Zeznawała przeciw byłemu, który chciał spalić ją żywcem. Wysłała go do więzienia na dożywocie

O tragicznej historii Judy Malinowski, która zmarła w 2017 roku, znowu zrobiło się głośno. Wszystko za sprawą dokumentu, który ma przypomnieć o tym, jak ogromnym problemem jest nadal przemoc domowa. - Przypadek Judy pokazuje, ile jeszcze jest do zrobienia - mówi reżyserka filmu.

Judy Malinowski zakończyła związek z partnerem Michaelem Slagerem w 2015 roku. Mężczyzna nie mógł jednak pogodzić się z jej decyzją. Postanowił więc się zemścić. Pewnego dnia podpalił byłą partnerkę za stacją benzynową. Potem przez cały czas utrzymywał, że zrobił to przez przypadek, paląc papierosa.

Zobacz wideo Pandemia potęguje patologie

Zdążyła nagrać swoje zeznania

Judy przeżyła atak, ale uległa rozległym poparzeniom. Przez dwa lata leżała w szpitalu, jednak jej stan się nie poprawiał. W tym czasie przeszła aż 59 operacji. Straciła wzrok, nie była w stanie chodzić. Kobieta miała nadzieję, że będzie mogła zeznawać przeciwko swojemu oprawcy. Niestety nie doczekała tego dnia. Zmarła dwa lata po ataku i osierociła dwie córeczki. Jednak co istotne, przed śmiercią zdążyła nagrać swoje zeznania w obecności świadków i policjantów. 

Warto zaznaczyć, że początkowo Slager miał odpowiadać za próbę morderstwa. Wówczas został skazany na 11 lat pozbawienia wolności. Jednak po śmierci byłej partnerki zmieniono zarzuty. Ostatecznie skazano go na dożywocie. Co ciekawe był to pierwszy przypadek w Stanach Zjednoczonych, gdy w sądzie odtworzone zostały zeznanie osoby zmarłej.

 "Przypadek Judy pokazuje, ile jeszcze jest do zrobienia"

O tragicznej historii Judy po latach znowu zrobiło się głośno. Wszystko za sprawą filmu "The Fire That Took Her". Jego twórczyni, dokumentalistka Patricia E. Gillespie, chciała przede wszystkim zwrócić uwagę na to, jak ogromnym problemem jest nadal przemoc domowa. - Przypadek Judy pokazuje, ile jeszcze jest do zrobienia - powiedziała reżyserka. Film będzie miał swoją premierę pod koniec listopada na Paramount+.

Więcej o: