Magda Jagnicka: Jest 2021 rok, zdecydowanie częściej myślimy o tym jak moda przyczynia się do zanieczyszczania środowiska. Wyszukiwanie ubrań z drugiej ręki jest cool, za to kompulsywne i nieprzemyślane zakupy już nie. Generacja Z nie pamięta czasów gdy w Polsce o parę Wranglerów trzeba było się starać. Mogli ją kupić tylko nieliczni i to za spore pieniądze. Teraz młodzi nie muszą sobie nic rekompensować, bo odkąd się urodzili, mieli szybki i łatwy dostęp do światowych marek.
- Nie tylko młode! Dziś mam wrażenie, że do second handu zaglądają wszyscy, niezależnie od wieku. Znalezienie perełki z drugiej ręki za bezcen jest super satysfakcją, a w second-handach aż roi się od unikatowych rzeczy. Ja sama mam na to złoty środek, mieszam ubrania z sieciówek czy mniejszych marek z ubraniami vintage. Chodzi o to, by nie wydawać pieniędzy na niepotrzebne ubrania. Nie kupować pod wpływem emocji, nie doprowadzać do sytuacji pt. "Szafa pęka w szwach, a ja nie mam w co się ubrać". Taki nadmiar ubrań jest męczący, trudno się w nim odnaleźć. Zresztą od kupowania w lumpeksach łatwo można się uzależnić, a więc żadna przesada nie jest dobra.
- Jasne, można tam znaleźć ubrania, które przetrwają długie lata: brytyjskie trencze, skórzane kurtki, czy wełniane swetry.
- Zgadza się, nasza świadomość ile wody potrzeba do wyprodukowania nowej pary jeansów, albo jak długo rozkłada się poliester, powinna wpływać na nasze zakupy. Przez to, że coraz więcej młodych ludzi ma tę świadomość, lumpeksy aktualnie przeżywają prawdziwe oblężenie.
- Wiele świetnych lumpeksów nie figuruje w Google, ich adresy nie są zaznaczone na mapach, dlatego szukam dobrze zaopatrzonych second handów metodą prób i błędów. 10-15 lat temu chodziłam po warszawskich lumpeksach, wówczas ceny były naprawdę okazyjne. Był też spory wybór, pamiętam że gdy szperałam między wieszakami, to głównie otaczały mnie osoby znacznie starsze, a więc nie stanowiliśmy dla siebie „konkurencji".
- Dziś bardzo trudno w Warszawie o lumpeks z fajnymi ubraniami za kilka złotych, dlatego zakupy z drugiej ręki robię głównie podczas podróży po Polsce. Gdy spaceruje po mniejszym mieście, wchodzę do każdego lumpeksu na swojej drodze, rozmawiam z ludźmi, którzy tam pracują, podpytuję czy mogą mi coś jeszcze polecić w okolicy. To się świetnie sprawdza!
- Teraz już niczego nie szukam. Wszystko mam, niczego nie potrzebuję. Na dziale damskim oglądam ubrania dla przyjemności, czasami coś znajdę dla przyjaciółki a czasami coś, co przyda mi się do pracy, na sesje.
- No jasne! Przez lata regularnych wizyt w second handach, udało mi się skompletować takie klasyki jak wełniany sweter, jeansowa kurtka, czy skórzany płaszcz.
- Od czasu do czasu zaglądam do działu dziecięcego, by znaleźć coś dla moich bratanków. Ostatnio znalazłam trampki Converse Chuck Taylor w rozmiarze 25 za 10 złotych! Sprawdzam też dział męski pod kątem swojego chłopaka i przyjaciela.
Bardzo często! Zwłaszcza przy projektach filmowych gdzie bohaterowie muszą wyglądać autentycznie, wtedy te używane, lekko znoszone ubrania się bardzo przydają.
- Szczerze? Zauważyłam oblężenie podróbek. Mam klientów premium i wiele razy kupowałam dla nich ubrania, czy dodatki w ekskluzywnych butikach, więc potrafię rozpoznać oryginał. W polskich lumpeksach już nie raz trafiłam na torebki Diora, Gucci czy Louis Vuitton, ale były replikami.
- Jeśli dotykamy takiej torby i zamiast miękkiej skóry wyczuwamy plastik, widzimy, że zamek wygląda jak jeden z tych tańszych z pasmanterii, logo jest jakieś krzywe, wewnętrzna metka wygląda jak z T-shirtu z bazaru, tkanina jest postrzępiona, a font monogramu się rozjeżdża, to na pewno nie jest oryginalna torba, która w butiku kosztowała lub kosztuje fortunę. Tu nawet nie trzeba mieć specjalnej wiedzy, wystarczy myśleć zdroworozsądkowo. Torby za 15 tysięcy złotych są zrobione naprawdę solidnie i mimo upływu lat ich jakość dalej jest świetna.
- Zakup oryginalnej torby Chanel w komisie czy w vintage shopie za konkretną kwotę jest jak najbardziej możliwy. W lumpeksie? Graniczy to z cudem. "Mniejsze" marki jak Marc Jacobs, Balmain, Lanvin, to tak, ale Chanel, Dior, Louis Vuitton, nie.
- Jako 16-latka znalazłam w lumpeksie torbę z logo Chanel i kupiłam ją, nie wierząc w swoje szczęście. Byłam przekonana, że to oryginał, nie znałam się, ale znalazłam jakiś podobny model na Google i uznałam, że jestem szczęśliwą posiadaczką Chanelki. Do tej pory mam tę torbę i jest to totalna podróbka, nie wiem czemu, wtedy tego nie widziałam i szłam w zaparte, że to deal życia.
- Z kolei niedawno w jednym z mazurskich lumpeksów znalazłam świetne męskie jeansy, jak nowe, zero śladów użytkowania. Zapłaciłam za nie 8 złotych i dałam w prezencie chłopakowi. Przymierzył je w domu, a w kieszeni znalazł ręcznie wypisaną listę zakupów na pogniecionej kartce po szwedzku! Nic dziwnego, wiele ubrań, które znajdujemy w polskich lumpeksach to odzież skandynawska. Zawsze się zastanawiam, do kogo należały te rzeczy, zanim trafiły w drugi obieg. Słyszałam też o przypadkach znalezienia pieniędzy w kieszeni marynarki. To dopiera nazywa się deal :)
- Ja również dziękuje.