"Sprawa dla reportera" niczym "Trudne sprawy"? Jaworowicz: Nikt mi niczego nie narzuca

Joanna Zaremba
Utwory disco-polo wykonywane w studiu, szamanka prezentująca "metodę leczenia dźwiękiem", kłótnie i przepychanki - z tym kojarzymy obecnie "Sprawę dla reportera", która kiedyś była jednym z czołowych programów interwencyjnych. - Program zaczyna przypominać bardziej "Trudne sprawy", "Ukrytą prawdę" - mówi nam medioznawczyni. - Nikt mi niczego nie narzuca ani nie sugeruje - przekonuje z kolei w rozmowie z nami prowadząca, Elżbieta Jaworowicz.
Zobacz wideo "Zenek" sukcesem TVP? Wiceminister kultury komentuje: "To nie moja bajka"

"Ten program zatrzymał się w latach 90."

Wiele osób zwraca uwagę, że poziom groteski widoczny w poszczególnych odcinkach stanowi po prostu cotygodniową "wylęgarnię memów". I tym chyba - jak mówią nasi rozmówcy - ten program właśnie jest dla pokolenia dzisiejszych dwudziesto-, trzydziestolatków. 

- Dla mnie ten program zatrzymał się w latach 90. - mówi 30-letni Jacek, pracownik IT.

Z kolei dla 29-letniego Marcina, absolwenta geografii, "Sprawa dla reportera" stanowi źródło poprawy humoru. - Bardzo lubię ten program, ponieważ - najprościej rzecz ujmując - bardzo mnie bawi, zwłaszcza z satyrycznymi komentarzami różnych influencerów. Oglądam głównie urywki z tego programu w social mediach. Zapraszani są tam ludzie, których historie pokazywane są całej Polsce, co niekoniecznie się dla nich dobrze kończy. Bo staje się to często właśnie podwaliną do memów - zauważa.

- Kiedyś to był na pewno prestiż - dodaje po chwili namysłu. - Wszyscy to oglądali, miało to taki poważny charakter. Teraz zmieniło się to w taki publicystyczny show. Ta zmiana na pewno jest widoczna, ale z drugiej strony być może właśnie fajnie się teraz to ogląda. Można powspominać np. ile czasu minęło, odkąd oglądaliśmy to jako dzieci - podkreśla.

Zdarzają się też opinie znacznie bardziej radykalne. - Jak byłem mały, to pachniał mi poważną publicystyką, a teraz brakuje tylko podpisów pod nazwiskami ludzi, jak w "Ukrytej Prawdzie" - kwituje 25-letni Tomasz, student dziennikarstwa.

Disco polo, ludzkie dramaty i metoda leczenia dźwiękiem 

Oczywiście faktem jest, że "Sprawa dla reportera" zawsze bazowała na wysokich emocjach i sensacyjnej formule. Jednak jeśli cofniemy się w czasie, łatwo zauważymy, że program rzeczywiście opierał się głównie na interwencjach społecznych i problemach blisko ludzi.

Dzisiaj, jak zauważają komentujący, wiele spraw w tym programie przedstawianych jest w sposób bardzo tendencyjny, nierzadko wywołujący oburzenie lub zażenowanie. Teraz również centralna część programu przeniosła się do studia i odbywa się w formie tak szeroko (i negatywnie) komentowanych dyskusji. Biorą w nich udział, jak się często zarzuca, nierzetelni eksperci i osoby ze świata show biznesu, które komentują dramaty rodzinne bohaterów programu.

Z kolei zestawianie prawdziwych ludzkich historii i dramatów osobistych z wykonaniem tanecznego przeboju disco polo, kiedy to zadowolona publiczność podśpiewuje refren - a przy okazji bohaterka programu płacze - razi. Zwłaszcza że wcześniej przedstawiono jej historię, z której dowiadujemy się, że była nękana i zastraszana przez męża, i z którym walczy o prawo do opieki nad dziećmi.

Mowa o odcinku z 6 stycznia 2022 roku. Jego bohaterką była pochodząca z Ukrainy pani Maryna. Kobieta wyszła za mąż za Polaka i urodziła trójkę dzieci. Ich najmłodszy syn przebywał pod jej opieką, pozostała dwójka pod opieką ojca. Podczas emisji reportażu pani Maryna była z nim w trakcie rozwodu. W materiale wyświetlonym w programie skarżyła się, że mąż utrudnia jej kontakt dziećmi. Lokalna policja zaś jest bezradna, ponieważ oboje mają pełnię praw rodzicielskich.

Mąż miał zmuszać ją do oglądania pornografii i twierdzić, że "żona powinna być jak prostytutka". Ponadto mężczyzna, jak wymieniała, zmuszał ją też do przemytu papierosów i stosował wobec niej przemoc ekonomiczną. W materiale widzimy także nagranie, na którym pani Maryna podejmuje próbę zobaczenia się ze swoimi dziećmi przy ostrym sprzeciwie męża.

Cały odcinek jednak rozpoczęła piosenka zespołu Masters - "Żono moja". To - jak zwracali uwagę internauci - kompletnie rozminęło się z dramatycznym przesłaniem reportażu. 

 

Po pokazaniu reportażu pani Maryna zaczęła płakać. Chwilę później w studiu padły komentarze i opinie ze strony zaproszonych ekspertów, które również wywołały w sieci burzę. Nie brakowało odniesień do narodowości bohaterki reportażu. Jednym z gości programu był były funkcjonariusz policji Dariusz Loranty, który powiedział np., że polscy mężczyźni poślubiają kobiety pochodzące z Ukrainy, bo "tęsknią za dawnością, której w polskich kobietach już nie ma". Na antenie padało też określenie "dziewczyna ze Wschodu".

Po zakończonej dyskusji na środek wkroczył Paweł Jasionowski z zespołu Masters - warto podkreślić, że wcześniej siedział on przy stole eksperckim - i wykonał utwór disco-polo, do którego bawiła się publiczność. Po zachowaniu pani Maryny zaś widać było, że jest skrępowana. Chwilę później się ponownie rozpłakała.

 

4 października 2018 roku z kolei byliśmy świadkami, jak w studiu "Sprawy dla reportera" padły szokujące słowa ze strony księdza. Stwierdził on, że kobieta ma obowiązek współżycia ze swoim mężem nawet po mastektomii. Tematem odcinka był konflikt pomiędzy mężczyzną, a jego byłą żoną. Byłe małżeństwo nie mogło znaleźć porozumienia w zakresie podziału majątku j i obrzucało się oskarżeniami. W trakcie dyskusji pani Ludmiła (bohaterka programu) pokazała dowody na to, że w 2006 roku były partner odciął jej dostęp do wspólnego konta bankowego. Kobieta nie mogła korzystać ze wspólnych pieniędzy. Przyczyną tego zachowania miał być fakt, że pani Ludmiła "nie obsługiwała go w łóżku" - słowa te zacytowała sama bohaterka odcinka. Kobieta, co należy podkreślić, wcześniej chorowała na nowotwór i przeszła zabieg mastektomii.

Kiedy nadszedł czas na dyskusję w studiu, głos zabrał ksiądz Stanisław Jurczuk, którego słowa zbulwersowały niemalże wszystkich.  - Nie mogę zrozumieć, że pani mówi do męża, że mąż źle panią traktował, bo pani go nie obsługiwała w łóżku. Pani jako żona ma obowiązki, także i współżycia - oznajmił duchowny.

Szokująca wypowiedź spotkała się z wieloma reakcjami, w tym samej prowadzącej, która stwierdziła, że ksiądz "troszeczkę przesadził". Zaproszona do programu projektantka mody i prowadząca "Dom Życie"(placówkę, do której trafiają osoby ze schorzeniami onkologicznymi) Ewa Minge wzięła w obronę panią Ludmiłę. - To, co przeżywają kobiety, poprzez utratę piersi, swojej kobiecości i to, co w ogóle, czyni rak, powoduje, że ona ma prawo czuć się wykorzystana i czuć, że "obsługuje" - mówiła.

To dwa przykłady z wielu. Oczywiście nie sposób pominąć najgłośniejszego występu ostatnich miesięcy, czyli "terapeutki ustawień systemowych" i szamanki Tamary Gonzalez Perei, która m.in. prezentowała swoją "metodę leczenia dźwiękiem" w zderzeniu z wcześniej przedstawioną historią kobiety, która zmaga się z ciężkimi skutkami udaru mózgu. Występ ten został dokładnie przeanalizowany już chyba przez wszystkie media w Polsce.

 

Była blogerka modowa wystąpiła na scenie, wygrywała losową melodię na instrumencie i wydawała z siebie przedłużone dźwięki. Warto również zaznaczyć, że o Tamarze Perei Gonzalez było głośno również z z tego powodu, że w ofercie jej sklepu można było m.in. znaleźć czaszki "zapobiegające nowotworom". 

Jaworowicz: Dobrze, że są jakieś reakcje

W rozmowie z kobieta.gazeta.pl Elżbieta Jaworowicz komentuje wzburzone reakcje po emisji odcinka z Tamarą Gonzalez Pereą. - Dobrze, że są jakieś reakcje, dobrze, że jest program z rożnymi treściami. Podczas emisji pojawiły się krytyczne uwagi o tym, że jest to paramedycyna - stwierdza.

- Należy odróżnić promocję od skonstatowania rzeczywistości, czyli ukazania pewnego zjawiska. Jednoznaczny, krytyczny stosunek do niekonwencjonalnych metod leczenia został wyrażony i podkreślony zarówno przeze mnie, jak i większość gości zgromadzonych w studiu, jak np. profesora neurologii Jerzego Kotowicza, profesor kardiologii Agnieszkę Pawlak, profesora psychiatrii Janusza Heitzmana, który jest pełnomocnikiem ds. psychiatrii przy Ministrze Zdrowia, księdza profesora etyki Andrzeja Kobylińskiego oraz znanego z racjonalnego podejścia do rzeczywistości profesora sztuk filmowych Krzysztofa Zanussiego - podkreśla dalej Jaworowicz.

Dalej przekonuje: - Swoją obecnością i komentarzami dali oni odpór teoriom głoszonym przez dwie przedstawicielki medycyny niekonwencjonalnej, określając te teorie "bajkami", "magią" i "szarlataństwem". Ilość krytycznych uwag na temat paramedycyny była wystarczająca, by wyrazić nasze intencje i nie zostać posądzonym o promowanie pseudonauki. Być może ktoś uznał, że była to zbyt lekka krytyka tego sposobu leczenia. I to niestety zawsze bije w autorów - podsumowuje prowadząca "Sprawę dla reportera".

Jaworowicz: nikt mi niczego nie narzuca

Elżbieta Jaworowicz zapewnia też, że utwory disco polo nie są wybierane do programu osobiście przez nią. Jednocześnie też, jak przekonuje, nie są przez nikogo narzucane. Telefon od nas odbiera w terenie, podczas zdjęć do kolejnego reportażu.

- Wybór tych utworów wynika z tego, że człowiek, o którym robię reportaż lub chore dziecko, któremu potrzebna jest rehabilitacja, mówi mi, że marzy o spotkaniu takiego artysty. Albo ten artysta, jak np. Zenon Martyniuk, pomaga konkretnemu dziecku. I wtedy trafia do mojego programu – mówi.

- Nie ma innego klucza. Tylko wtedy, kiedy bohater mojego reportażu - który robię w celu pomocy komuś - marzy o spotkaniu artysty, który np. występował charytatywnie na danym wydarzeniu, jarmarku lub festynie. Wtedy go zapraszam. Nie po to, żeby ubarwić program - choć może trochę też, bo jednak muzyka przynosi komuś pocieszenie i może być fragmentem nawet programu publicystycznego - uważa.

I po raz kolejny- Elżbieta Jaworowicz podkreśla:

- Tak to jest zawsze motywowane, a nie moim gustem lub jego brakiem. To nie jest moja ulubiona muzyka. Tylko wtedy, kiedy jest to wyraźne życzenie mojego bohatera reportażu, taki artysta znajduje się w programie. To jest jedyna motywacja, nikt mi niczego nie narzuca ani nie sugeruje.

"Program interwencyjny ,'Sprawa dla reportera' jest autorskim programem redaktor Elżbiety Jaworowicz, która od wielu lat jest jego prowadzącą. Redaktor Jaworowicz, jako redaktor audycji, kształtuje jej charakter i rozwija formułę o atrakcyjne dla widzów elementy. Pani Jaworowicz, wspólnie z Zespołem Redakcyjnym, poszukuje bohaterów historii swoich reportaży, zaprasza gości do studyjnej części programu, dba o warstwę artystyczną programu. Dzięki jej pomysłom, pracy i zaangażowaniu format od kilku dekad realnie pomaga ludziom w ich kłopotach, ujawnia i nagłaśnia problemy, przynosi ulgę i daje nadzieję na lepszy los, ciesząc się niezmiennie sympatią widzów" - pisze z kolei TVP w odpowiedzi na nasze pytania.

"Zaczyna przypominać 'Trudne sprawy'"

Jak mówi nam profesor Agnieszka Stępińska z Zakładu Komunikacji Społecznej na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, droga przemiany "Sprawy dla reportera" jest bardzo interesująca.

- Pierwotnie program ten zakładał realizację pewnej misji, którą postanawia spełnić reporter. Wpisywało się to w taki polski model dziennikarstwa, zgodnie z którym zadaniem reportera jest nie tylko informowanie odbiorców o tym, co się dzieje, ale także ocenianie, komentowanie, podejmowanie działań na rzecz czegoś, czy przeciwko czemuś - zwraca uwagę prof. Stępińska.

- Taki był zamysł tego programu na początku: pokazać problemy, z którymi borykają się lub z którymi sobie nie radzą ludzie, zwykli obywatele w zderzeniu z różnymi instytucjami, z którymi bezskutecznie walczą - kontynuuje.

Natomiast - jak dodaje - to, co teraz oglądamy na ekranach telewizorów to zmieniona wersja dotychczasowej formuły. - Pojawiły się elementy rozrywkowe, które kłócą się z tą pierwotną ideą, tym pierwszym zamysłem. Program ten zawsze bazował na emocjach i przejmujących ludzkich historiach. W moim przekonaniu, obecnie zostało to bardzo mocno przerysowane. Nastąpiła tabloidyzacja tego formatu - oznajmia.

- W momencie, w którym pojawia się disco polo i reporterka sama zaczyna śpiewać z zaproszonymi do studia muzykami, całkowicie nie koresponduje to z celami pierwotnymi programu i problemami, z którymi ludzie się do niego zgłaszają. I dlatego ten nowy format wzbudza tyle kontrowersji. Wątpliwości wzbudzają także osoby zaproszone do studia w roli ekspertów - zauważa.

- Program zaczyna przypominać bardziej "Trudne sprawy", "Ukrytą prawdę". Te formaty też inspirowane są prawdziwymi historiami, ale są inscenizowane i przerysowane - dodaje.

Wielki spadek oglądalności. Disco-polo miało pomóc?

Przyjrzyjmy się trochę liczbom: portal Wirtualne Media poinformował w styczniu br., że w ciągu ostatnich lat program stracił dwa miliony widzów.

- Ten program w szczytowym momencie miał oglądalność na poziomie 3-4 mln widzów. W tej chwili poziom oglądalności to około półtora miliona. Być może podjęte zostały decyzje, że należy nieco "odświeżyć" format programu i wprowadzić elementy o charakterze rozrywkowym, które w zamierzeniu miały przynieść swoistą równowagę: tutaj przedstawiamy poważne problemy, a tutaj damy ludziom trochę zabawy - stwierdza prof. Stępińska.

Psycholog: to program wykorzystujący emocje

- To program wykorzystujący emocje ludzi, którzy zgłaszają się tam z jakimś problemem – mówi w rozmowie w rozmowie z kobieta.gazeta.pl psycholożka Monika Dreger. Mediatorka rodzinna i założycielka i koordynator zespołu Warszawskiej Grupy Psychologicznej ostatnio kilkukrotnie zapraszana była do programu "Sprawa dla reportera" w roli ekspertki - ani razu się jednak nie zgodziła.

- Konwencja jego prowadzenia mi nie odpowiada. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy - chętnie jej udzielę, natomiast moim zdaniem telewizja nie jest miejscem do takiej pomocy. Są gabinety, szpitale, lekarze pierwszego kontaktu, pogotowie. Są różne drogi. Choć rozumiem, że osoby czujące się bezsilnie czy takie, które wyczerpały w swoim mniemaniu, wszystkie drogi szukania rozwiązania, szukają pomocy wszędzie, nawet w telewizji - mówi, odnosząc się do przypadków chorób, z jakimi zgłaszają się poszczególni bohaterowie programu.

- Dobrze by było, gdyby do tego programu zapraszano ekspertów, którzy są ekspertami w danej dziedzinie, którzy potrafią w tej dziedzinie pomóc i wiedzą, co mówią. Ale to może być skomplikowane na wielu płaszczyznach, bo być może eksperci nie chcą za bardzo w programie tym występować. Więc sięga się po takich, jakich tam widzimy - dodaje psycholożka.

Źródła: kobieta.gazeta.pl/Wirtualna Polska/vod.tvp.pl/Sprawa dla Reportera/Youtube

Więcej o: