Nasza planeta potrzebuje nas dziś jak nigdy. Oceany i plaże zaśmiecone są plastikiem. Klimat zmienia się radykalnie. Co jednak zrobić, by realnie jej pomóc? W naszym cyklu "Ludzie w klimacie" pokażemy wam inspirujące sylwetki osób, które zmianę zaczęły od siebie i które dziś pokazują nam, co zrobić, żeby lepiej dbać o nasz dom - Ziemię. Na kolejne odcinki cyklu zapraszamy w każdy piątek o 16 na Gazeta.pl.
Julia Wizowska Marta Kondrusik
Julia Wizowska*: Spolszczam go tak, jak angielski recycling staje się spolszczonym recyklingiem. Nazywam go "apcyklingiem" - do wymówienia przez każdego, prawda?
Często są mylone. Recykling odbywa się w specjalnych zakładach, przy wykorzystaniu specjalnych technologii. Najczęściej jest przetwarzaniem w dół - to z kolei zwane jest downcyclingiem. Występuje wtedy, kiedy robimy coś, co jest po przetworzeniu mniej warte, np. plastik przerabiamy na gorszy plastik. Można też zostać na tym samym poziomie: jak w przypadku szkła, bo przerabiamy butelki szklane na butelki szklane. W przypadku recyklingu nie zrobimy czegoś o wyższej wartości.
Albo bardziej twórcze podejście do przeróbek. Apcykling to coś, co możemy robić na własną rękę w domu, bo nie potrzebujemy żadnych technologii czy pozwoleń, co w przypadku recyklingu ma szczególne znaczenie, bo żeby wystartować z zakładem przetwórczym, musisz zebrać mnóstwo papierów, pozwoleń itd. W wyniku apcyklingu powstają rzeczy o wyższej wartości, ale też bez przesady...
...czyli np. możemy wziąć starą koszulkę i przerobić ją w taki sposób, że będzie z tego designerska biżuteria - wtedy koszulka zyska na wartości. I przy okazji drugie życie!
Bardzo dumna jestem z wyplatanych hamaków.
Podobne kilka lat temu zaczęły się pojawiać na Instagramie. Zachwyciłam się. Oczywiście nie było żadnych schematów, jak je zrobić, nie było ich nawet dostępnych w polskich sklepach. Zaczęłam się głowić, jak by je zrobić samej. Zamknęłam się w pracowni na dwa tygodnie: miałam sznurki, które zostały z moich warsztatów i kółka hula hop i zaczęłam na nich próbować wypleść hamak. Tak, żeby miał kształt, żeby dziury nie były za duże ani za małe, żeby sznurki właściwie się układały i żeby były w stanie utrzymać człowieka.
Julia Wizowska Archiwum prywatne
To były tylko próby! Zaczęłam później kombinować z takimi materiałami, które są trwalsze, np. felgi rowerowe. Więc w przypadku mojego hamaka, to kółko, na którym siedzisz, to właśnie felga roweru.
Zupełnie przypadkiem. Myślę i myślę np.: "Kółko, które jest w środku puste, a które utrzyma człowieka... A! Rower utrzymuje człowieka!". To większe kółko, oparcie już trzeba było wykombinować ze stolarzem. Natomiast cała reszta to właśnie rzeczy, które gdzieś tam są w domu albo są z drugiego obiegu, jak np. kółka do podwieszania, to kółka do zasłon.
Dziergania uczyłam się z babciami, szydełkowania uczyła mnie ciocia, siostra mojej mamy, szycia moja mama. Jestem za to kobietom w swojej rodzinie bardzo wdzięczna. A w ogóle to wszystko się wzięło z tego, że kobiety w mojej rodzinie są małe i drobne.
Zgadza się! W związku z tym w czasach deficytu ciężko było im znaleźć ubrania. Musiały sobie radzić, dziergając, szyjąc dla siebie samych. Siłą rzeczy ja się tego nauczyłam, a moje pierwsze zabawki to były szpulki od nici. Pierwsza rzeczą apcyklingową, którą zrobiłam, był futerał na gitarę. Miałam 12 lat i na urodziny dostałam instrument, bo bardzo chciałam się nauczyć na nim grać. Był bez pokrowca, a wiadomo, jak się gdzieś wyjeżdża na jakieś obozy, kolonie, i się chce zabrać ze sobą gitarę, to trzeba ją taszczyć w pokrowcu. Wyciągnęłam więc z szafy swoje stare dżinsy - jak później się przekonałam, moja mama miała zupełnie inne zdanie na temat ich starości - od starego plecaka odprułam ramiączka, znalazłam też w szufladzie mamy taki długi suwak, i uszyłam pokrowiec. Z 15 lat mi towarzyszył! Pamiętam, że jak się przecierał dżins, to naszywałam na niego punkowe naszywki.
W moim domu też rzeczy się szanowało. Panowały takie niedzisiejsze zasady, np. że jak wracam do domu, to mam się przebrać w domowe ciuchy, żeby te ciuchy wyjściowe się nie zaplamiły. Tych domowych nie było tak szkoda. Ubrania, jak się podziurawiły, to się je zszywało, a nie wyrzucało od razu do kosza. Skracało się. Przerabiało.
Po maturze pracowałam w sklepie z ubraniami. Byłam przerażona tym konsumpcyjnym pędem. A to były lata 2005-2006, czyli nie było jeszcze tak jak teraz...
Tym, co się dzieje z ludźmi na zakupach. Jak otwieraliśmy sklep w centrum handlowym o godzinie 10, to już pięć minut później zwalały się do środka dzikie tłumy. Pamiętam też, że jak przychodziły ubrania i otwierałyśmy kartony na zapleczu, to pomieszczenie wypełniał taki bardzo specyficzny zapach. On miał wywietrzeć, więc te ubrania musiały trochę powisieć i poczekać. Dopiero później się dowiedziałam, że to są środki grzybobójcze i bakteriobójcze, które mają utrzymać towar w jako takim stanie w trakcie transportu. Ten zapach przez lata mnie zniechęcał do zakupów. Chemiczny, nieprzyjemny.
99 proc. moich ciuchów to ubrania z drugiej ręki albo lumpeks, albo vintage. Często z takich sklepów online. Bardzo często to nowe ciuchy, które ktoś raz założył i mu się nie spodobało albo nie pasowało. Czasami je kupuję i przerabiam. Czasami poproszę mamę, żeby mi uszyła sukienkę. Jest wtedy zachwycona i chce szyć więcej. Naprawdę lubi to robić.
Tak, był taki bardzo przełomowy moment, kiedy po nie sięgnęłam: po tym, jak wróciliśmy po raz ostatni z objętej konfliktem zbrojnym Ukrainy.
A już wcześniej wyjeżdżaliśmy do regionów objętych konfliktami. Podczas arabskiej rewolucji byliśmy na Placu Tahrir w Kairze, Grzesiek wcześniej był też w Syrii, do której się przedostawał przez Turcję. Byliśmy też w Czeczenii po wojnie.
Jak teraz na to patrzę, to myślę, że element autodestrukcji. Ale nastąpił przełom w 2015, kiedy wróciliśmy z Ukrainy. Bo ta ostatnia podróż była bardzo stresująca dlatego, że nie dostaliśmy pozwolenia na pracę i odmówili nam akredytacji prasowej. Pojechaliśmy trochę w ciemno, bo musieliśmy zebrać ostatni materiał do książki. Spędziliśmy w Ukrainie miesiąc, na Donbasie. To był taki moment, kiedy bomby już nie leciały na głowę, natomiast wprowadzono już dyktaturę na terenie powstającego państwa. Słyszeliśmy o dziennikarzach opozycyjnych, którzy pracując bez akredytacji, zostali zatrzymani i nie wiadomo, co się z nimi przez parę tygodni działo. A potem jak zostawali wypuszczeni, to byli mocno poturbowani. Już nie będę opowiadać o wcześniejszych wyjazdach... Sęk w tym, że ja właściwie po każdym powrocie, jeszcze długo jak się budziłam nad ranem z powodu hałasu - a śpię z opaską na oczach - to miałam w głowie takie myśli, że aha, dobra, dźwięk wychodzi z tej strony, czyli dzisiaj bombardują od strony lotniska. Dopiero potem, jak dochodziłam do siebie, ponosiłam tę opaskę, to zdawałam sobie sprawę, że to dzieci się głośno bawią w Warszawie pod oknem.
Nie chciałam wracać do takiego zawodu, który uprawiałam, wyjazdów w rejony konfliktu. Przestałam czuć misję. Bo ja w dziennikarstwie trochę upatrywałam takiej misyjności, że jeśli coś napiszę, to komuś pomogę, zmienię czyjeś życie. Wyjazdy natomiast pokazały mi, że niczego nie zmienię. Że mogę pisać o wojnie, ale i tak w momencie, w którym temat już nie jest na pierwszych stronach gazet, to nikt się tymi ludźmi nie będzie interesował.
Kompletnie. Potrzebowałam przestrzeni i czasu na to, żeby doprowadzić swój umysł, swoje zszargane nerwy do porządku, spokoju. Wyciszyć się, odstresować. A do tego akurat w 2015 r. wzięliśmy ślub. I w naszą podróż poślubną pojechaliśmy oczywiście w ostatnią podróż do Doniecka... Jak już wróciliśmy na jesieni, to zaczęłam ogarniać mieszkanie. Wić gniazdo.
Julia Wizowska Archiwum prywatne
Bo myśmy ciągle wyjeżdżali. Wracaliśmy skądś, przepakowywaliśmy się, jechaliśmy dalej. Cały czas w drodze, na walizkach. Ale kiedy wróciliśmy, było już wiadomo, że życie zacznie przebiegać spokojniej. Skupiliśmy się na pisaniu tej książki. A ja zaczęłam ogarniać dom. Robiłam różne rzeczy, rozprułam stare prześcieradło i przerobiłam na włóczkę. Zanim coś wyrzuciłam to się trzy razy zastanawiałam, jak to przerobić. We wszystkim widziałam jakiś designerski pomysł.
Na początku nie myślałam, żeby się tym dzielić. To raczej była terapia. Zająć czymś ręce, oczyścić umysł. Ale jak tak przerabiałam kolejne rzeczy, to stwierdziłam, że może takie dosyć proste pomysły komuś się przydadzą. Założyłam bloga, zaczęłam publikować tutoriale. Zaczęło się rozkręcać.
Mieszkanie też jest z drugiej ręki! Wyposażenie, meble są totalnie z odzysku. Grzesiek znalazł w internecie krzesła projektu z lat 60., które były w fatalnym stanie. Drewno to jeszcze jako tako, natomiast tapicerka była koszmarna, słomiane wypełnienie w środku. Pamiętam, że jak zdzierałam tę starą tapicerkę, to tam była cała historia ludzkości w niej zamknięta - koszmar. Odnowiliśmy je pięknie za pomocą rzeczy z drugiego obiegu. Materiał znalazłam w lumpeksie.
Balkon to jest 100 proc. apcyklingu, bo np. palety, które nam zostały po remoncie rok temu, miały zostać przerobione w osiedlowy kompostownik, ale ze względu na koronawirusa przerobiliśmy je na siedziska na balkonie i taki zielnik-kwietnik. Tam teraz rośnie koperek, oregano, pietruszka... Na podłogę rzuciłam stare, bambusowe rolety, fajnie wyglądają, przyjemne są pod stopami.
To prawda. Nie wyrzucam rzeczy, które często ktoś by wyrzucił. Któregoś razu przychodzi do mnie mąż i pyta, czy te skórki pomarańczy, co leżą na stole, to one mają pójść do kosza, czy do czegoś się ich jeszcze użyję. - Akurat te możesz wyrzucić, wczorajszą skórkę po bananie chcę zachować - mówię i słyszę jak Grzesiek grzebie w koszu, wygrzebując wczorajszą skórkę po bananie, którą zdążył wyrzucić.
Chciałam z tego zrobić balsam do włosów. Przepis jest prosty: zdrapujesz łyżką wewnętrzną stronę skórki od banana, dodajesz łyżeczkę oleju z pestek winogron, miksujesz do jednorodnej masy i nakładasz na włosy jakąś godzinę przed myciem.
Wspaniale! Ja ze skórek cytrusa robię ocet gospodarczy do sprzątania. Wystarczy, że zalejesz je ciepłą wodą, dodasz czubatą łyżkę cukru na litr wody i odstawisz na trzy tygodnie - zacznie sobie fermentować. Po trzech tygodniach, jak poczujesz octowy zapach, przecedzasz przez sitko, papierowy filtr do kawy albo gazę do takiego klarownego płynu. I potem można tym octem czyścić różne powierzchnie. Bardzo fajnie rozpuszcza kamień - jak masz twardą wodę w mieszkaniu i ten kamień się osadza gdzieś na bateriach łazienkowych, albo w kuchni, to taki ocet bardzo łatwo je rozpuszcza i doprowadza do stanu używalności, do nowości. Jak widać bardzo dużo rzeczy przerabiam, nawet jeżeli to są takie odpadkowe nawet jedzeniowe, rzeczy. U nas bardzo mało ląduje w koszu. A poza tym aktualnie mamy w mieszkaniu dwa kompostowniki.
Ponad 300 kg na osobę rocznie. Co w kontekście Europy nie jest jakąś wielką liczbą, bo na Zachodzie się wyrzuca dwukrotnie więcej odpadów. Problem jest jednak jeden: na Zachodzie z tymi odpadami radzą sobie zdecydowanie lepiej. My dopiero zaczynamy swoją przygodę z recyklingiem - a on jest najbardziej sensowną formą przetwarzania odpadów. W jego wyniku ogranicza się ilość składowanych śmieci, bo śmieci nie znikają!
Balkon Julii Wizowskiej Archiwum prywatne
Nawet spalarnie odpadów - których u nas nie jest aż tak dużo - nie są moim zdaniem tak wielkim problemem jak składowanie odpadów. W wyniku spalania powstaje prąd i ciepło dla mieszkańców. Natomiast składowane...
Kiedy zbierałam materiały do mojej książki pt. "Nie śmieci", odwiedzałam również składowiska – nie zapomnę tego do końca życia. Składowisko jest często mylone z wysypiskiem. A to jest zupełnie co innego: wysypisko to dziura w ziemi albo po prostu kawałek ziemi, na którym znajdują się odpady, najczęściej porzucone nielegalnie. Natomiast składowisko to jest cała infrastruktura: to rury, który biegną pod podłożem, to instalacja odgazowująca, żeby to nie wybuchło wszystko, bo w trakcie składowania produkowany jest metan, więc wystarczy wyższa temperatura czy jakaś iskra, błyskawica, żeby to wszystko poszło z dymem. Wygląda to przekosmicznie. Często to są kwatery, czyli inaczej górki. Taka jedna górka ma wielkość pięciopiętrowego długiego bloku. Wyobraź sobie, że masz właśnie przed sobą taki pięciopiętrowy blok złożony tylko z odpadków. Oczywiście odzyska się jeszcze z nich metan, który zasili agregat, wytworzy się z tego prąd dla ludzi. Ale mimo wszystko to wszystko tak po prostu leży. W pewnym momencie zauważyłam, jak pod tymi wszystkimi gratami leży przygnieciona torebka foliowa znanej sieci sklepów, z napisem "Chroń środowisko - używaj ponownie". Będzie tak sobie leżała przez kolejne lata.
Zawsze podczas warsztatów mówię, że z jednej strony apcykling to ograniczanie odpadów, które nie powstaną, bo daje się niepotrzebnym rzeczom drugie życie. Ale też, że ograniczając ilość odpadów, ograniczamy wydatki. Robimy coś, czego potrzebujemy albo być może będziemy potrzebować. Zamiast kupować robimy rzeczy, bazując na już wydanych na nie pieniądzach. Oczywiście inwestujemy w to swój czas, umiejętności, trochę materiałów, ale też dużo zyskujemy. I tu nie chodzi tylko o rzeczy. Chodzi o to, że przy okazji odpoczywamy i zyskujemy też moc sprawczą. Jeśli więc chcecie poczuć taką moc, to w internecie jest mnóstwo grup, portali, blogów pokazujących, jak coś odnowić, jak dać rzeczom drugie życie. Na Pintereście jest bardzo dużo różnych inspiracji. Wystarczy poszukać, zrobić coś samemu, coś dobrego dla siebie i planety, i poczuć się z tym naprawdę lepiej.
Julia Wizowska to dla znajomych "babka od śmieci", bo edukuje w zakresie odpadów i pokazuje, jak dawać drugie życie niepotrzebnym rzeczom, by jak najmniej z nich trafiało do kosza. Od 2015 roku prowadzi bloga nanowosmieci.pl, od 2017 organizuje warsztaty zero waste i upcyklingu, współtworzy ekologiczną pracownię Cztery Razy Trzy w Warszawie. Autorka książki "Nie śmieci", współautorka książek "Po północy w Doniecku" i "Długi taniec za kurtyną".
*Aga Kozak jest dziennikarką, coacherką i specjalistką z zakresu wellbeing. Pisze m.in. dla gazety.pl, "Gazety Wyborczej", "Wysokich Obcasów". Była Dyrektorka Programowa współtworzonego przez nią Instytutu Dobrego Życia. Dla gazet i magazynów lifestylowych, kulinarnych i podróżniczych pisze głownie o rozwoju i przyjemności, w tym przyjemności z jedzenia. Jest specjalistką od pogłębionych wywiadów, autorką jedynej w Polsce rozmowy z Anthonym Bourdainem. W swojej karierze rozmawiała min. z Brene Brown, Stingiem, Gisele Bundchen. Stworzyła ogólnopolski projekt konferencji "Kobiety wiedzą, co robią". Jest stałą ekspertką min. Dzień Dobry TVN w zakresie wellbeing. Co miesiąc pisze dla "Gazety Wyborczej" superpopularny newsletter o seksie.