Przez ponad 3 tysiące dni żyła w niewoli. Potem kupiła dom swojego porywacza

Życie Nataschy Kampusch zmieniło się bezpowrotnie 2 marca 1998 roku, kiedy to została porwana w czasie drogi do szkoły. Dziewczynka miała wówczas 10 lat. W domu swojego oprawcy spędziła aż 3096 dni.
Zobacz wideo Czy wiesz, co zrobić, gdy zaginie ktoś bliski?

Natascha Maria Kampusch mieszkała wraz z mamą na obrzeżach Wiednia. Kilka lat wcześniej jej rodzice się rozwiedli, co dziewczynka bardzo przeżyła. Silny stres spowodował u niej rozwój enurezy - choroby, która wiąże się z niekontrolowanym oddawaniem moczu. Z tego powodu Natascha była wyśmiewana przez rówieśników, a matka biła ją za każdym razem, gdy zobaczyła brudną pościel. W tamtym okresie, z wesołej dziewczynki zmieniła się w smutną i zamkniętą w sobie osobę. Jej stan był na tyle zły, że w pewnym momencie zaczęła nawet rozważać ucieczkę z domu lub rzucenie się pod rozpędzony samochód. 

2 marca 1998 roku 10-letnia Natascha po kolejnej kłótni z matką wybrała się sama do oddalonej o kilka minut od domu szkoły. Niestety nigdy do niej nie dotarła. 

 

W drodze do szkoły dziewczynka zobaczyła biały samochód, w którym siedział podejrzany mężczyzna. Jego widok od razu wzbudził w niej niepokój. Jednak nie przeszła na drugą stronę ulicy. Zdecydowała, że przejdzie obok niego. Ta decyzja zaważyła na jej całym życiu. Mężczyzna nagle wciągnął ją do swojego auta i szybko odjechał. 

Policjanci uwierzyli porywaczowi

Natascha zniknęła bez śladu. Sprawa wywołała ogromne poruszenie. Matka Nataschy w rozmowie z policjantami zdradziła, że w dniu zaginięcia pokłóciła się z córką. Ta informacja sprowadziła śledztwo w początkowej fazie na złe tory. Policjanci zaczęli podejrzewać, że Natascha prawdopodobnie uciekła z domu.

Jednak niebawem zgłosił się świadek, który zeznał, że widział, jak jakiś mężczyzna wciągał dziewczynkę do białej furgonetki. Policja zaczęła więc przesłuchiwać właścicieli takich aut z całej okolicy. Co ciekawe, funkcjonariusze pojawili się także w domu porywacza Nataschy. W czasie kontroli mężczyzna powiedział, że używa samochodu do pracy na budowie. Poza tym zapewnił policjantów, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Funkcjonariusze uwierzyli mu i opuścili jego posesję. 

Porywaczem był 36-letni technik łączności Wolfgang Priklopil. Mężczyzna przywiózł dziewczynkę do swojego domu w miasteczku Strasshof niedaleko Wiednia. Do porwania przygotowywał się już od jakiegoś czasu. Pod garażem stworzył małe, pozbawione okien, dźwiękoszczelne pomieszczenie. I to właśnie w tym miejscu dziewczynka była przetrzymywana. 

Życie w niewoli

Natascha spędziła w domu Propokopila aż 3096 dni, czyli nieco ponad osiem lat. Początkowo nie mogła opuszczać kryjówki. Jednak w pewnym momencie mężczyzna zaczął jej ufać. W końcu dziewczyna coraz więcej czasu spędzała w jego mieszkaniu na górze. Zawsze jednak wracała do piwnicy, gdy Prokopil wychodził do pracy. 

Już pierwszej nocy w niewoli poprosiła mężczyznę o to, by pocałował ją na dobranoc. Jak wyznała, robiła wszystko, by zachować pozory normalności. Oprawca czytał jej bajki, a nawet przynosił prezenty. - Kiedy mnie kąpał, wyobrażałam sobie, że jestem w spa. Kiedy dawał mi coś do jedzenia, wyobrażałam go sobie jako dżentelmena, który robi to wszystko dla mnie. Obsługiwał mnie - wspomina. 

Natomiast mężczyzna żądał od niej, by nazywała go swoim panem. Podobno zawsze marzył o posiadaniu swojej niewolnicy. Zdarzało się, że odmawiał Nataschy jedzenia, zamykał ją w ciemności i zmuszał do wykonywania różnych prac domowych. Poza tym stosował wobec niej przemoc fizyczną. Nie jest jednak jasne, czy dopuszczał się molestowania seksualnego. Mimo że Natascha temu zaprzecza, wielu osobom trudno uwierzyć w tę wersję. 

"Ta sytuacja musi się skończyć"

Dziewczyna nigdy nie przestała marzyć o wolności. W myślach powtarzała sobie, że kiedyś wydostanie się z domu Prokopila. Wiedziała jednak, że jest na to jeszcze za mała. Dlatego też przez cały swój pobyt w Strasshof nie buntowała się przeciwko oprawcy. Wiedziała, że jeśli zrobi coś, co mu się nie spodoba, może to skończyć się jej śmiercią. Dlatego też słuchała go i robiła wszystko, o co prosił. 

Jednak tuż przed 18. urodzinami Natascha zdobyła się na szczerość. - Sprowadziłeś na nas układ, w którym tylko jedno z nas może przeżyć. Naprawdę jestem ci wdzięczna, że mnie nie zabiłeś i że tak dobrze się mną opiekujesz. Ale nie możesz mnie zmusić, żebym z tobą została. Ta sytuacja musi się skończyć - powiedziała.

Ucieczka i wolność

Jej słowa okazały się prorocze. Kilka tygodni później, 23 sierpnia 2006 roku, Natascha czyściła samochód w towarzystwie Prokopila. Jednak w pewnym momencie mężczyzna oddalił się, gdyż musiał przeprowadzić rozmowę telefoniczną. Natascha zorientowała się, że właśnie dostała szansę na ucieczkę. Nie zastanawiała się długo. Na palcach podeszła do bramy, która na szczęście była otwarta. Jak wspomina, w tamtym czasie ledwo mogła oddychać.

Czułam się tak, jakby moje ręce i nogi były sparaliżowane. Przez głowę przelatywały mi pomieszane obrazy

- wspominała po latach. Dziewczyna zapukała do domu jednej z sąsiadek Prokopila. Gdy powiedziała, kim jest, kobieta była w szoku. Sprawę zaginięcia Nataschy doskonale znała z mediów. Udzieliła więc dziewczynie schronienia i szybko wezwała policję. 

Prokopil po ucieczce Nataschy wpadł w panikę. Wiedział, że jego sytuacja jest fatalna. Jeszcze tego samego dnia popełnił samobójstwo. Wcześniej skontaktował się ze swoim najlepszym przyjacielem i wyznał mu, że "jest porywaczem i gwałcicielem". 

Czy Natascha była ofiarą syndromu sztokholmskiego?

Kobieta zachowała na pamiątkę prezenty od porywacza - radyjko oraz lalkę Barbie. Poza tym dwa lata po uwolnieniu zdecydowała się na zakup domu, w którym była więziona. Obie te decyzje, a zwłaszcza ta druga, zbulwersowały opinię publiczną. 

Co więcej, Kampusch często wypowiadała się o swoim oprawcy z życzliwością i nie czuła do niego nienawiści. Podkreślała, że było jej go żal. Przez to media zaczęły sugerować, że kobieta jest ofiarą syndromu sztokholmskiego.

Definicja tego zjawiska, stworzona przez szwedzkiego kryminologa i psychologa Nilsa Bejerota, mówi o stanie psychicznym, który pojawia się u ofiar porwań lub u zakładników, wyrażającym się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami je przetrzymującymi. Jednak klasyczny syndrom powstaje w dość krótkim czasie. Natomiast zaangażowanie emocjonalne Nataschy było budowane latami. Dlatego też psycholodzy komentujący tę sprawę często podkreślają, że tego typu więzi wykraczają poza definicję syndromu sztokholmskiego.

Sama zainteresowana też nie zgadzała się z tą tezą.

To bardzo naturalne, że dochodzi do przystosowania i identyfikacji z porywaczem. Zwłaszcza jeśli spędza się z nim dużo czasu. To sprawa empatii i komunikowania się. Szukanie przejawów normalności w ramach określonego przestępstwa nie jest żadnym syndromem. To strategia przetrwania. Ale ludzie się denerwują, kiedy to mówię

- powiedziała w wywiadzie udzielonym brytyjskiemu dziennikowi "The Guardian". Natomiast w rozmowie z Małgorzatą Gołotą wyznała:

Na pewno nie mam nic wspólnego z syndromem sztokholmskim. To było coś zupełnie innego. Ale w dniu porwania byłam dziesięciolatką, która z porywaczem spędziła kolejne osiem lat. Nie mogłam się do niego w jakiś sposób nie przyzwyczaić. Poza tym jako dziecko potrzebowałam kogoś, wokół kogo mogłoby kręcić się moje życie. Jedyną taką osobą był porywacz.

Kolejna trauma

Historię Nataschy poznał cały świat. Po uciecze z niewoli szybko nagłośniły ją media, zaczęły powstawać na ten temat filmy i dokumenty. Nietypowy przypadek przywrócił nadzieję rodzinom wielu osób, które podobnie jak Austriaczka zaginęły bez śladu. 

Ona sama wydała trzy książki. W pierwszej opisała historię porwania, w drugiej powrót do normalności, natomiast w trzeciej hejt, z jakim musiała się zmierzyć po tym, jak zrobiło się o niej głośno. 

Nie jest tajemnicą, że Natascha niemal od początku swojej medialnej aktywności wzbudzała mieszane uczucia. Sprawiała wrażenie pewnej siebie i odważnej kobiety, co wielu osobom nie pasowało do wizerunku ofiary. Kampusch wielokrotnie skarżyła się, że ludzie na ulicy zaczepiają ją w nieprzyjemny sposób, a w internecie czyta na swój temat okropne rzeczy. I jak wyznała, rozpoznawalność i nadmierne zainteresowanie jej osobą wywołały u niej kolejną traumę. 

Wydawało mi się, że uciekam do świata, w którym zostanę zrozumiana, a zamiast tego spotkałam się z nienawiścią i dystansem. To było okrutne zderzenie z rzeczywistością. Do dziś nie mogę spokojnie wyjść na ulicę, nie obawiając się krytyki. Świat pozwolił wykiełkować teoriom spiskowym, które zakładają, że mogłam być odpowiedzialna za swoje porwanie, co jest dla mnie bardzo bolesne. Mam nadzieję, że mówiąc o tym, pomogę osobom, które będą narażone na podobne sytuacje. Chciałabym, by spotykały się z większą wyrozumiałością ze strony mediów i opinii publicznej niż ja

- powiedziała w rozmowie z magazynem "Zwierciadło".

 

Źródła:

Więcej o: