Żony, matki, przyjaciółki, sąsiadki, ale przede wszystkim kobiety. Wyruszyły w drogę, aby w obcym kraju zbudować swój dom od nowa. Klaudia Kolasa rozmawia z cudzoziemkami o tym, jak wygląda ich życie w Polsce, co pomimo wychowania w różnych kulturach nas łączy, a co dzieli. Kolejne teksty z cyklu "Rozmowy bez granic" publikowane są w środę co dwa tygodnie o godzinie 20.
Yunjeong Hwang: Chciałam studiować w którymś z europejskich państw. Kiedy zaczęłam czytać na temat Krakowa, zauroczyło mnie to, że jest to historyczne miasto. Interesuję się historią i polityką, więc wybór padł na Polskę. Przeprowadziłam się w 2017 roku. Teraz kończę już studia magisterskie na kierunku bezpieczeństwo międzynarodowe.
Zanim się tu przeprowadziłam, słyszałam o Chopinie. Na historii uczyliśmy się też o Auschwitz. Ale, szczerze mówiąc, niewiele wiedziałam. Kiedy powiedziałam rodzicom, że chcę wyjechać, tata zaczął szukać więcej informacji. To był czas ataków terrorystycznych w Europie. Najpierw był zamach w Manchesterze, później w Londynie. Martwiliśmy się, że przeprowadzka może być niebezpieczna. Wtedy tata przeczytał, że w Polsce nie ma takiego zagrożenia.
To był wrzesień. Było bardzo zimno i ponuro. W sumie tyle mogę powiedzieć.
Zdecydowanie! W Korei Południowej wszyscy ze sobą konkurują. To jak wyścig. Cały czas trzeba się uczyć, wszyscy są non stop zajęci. W Polsce jest luz pod tym względem. Kiedy wracam autobusem z uczelni, widzę, że o 15 uczniowie już wychodzą ze szkoły. Kiedy chodziłam do liceum, musiałam być w szkole do 21. Lekcje kończyły się o 17. Później mieliśmy obiad i trzy godziny nauki. Kiedy wracałam do internatu, musiałam jeszcze odrabiać lekcje do 23. Uczniowie, którzy chcieli mieć lepsze stopnie, siedzieli w książkach do 2 w nocy.
W mojej grupie są też osoby z Chin. Mają podobne odczucia - że Polska to dobre miejsce do życia. Lubię mieszkać w Krakowie. Mam czas, żeby spotkać się ze znajomymi, wyjść na spacer. W ogóle wydaje mi się, że Polacy są bardzo mili. Nikt nigdy nie odmówił mi, kiedy potrzebowałam pomocy. Nawet jeśli ta osoba nie mówiła po angielsku. W zeszłym tygodniu musiałam iść do przychodni na pobranie krwi. Były tam babcie, które chciały mi ze wszystkim pomóc.
Nie znałam polskiego ani nie mówiłam zbyt dobrze po angielsku. Spotkałam wspaniałych polskich przyjaciół, którzy pomagali mi w różnych życiowych sytuacjach. Teraz zauważam, że kiedy mówię troszkę po polsku, np. podczas zakupów, ludzie są bardzo mile zaskoczeni. Wystarczy "dziękuję" i już padają pochwały, że dobrze mówię po polsku. To zabawne, bo tak naprawdę uczę się języka dopiero od trzech miesięcy. Wcześniej nie miałam okazji. Chciałam zacząć już w czasie studiów licencjackich, ale było za mało chętnych i nie otworzyli grupy.
Jest trudno, bo całkowicie różni się od koreańskiego. Macie tyle przypadków! Jestem dopiero na bierniku. Trudno to zrozumieć, chociaż chyba zaczynam dostrzegać jakąś logikę. Nawet kiedy pytam swoich polskich znajomych, dlaczego coś trzeba powiedzieć w taki sposób, nie wiedzą.
Tak. Od lat nie mieszkam już w Korei Południowej. Mam wrażenie, że jeśli tam wrócę, to odczuję różnice kulturowe i się nie odnajdę.
Na pewno. Wcześniej bałam się rozmawiać z nieznajomymi, teraz nie czuję dyskomfortu. Byłam nieśmiała. Kiedy wracam do Korei Południowej, mam wrażenie, że jestem bardziej otwarta niż moi znajomi. Zauważyli też, że zmienił się mój styl. Sposób, w jaki ubierają się i malują Koreanki, jest bardziej uroczy i damski. Mnie już się to nie podoba. Wolę t-shirty.
Tak, rzeczywiście jest tego sporo. Mają też mnóstwo porad, jak malować oczy. To szalone.
Pewnie, ale w Polsce są nawet sześciokrotnie droższe. Za taką cenę pewnie lepiej kupować francuskie kremy.
W kwietniu dwa lata temu. Pandemia bardzo mnie przygnębiła. W Polsce wszystko było wtedy zamknięte, więc wróciłam tu dopiero we wrześniu. Byłam w szoku, kiedy zobaczyłam, że w Krakowie nikt już nie nosił maseczek i wszystko było otwarte.
Kiedy tam dotarłam, musiałam odbyć dwutygodniową kwarantannę.
W domu. Zwykle osoby na kwarantannie dostają paczki z jedzeniem. Dostałam mnóstwo przekąsek, zupek błyskawicznych, gotowych dań. Codziennie do mnie dzwonili, żeby sprawdzić, czy jestem w domu. Mogli też namierzać mój telefon.
Nigdy niczego nie zamknęli. Mimo to były dni, kiedy mieliśmy zero przypadków dziennie. To dlatego, że bardzo kontrolowali osoby zakażone. Musiały odbierać telefony każdego dnia i opowiadać, co robiły. Każdy przypadek był analizowany. Sprawdzali wyciągi z kart kredytowych i lokalizację w telefonie. Z tego wnioskowali, gdzie była osoba zakażona i z kim się widziała.
Pojawiły się głosy, że to narusza prywatność. Szczególnie gdy wyszła na jaw sprawa nauczyciela, który poszedł do klubu gejowskiego - właśnie tam było ognisko zakażeń. Zrobili mu coming out, a Korea Południowa jest w tych kwestiach bardzo konserwatywna. Zresztą jak Polska.
Chciałabym znaleźć pracę. Może w jakiejś organizacji związanej z Koreą Południową, może jako tłumaczka, albo w ambasadzie. Na pewno nie pójdę na doktorat, chociaż mama mnie na to namawia.
Tak. Nie zmuszają mnie, żebym wróciła, ale odczuwam, że tego chcą. Mówią, że może mogłabym znaleźć pracę w Korei Południowej. Moja młodsza siostra tam została i już pracuje. Mama powtarza mi, że tylko o mnie się martwi. Nie myślałam, że moje życie potoczy się w ten sposób, ale kiedy zobaczyłam, jaka konkurencja jest na koreańskich uniwersytetach, stwierdziłam, że wolę uczyć się w Europie. Sama jestem zaskoczona, że tak zmieniło się moje życie.