Czytasz artykuł związany z cyklem "Ósmy dzień miesiąca". Począwszy od Dnia Kobiet 2019, co miesiąc publikujemy teksty dotyczące równouprawnienia płci i walki ze stereotypami. Wszystkie "Ósme dni miesiąca" znajdziesz tutaj.
Miałam niesprecyzowane plany na życie, za to nieprzeciętne psychofizyczne predyspozycje. Nabyłam różne umiejętności w życiu, kończyłam różne uczelnie i na każdym etapie zauważałam, że to nie to. Ani praca w szkole, ani w dyplomacji. Podejmowałam różne zajęcia i wciąż czułam, że to nie dla mnie.
Mam niestandardowe podejście do życia, nigdy nie myślałam o założeniu rodziny, szukałam takiego zajęcia, które przyniesie mi wyzwanie. Mam niezdiagnozowane ADHD i pomyślałam, że tę moją siłę i energię spożytkuję właśnie w wojsku. Mam za sobą również epizod w policji. Przez półtora roku służyłam jako specjalista do spraw nieletnich. Ale to jednostka wojskowa GROM otworzyła przede mną szerzej wrota na przeciekawe, fascynujące działania.
Katarzyna Kozłowska - była policjantka i żołnierka GROM-u Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl
Tak. To ogromna różnica służyć w wydziale administracyjnym, logistycznym czy szkoleniowym, a być w zespole bojowym. Przeszłam selekcję, kurs podstawowy, a mimo to koledzy nie chcieli mnie w oddziale. Zresztą nie tylko mnie.
Dopiero atak na World Trade Center sprawił, że wszelkie te przepychanki zeszły na drugi plan, zostałyśmy dopuszczone do działania, ale musiałyśmy mocno o to zabiegać. Oni nie chcieli, żebyśmy walczyły z nimi ramię w ramię, bo w mentalności mężczyzny kobieta jest zawsze słabsza. I jeśli zrobiłam coś lepiej czy szybciej, to i tak wypominano mi, że dokonałam tego nie w męskim stylu, nie tak jak oni. Typowym sprawdzianem było powieszenie mi się na ramiona: "Teraz mnie wyciągnij, bo jestem ranny i ciągnij mnie kilometr" - słyszałam.
Są na to sposoby. Może to zrobić pięćdziesięciokilogramowa kobieta. Uniwersalny operator i szturmowiec to jest osoba raczej średniego wzrostu, ale za to wysportowana, z ogromnymi umiejętnościami i o szerokich możliwościach.
Prawda też jest taka, że my często same siebie zarzynałyśmy. Kiedy dochodziło do rywalizacji, to musiałyśmy być lepsze.
Obecność kobiet w GROM-ie to zasługa generała Petelickiego, który miał wizję i odważył się na taki krok, abyśmy pojawiły się w jednostce. Panowie dalej chcieli trwać w tych swoich skostniałych strukturach. Bez nas. Nie chcieli walczyć z nami ramię w ramię, bo narażali się na naszą ocenę. Chcieli przed nami błyszczeć, nie chcieli, żebyśmy patrzyły na ich pot, wysiłek, zmęczenie albo to, że czasem nie dadzą rady. A tak też się zdarzało.
Nie każdy mężczyzna lub kobieta nadaje się na żołnierza, tym bardziej na żołnierza jednostek specjalnych. Trzeba mieć naprawdę ponadprzeciętne predyspozycje i czasem przez to sito przejdzie ktoś, komu się najzwyczajniej uda. Jeśli to facet i popełnił błąd, to koledzy chwycą go pod ręce i będą chcieli go przepchnąć, jeśli to kobieta, to ten błąd będzie wyskalowany do granic możliwości.
Ćwiczenia jednostki specjalnej GROM. Na zdjęciu są żołnierki Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Wyborcza.pl
Nie tyle słabsze ogniwo, ile wciąż nie przyjmowali mnie do swojego grona. Ile można walić głową w mur? W pewnym momencie człowiek zaczyna szukać winnych w strukturach, żeby jakoś funkcjonować. Byłam operatorką GROM-u, ale i tak wciąż musiałam się dobijać o ich uznanie. I co z tego? Skoro oni mnie nie chcieli w oddziale? I potem okazywało się, że w trakcie operacji jesteśmy zmuszeni do współpracy i musimy odsunąć wszelkie animozje na drugi plan i działać profesjonalnie. Ale ta niechęć wciąż była. Oni by nas najchętniej widzieli przy parzeniu herbaty i wsparciu, a nie w działaniu i nie w akcjach bezpośrednich. A to było naszą ambicją, ponieważ byłyśmy do tego świetnie przygotowane.
Tak, uważają, że wkroczyłyśmy na ich terytorium. Oczekują więc, że to my przyjmiemy ich wszystkie reguły, zastosujemy się do nich, a oni dalej pozostaną sobą. Panowie mentalnie nie byli przygotowani na tę zmianę.
Żołnierze mają często siermiężny i żołdacki styl bycia. Uważają, że jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. I bardzo często dostosowujemy się, tylko w pewnym momencie okazuje się, że jest pewna granica, której nie chcemy przekraczać. Granica smaku.
Weźmy choćby policyjną kancelarię. Jakie kalendarze tam wiszą? Czy z nagimi mężczyznami? Nie. Z nagimi kobietami. Jest to przejawem braku szacunku wobec nas i uprzedmiotowieniem naszej płci. My się na to nie godzimy, ale oni wciąż są zdumieni. O co nam chodzi? Dlaczego mają chować te kalendarze? Oni przecież tak zostali wychowani, są produktem naszej kultury, w której wciąż więcej wolno chłopcom niż dziewczynkom.
Jednak gdy wchodzimy w to hermetyczne środowisko, niejako same się na to decydujemy, prawda? Musimy ten świat zaakceptować i akceptujemy, co więcej, świetnie się w nim odnajdujemy, tylko są granice.
Ćwiczenia jednostki specjalnej GROM Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Wyborcza.pl
Chyba jak większość kobiet, które w pracy chcą być postrzegane profesjonalnie. Najpierw zdziwieniem, potem mieszanką zażenowania i gniewu. Nie zawsze wystarcza niestety cięta i celna riposta, zgłaszaniem incydentu liczymy na systemową pomoc, która niestety nie nadchodzi.
Jeśli dojdzie do mobbingu czy molestowania, to trzeba reagować jak najszybciej, bo problem będzie wyłącznie eskalował. Osoba mniej pewna siebie, delikatniejsza, sprawiająca wrażenie wrażliwszej, szybciej zostanie wiktymizowana niż osoba, która na pozór wydaje się bardziej charakterna, temperamentna, a może bezczelna.
Nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką i nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. Celną ripostą potrafiłam wybrnąć z wielu sytuacji. Ale wiem, że są sytuacje, w których nie wchodzi w grę tylko zaczepka słowna, ale przemoc czy oferta seksualna połączona z naruszeniem nietykalności cielesnej, nic tutaj nie zadziała, prawda? Wtedy takie przypadki trzeba absolutnie jak najszybciej zgłaszać.
Wydarłyśmy sobie selekcję na kursie podstawowym, który dla każdego żołnierza GROM-u jest ogromnym wyróżnieniem. Nie każdemu było to dane, a jeśli ktoś tam się dostał, był wybrańcem. Ciągle słyszałyśmy, że nie mamy prawa uczestniczyć w kursie, ponieważ nie przeszłyśmy selekcji, a to akurat od nas nie zależało. Pierwszego dnia dostałyśmy mundury, a drugiego już byłyśmy na kursie.
Karano nas ostracyzmem i kompletnie tego nie mogłyśmy zrozumieć. Dlaczego? Za co? Za to, że realizujemy polecenie, które ktoś nam właśnie wydał? Po skończonej selekcji nikt moim koleżankom nie gratulował, nie mówił: "Jakie to było ciężkie, ale przetrwałyście" albo "Słuchajcie, przeszłyście selekcję, fajnie, jesteście cool". Nie. To zostało pominięte. Wróciłyśmy do pracy i nie mogłyśmy sobie pozwolić na żadną słabość, żadną kontuzję, żadne L4, bo to byłoby jednoznaczne z wypadnięciem z kursu.
Kiedy zgłasza się problem, to zaczyna się być problemem. I wtedy często dowódcy chcą zamieść sprawę pod dywan. Myślę, że na pewnym etapie można by się dogadać, gdyby nie przekonanie: "To ja jestem górą, więc ja wygram, robię swoje, a ty jesteś tutaj elementem zbędnym, problematycznym". Wciąż słyszę od nich, że jestem problematyczna.
Przez wiele lat zaliczałam tak zwany męski WF i dawałam radę. Zresztą nie tylko ja, moje koleżanki też. Nie byłam sama. Byłyśmy bardzo dobrze przygotowane. Większość z nas wywodziła się ze świata sportu. Do wojska przecież nie idą ludzie, którzy chcą się realizować plastycznie, więc sobie radziłam.
Byłam też przeciwna obniżaniu limitów testów sprawnościowych dla kobiet, żeby nie dawać przeciwnikom kolejnego argumentu. Choć wielokrotnie od nich słyszałam, że nowe testy wysiłkowe powinny być analogiczne do świata sportu, w którym oddzielne jest współzawodnictwo kobiet i mężczyzn. Dla mnie WF nigdy nie był problemem. Ruch to filar mojego zdrowia.
A leniwi są i mężczyźni, i kobiety. Trudno mi zawsze było się odnieść do słów, że czwórka z WF-u utrudnia awans, bo ja zawsze miałam piątkę. Może powinnyśmy się też oprzeć na innych wzorcach? Na przykład w Stanach Zjednoczonych przykłada się ogromną wagę do sprawności fizycznej i żołnierze przechodzą testy dwa razy w roku. Wyniki testów mają też duży wpływ na awanse, u nas nie zawsze.
Nie lubię o tym mówić, bo mnie zawsze interesował charakter pracy, a nie zmiana rangi. Nie wyobrażałam sobie straty połowy roku w szkole, gdzie wciąż prowadzi się wojnę z okopów (śmiech).
Generałem na pewno nie jestem. W polskim wojsku mieliśmy dwie panie generał. Jako jednostka wojskowa GROM dziedziczymy tradycję cichociemnych i jedną z 316 skoczków spadochroniarzy była Elżbieta Zawacka "Zo", która w 2006 roku przedśmiertnie została awansowana na stopień generała brygady. De facto pierwszą generał Wojska Polskiego była Maria Wittek, pseud. Mira, którą w 1991 roku na stopień generała brygady nominował prezydent Lech Wałęsa. Obie były już w sędziwym wieku.
Ten problem nie dotyczy jedynie wojska, znikoma obecność kobiet na wysokich stanowiskach odzwierciedla każdą inną branżę czy dziedzinę życia społecznego, tak samo jak problem, którym zajęła się nasza fundacja. On istnieje i niestety wciąż cierpi wiele kobiet. Bo gdy czytam, że prawdziwe równouprawnienie zyskamy za 257 lat, to jest to dla mnie przerażające, a tak wynika z badań amerykańskich (World Economic Forum). Co trzeba robić? Wszystkie ręce na pokład, żebyśmy miały naprawdę równe prawa. Boli mnie też to, że wiele kobiet umywa ręce i odpowiada często pytaniem: A nas to dotyczy? Czy to coś zmieni? I wtedy rośnie we mnie gniew, że kobieta kobiecie potrafi tak odpowiedzieć, że zamyka się na problemy innych, jakby nie wiedziała, że w piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które sobie nie pomagają.
Zadałabym im pytanie, jakie misje mieli na myśli. Bo przecież polskie wojska służyły nie tylko w Iraku, lecz także w Afganistanie, Rumunii, Kosowie, na Bałkanach. Wszystko zależy od etapu misji i od specyfiki działań danego nie oddziału, nie wojska, tylko rodzaju sił.
Pamiętam, że byłam na misji na przełomie 2003 i 2004 roku i dla każdego bez wyjątku była dziura w ziemi, rury na sikanie wbite w grunt. Nie było kontenerów sanitarnych. Pojawiły się dopiero po kilku miesiącach i proszę mi wierzyć, nie było specjalnych sanitariatów dla kobiet, więc wydzielono "only women" tylko na dwie godziny dziennie. I trzeba się było mocno starać, żeby wstrzelić się w ten czas, żeby móc skorzystać.
A w Iraku, gdy już kontenery sanitarne były męskie i żeńskie, pojawił się inny problem. Autochtoni ze względów kulturowych odmawiali sprzątania naszych.
Robiłyśmy to same. Misja to nie są wakacje i nikt nie przeznaczy jednego kontenera na jednego faceta, na jedną kobietę, na jednego żołnierza. Może się zdarzyć, że ktoś będzie miał inne warunki, ale to wynika z hierarchii i charakteru pracy, jak np. psycholożki czy pielęgniarki.
Nasza fundacja wypełniła lukę. Potwierdza to nawał maili, telefonów, SMS-ów. Telefon rozładowuje mi się średnio cztery razy w ciągu dnia. Zgłasza się do nas bardzo dużo kobiet, co zadaje kłam zapewnieniom Ministerstwa Obrony Narodowej, że w ciągu ostatnich piętnastu lat zgłoszono jedynie pięć przypadków mobbingu i molestowania w wojsku. Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że w ciągu kilku dni pobiłyśmy tę liczbę po wielokroć.
Nie mogę jeszcze mówić konkretnie o liczbach, ale oficjalne statystyki nijak nie korespondują z liczbą zgłoszeń do fundacji.
Mało się zgłasza do nas kobiet z wojska. Zresztą wcale się nie dziwię, bo gdy ja miałam problemy, też się nie zgłosiłam. Uznałam, że poradzę sobie sama i to poradzenie sobie polegało na zmianie wydziału.
Natomiast mamy mnóstwo zgłoszeń z policji. Gdy kobiety zassie ten ciężki świat, myślą, że inaczej być nie może. Potrzebują wsparcia prawnego, na psychologiczne nie liczą, bo psycholog i tak najczęściej jest jednak na służbie, więc podlega dowódcy. A ta podległość według nich nie zawsze gwarantuje prawidłowy tok rozwiązania ich sprawy. Jeśli chodzi o policyjne przypadki mobbingu, to jest kalka, zmienia się tylko lokalizacja, rejon, imię i nazwisko. Znamiona wyczerpujące przestępstwo są zawsze takie same. To uporczywość i dokuczliwość w powtarzaniu pewnych zachowań.
Jedna z naszych podopiecznych została przeniesiona do jednostki oddalonej o 100 km od domu. Codziennie wstawała o czwartej nad ranem, by zdążyć do pracy. Nie dość, że ją przeniesiono, to jeszcze za bilety musiała płacić z własnej kieszeni, bo odmówiono jej zwrotu kosztów podróży. Inna usłyszała od przełożonego, że ma "szukać patyka w parku". Za niewykonanie rozkazu groziłyby jej konsekwencje, bo przecież padł rozkaz. Co z tego, że upokarzający i absurdalny?
Zgłosiła się do nas grupa kobiet nagabywanych przez przełożonego. Mówiły o nagminnym "strzelaniu ze stanika" i komentarzach w stylu: "fajną masz pupę w moro". Mężczyzna został wprawdzie odsunięty od pełnienia obowiązków, ale po jakimś czasie przyszła do nas kobieta, która także z nim pracowała i powiedziała nam, że spotkała go wielka niesprawiedliwość. Usłyszałyśmy, że "to człowiek starszej daty", "tylko żartował" i "taki już jest".
Mobbing nie ma płci. Zawsze było dla mnie jasne, że sprawcami mobbingu czy molestowania nie są tylko mężczyźni, choć akurat w wojsku to oni w większości zajmują kierownicze stanowiska. Mobberami są również kobiety. Osoby, które nie umieją zarządzać ludźmi i wykorzystują swoje stanowisko, przekraczają próg kompetencji. Wiąże się to z brakiem kultury, dobrego wychowania, etyki zawodowej.
Zgłaszają się do nas również mężczyźni z różnych formacji mundurowych. Proszą o pomoc prawną lub po prostu opowiadają nam o tym, co ich spotkało, żeby choć trochę zminimalizować własną traumę. Molestowanie seksualne też ich spotyka. Niestety poinformowane z drugiej ręki o napaści seksualnej albo gwałcie nie możemy zacząć działać, dopiero gdy poszkodowany zapuka do naszej fundacji, będziemy mogły zaoferować mu pomoc.
Mobbingowany był na przykład emerytowany podpułkownik, który jest wolontariuszem naszej fundacji. Wojsku poświęcił 30 lat pracy. Mobberem okazał się przełożony, który na przykład wydawał rozkazy niemożliwe do wykonania. Niszczył go psychicznie.
Tak, to jest problem systemowy. Gdyby procedury były jasno określone i egzekwowane, a terminologia ujednolicona, i gdyby osoby mogły liczyć na obiektywną analizę i ocenę przypadku, to nie musielibyśmy wykorzystywać mediów. Oczywiście to nie media rozwiązują problemy, tylko je nagłaśniają.
Jesteśmy innowatorkami społecznymi, zaproponowałyśmy współpracę ponad podziałami w Sejmie, inicjatywę ustawodawczą, żeby osoby, które dotknięte są problemem mobbingu, molestowania czy nierównego traktowania ze względu na płeć, mogły zgłosić ten problem i mieć zaufanie, że on zostanie rozwiązany, a nie zamieciony pod dywan, a oni wydaleni ze służby. Niestety wydalenie ze służby to najczęściej powtarzający się scenariusz.
Obiecałyśmy inicjatywę ustawodawczą w tym zakresie i to jest nasz pierwszy krok. Dążymy jednak i nie ustaniemy w wysiłkach, aby powstał osobny akt prawny regulujący kwestie mobbingu we wszystkich służbach mundurowych. Nasze działania zmierzają do tego, aby wprowadzić wreszcie zapis o instytucji mobbingu w ustawach pragmatycznych służb i pokazać jak dramatyczne skutki przynosi.
Wojsko dało mi siłę. Pamiętam do dzisiaj, jaka emanowała ze mnie pewność siebie, gdy ukończyłam kurs podstawowy. Zresztą cały czas czuję się silna.
Co odbiera? Albo co może odebrać? Na pewno na dalszy plan schodzi życie prywatne. Przez kilka pierwszych lat służby w jednostce nie miałam życia prywatnego, nie liczyła się rodzina, relacje rodzinne, partnerskie, wszystko było podporządkowane armii, służbie, etosowi. Najważniejszy był rozwój i samodyscyplina, żeby wciąż podnosić swoje kwalifikacje i umiejętności. Wojsko zabiera życie prywatne, mentalnie i fizycznie czasami nie wychodzi się z pracy.
Zresztą trudno o zachowanie balansu pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym, gdy jedziesz z jednej misji na drugą, w ciągu dziesięciu lat masz ich siedem, a one trwają sześć-siedem miesięcy albo są przedłużane. Trudno na odległość zadbać o więź i relację.
Odeszłam ze służby, ponieważ miałam dość absurdów, które zaczęły pojawiać się wraz z dobrą zmianą. Jestem osobą zajmującą otwarte, jasne stanowisko. Nie mogłam się pogodzić z nową retoryką i z pewnymi poleceniami czy zadaniami, które zmierzały według mnie do upartyjnienia jednostki. GROM jest marką i dobrem narodowym, które bronią się same. Wystarczy tylko nie psuć.
***
Jeśli chcesz wesprzeć służby mundurowe wraz z Fundacją #SayStop, przekaż darowiznę.
Wpłaty na konto: 35 2490 0005 0000 4530 6072 2325.
Fundacja #SayStop jest zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym pod numerem 0000852924.
Fundacja #SAYSTOP Materiały prasowe
***
KATARZYNA KOZŁOWSKA, prezeska Fundacji #SayStop
Była policjantka, żołnierka, aktywistka i wojowniczka. Jedna z niewielu kobiet, która ukończyła kurs podstawowy w jednostce wojskowej GROM. W tej elitarnej formacji przesłużyła ponad 20 lat. Weteranka wojny w Iraku. Zawsze na pierwszej linii.