborem, bo uwierzą, że jest to możliwe oraz poczują, że "świat nie jest taki zły" jak przedstawiała organizacja, są gotowe zapłacić tę cenę.  

Bardzo dziękuję Wam za rozmowę. I życzę wszystkiego dobrego!

Wasze historie i opinie są dla nas ważne. Czekamy na Wasze listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl lub edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Więcej o: